sobota, 21 listopada 2009

Przygotowania

Czas szybko ucieka do przodu, mija już listopad, najsmutniejszy miesiąc, najdłuższy i najciemniejszy, a jednak mamy dalej ciepło, wczoraj było 15 stop. i słoneczko, na szczęście moja energia mnie nie opuszcza, odwaliłam kawał porządnej roboty. Piwnica opustoszała, ale teraz wypełniam ją rzeczami, które są przeznaczone na wystawkę, jeszcze została wełna, moje zabezpieczenie na nudy, długie wieczory zimowe, chętnie siedziałam z drutami, zawsze coś tam , miałam do zrobienia, najwięcej były potrzebne skarpetki dla wszystkich , dorosłych i dzieci, lecz w tym roku nie ma na to absolutnie widoku. Trwają przygotowania do przeprowadzki, jest to bardzo trudne, bo miałam wszystkiego za dużo i absolutnie nie była w planie przeprowadzka, dopiero tak niedawno, a rzeczy zbiera się przez lata, właściwie, to one się same jakoś nazbierały. A teraz wszystko zwaliło się na mnie, robię to już od samego początku, codziennie od rana do wieczora ,latam do piwnicy i do góry, tak na okrągło, że wieczorem marzę tylko o odpoczynku. Najwięcej się cieszę, że Piotra rzeczy już u mnie nie zalegają, uwolniłam się całkowicie od tego balastu, jeszcze cos zostało z jego papierów, ale to prześlę pocztą do Moniki do przechowania.Kolej na nasze rzeczy, mam już gotowy plan, tylko realizować, moje paczki wysyłam do Rumi, bo nie chcę, żeby nasze rzeczy tu się gromadziły, zostawiam te co są aktualnie używane i potrzebne, a reszta wio. Nabiera się tej mądrości z wiekiem, wiem już , że czasu zbyt wiele nam nie zostało, wobec tego, należy zrobić tak, by życie dla nas było lżejsze, nie gromadzić i wszystkie kąty lużne, żeby było dużo powietrza i energi do życia, bo zagracone tylko zabiera nam energię. Jestem w trakcie zmniejszania naszego mienia osobistego i różnych rzeczy, to jednak zadziwiająco zabiera mi dużo czasu, myślałam ,że się z tym uporam szybko ,a to jednak się wlecze. Dobrze jednak,że mi to w ogóle idzie, bo nasze życie codzienne leci w parze, Marek wytrwale mi pomaga i robi zakupy i pilnuje posiłków, bo inaczej bym chyba padła z nadmiernego wysiłku. Z Berlinem rozmawiam i mieli juz ładne dla nas mieszkanko,ale niestety od 01.01.10. nie jesteśmy jeszcze gotowi, było blisko naszych przyjaciół, no trzeba byc dobrej myśli ,że luty bedzie tym miesiącem decydującym. Mamy już zgłoszenia , przyjdą oglądać nasze mieszkanie, przysyła spółdzielnia, tak pewnie będzie przez jakiś czas, ten tydzień jestem u Kariny, bo jej Daniel ,też jedzie w góry szukać dla nich mieszkania, więc tych odwiedzajacych - oglądających zamówię już po 01.12. a teraz trochę jeszcze pobędę z wnukami, bo potem już ich pewnie długo nie zobaczę, oczywiście jeszcze święta przed nami, będzie nasz wnuk Szymon, i jeszcze Sebastiana też chcielibyśmy gościć. Pogoda cały czas jest ciepła, jest godz. 19.30 i mamy 12 stop. i bardzo przyjemnie na dworzu, to pewnie sprzyja rozwojowi wirusów i innych bakteri , co drogą kropelkową ludzi zaraża, w naszym otoczeniu nie spotkałam jeszcze grypy, co nie oznacza ,że jest bespiecznie , przeciwnie trzeba bardzo uważać, choroba nie wybiera. Muszę u Kariny się regenerowac siły, inne nastawienie dla psychiki jest w tym momencie bardzo mi potrzebne, rozmowa z bliskimi, i odmiana, stwierdzam ,że z odgadywaniem co Marek chce powiedzieć mam juz coraz mniej cierpliwości, może teraz tak to odbieram ,bo za mocno jestem przejęta tym co robię, a muszę sama o wszystkim myśleć, bo Marek stracił jakoś swą praktyczność, niekiedy jest mi tak ciężko z tym tłumaczeniem ,że to akurat ma byc tak, bo tak jest lepiej ... i tym podobne, że chwilami całkowicie mnie załamuje, jednak po chwili sobie tłumaczę, co ja chcę, przecież mogło być o wiele, wiele gorzej, muszę się uzbrajać w nieziemską cierpliwość, mam jednak tę świadomość , że wszystko jeszcze jest przede mną i potrzebuję bardzo dużo siły i zadowolenia w tym co robię, nie poddaję się i walę naprzód, dużo jednak doświadczam przeżyć nieprzewidujących, które się po drodze w moich czynnościach przytrafiaja, zawsze staram się wyjść na prostą. Czyli Kochani kolejne powiedzonko--że człowiek uczy się całe życie -- u mnie się całkowicie sprawdziło, przynajmniej nie jest nudno, ha...ha... aby do wiosny....

piątek, 6 listopada 2009

Pogodna jesień

Jesień mamy nadal ładną, ciepło, więcej słonecznie jak deszczowo, spokojnie bez typowo jesiennych wiatrów, jak na razie, to jest pogodna jesień. Raczej każdy człowiek marzy, o pogodnej jesieni życia, tak samo jest ze mną, marzę, to chyba trafne określenie, ale teraz więcej pasuje - dążę, tak i to dosyć mocno ostatnio działam w kierunku naszych zmian, co właśnie w efekcie ma nam dać odczucie, tej spokojnej pogodnej jesieni życia. Jak już raz pisałam nie ma życia bez marzeń i dążenia do swoich upragnionych celów, upragniony cel możemy uzyskać, ale czy to będzie akurat dobre - pokarze życie. Nie można stchórzyć na samym początku wytyczonej drogi, nie można myśleć źle o swoich marzeniach, trzeba zmobilizować wszystkie siły i iść swoją drogą, to musi się udać, i właśnie tak to sobie wszystko tłumaczę. Oczekuję miłych zmian, nie chcę zapeszyć, ale mam tyle wiary w sobie, że nawet jakieś niepowodzenia postaram się nie brać tragicznie , bo przecież nie idziemy gdzieś na koniec świata, tylko inne miasto, fakt, że duże, i zawsze się wyrzekałam mieszkać w dużych miastach, ale widocznie na stare lata, zmieniamy niektóre swoje poglądy. Minął tydzień od podjęcia ostatecznie naszej decyzji, a już bardzo wiele zrobiłam , plany poszczególnych moich zadań robię dosyć dokładnie, bo to gwarantuje sprawność i trafność tego co mam do zrobienia, a jest tego ogromnie dużo, pocieszeniem dla mnie jest to, że moje zdrowie mi na to pozwala. Byłam trochę wystraszona moim zaziębieniem, ale teraz idzie mi całkiem dobrze, spacerujemy z Markiem przy tej ładnej jesieni i cieszymy się tym co robimy, Marek oczywiście gotuje obiadki, ja , natomiast cały czas jestem w akcji , skrupulatnie robię przegląd naszych szaf, i niepotrzebne rzeczy wyrzucam, o dziwo idzie mi to super, bez mrugnięcia okiem i bez żalu, i dziwię się bardzo,że musiałam dostać porządnego kopa ,żeby takie normalne rzeczy robić, dawno temu miałam już to powyrzucać, ale nie było takiej motywacji jak teraz. Wiem, nastąpił ten moment zmiany życiowej, jakaś ważna decyzja, która nam to wszystko dyktuje, musimy sobie ułożyć życie tak, żebyśmy byli sami z tego zadowoleni, nie sugerować się dla kogo i poco, bo wiadomo , że dla nas samych, nikt nas przecież nie przekonywał, było to poważne myślenie o nas samych, o naszym obecnym życiu, jak nam jest teraz, co czujemy, a więc, czujemy niedosyt życia, brak nam działania , rozmów, spotkań, pragniemy trochę tę naszą starość ożywić, nie nazywać tego okresu mianem starości, bo jeszcze nam do tego daleko, ho....ho...., co to to nie , ha....ha..., Poglądy nasze nie byłyby takie optymistyczne, gdyby nie zaofiarowana pomoc naszych przyjaciół z Berlina, którzy już robią dla nas poszukiwania mieszkania blisko nich , mieszkań jest dosyć,ale chcą nas mieć nie dalej jak 50 metr. od ich miejsca zamieszkania. Mamy całe trzy miesiące na te sprawy , w tym jeszcze święta spędzimy jak zawsze z wnukami i Kariny Rodziną, a ja mogę cały czas się przygotowywać do przeprowadzki, co robię już teraz przez cały czas. Jestem zadowolona z tego co robię, mam cały dzień wypełniony po brzegi, myśleniem , układaniem, paczkowaniem, zapisywaniem, i wiele , wiele innych czynności , co wszystko w sumie daje mi zadowolenie. Wiem, że w dużej mierze trzeba to przyznać, przyczynia się do tego ładna pogoda, jest lepszy humor zawsze, jak świeci słońce, a wczoraj wieczorem księżyc -prawie w pełni- czarował nas swym blaskiem, znak,że nawet nocą świeci nam jasność nad głową, ale niestety dzisiaj jest już ciemno, znakiem tego pogoda jest inna , musi być zachmurzenie, lecz dalej mamy 11st. a jest godz. 20.45, i spokojnie bez wiatru, nawet spacer byłby udany, ale to zostawię sobie na jutro, bo też trzeba się cieszyć ,co ma nam przynieść następny dzień. A więc z ufnością czekajmy i bądźmy dobrej myśli moi Kochani przyjaciele , do miłego następnego ...... napisania.....

niedziela, 1 listopada 2009

Wspominki - Zaduma

Dzisiaj świętujemy dzień zmarłych , dzień wspomnień o naszych najbliższych i wszystkich nam drogich osób , co odeszli. Podoba mi się to ,że ten dzień przypada na tę porę roku , nasze uduchowienie jakby idzie w parze z naturą , która też jest smutna , i jakby odchodzi w stan spoczynku . Z naszego życia rodzinnego zapamiętałam chodzenie na groby Rodziców , ze strony Matki do Starej Rumi , cmentarz przy kościele Św. Krzyża, lubię odwiedzać te groby również teraz, za każdym moim pobytem w Rumi. W latach młodych chodziliśmy chętnie z dziećmi odwiedzać groby dziadków, były to jedyne groby z naszej Rodziny, gdzie mogliśmy się oddawać zadumie i refleksji , co każdy z nas odczuwa w tym miejscu. Podziwialiśmy zawsze widok cmentarza z daleka, zapalone znicza tworzyły łunę, która tylko w tym dniu się uwidoczniła , całe tłumy ludzi , rodziny z dziećmi wszyscy licznie i wytrwale wędrowali do starej Rumi na cmentarz. Dodatkowo tej wędrówce dodawało uroku to, że wszyscy się po drodze mijali, jedni już wracali a inni dopiero tam zdążali , przy okazji spotykało się znajomych dawno nie widzianych. Były to lata 70-te , kiedy samochody posiadali nieliczni i w związku z tym nasze piesze wędrówki były bezpieczniejsze i z pewnością zdrowsze. Ze strony Ojca mam tez wspomnienia z grobów dziadków, a było to w latach , jak jeszcze byłam z rodzicami, i jednego lata tata zaplanował fajny urlop, popłynęliśmy statkiem rzecznym z Gdańska Wisłą , a w okolicach Modlina zeszliśmy na ląd. Rejs ten i urlop zapamiętałam jako wspaniałe przeżycie, przede wszystkim pogoda dopisała, ja młoda opalona, leżakowałam na pokładzie, Tata zadbał o wszystko, żeby jego panie były zadowolone, i były. W czasie tego pobytu odwiedziłam z Ojcem groby jego Ojców, bardzo stary cmentarz, groby bez pomników , tylko płyty lub na dużym głazie można było odczytać , kto tam spoczywa. Wyglądało to na dzikie i zapomniane miejsce, nie było nowych grobów , znak ,że cmentarz nieczynny. Odwiedziliśmy wszystkich krewnych Taty i jego znajomych z młodych lat, byli to już ludzie starzy i jeszcze tam wszyscy mieszkali w swoich ubogich i skromnych domach. Jeszcze zostało mi wspomnienie związane z dniem umarłych z czasów , gdy mieszkałam w Warszawie , gdzie chodziłam do szkoły medycznej, często odwiedzała mnie siostra mojego taty - Ciocia Helena, mieszkała w Świdrze . Ciotka zaprosiła mnie na dzień wszystkich zmarłych , Ona odwiedzała groby wraz ze znajomymi, to była dla mnie odmiana , bo Oni zawsze zamawiali powóz - bryczkę, mieliśmy szczęście, że pogoda dopisała . Wszystko dla mnie było piękne, jazda powozem , pogoda , jesień prezentowała się fantastycznie , i do końca byłam z tego wyjazdu zadowolona, cmentarz ładny , otulony wspaniałą naturą, stare drzewa , groby i nagrobki odświętnie ubrane i zadbane przez odwiedzających. Warszawa była dla mnie zawsze miastem natłoczonym ludźmi i domami, dlatego chętnie odwiedzałam Ciotkę w Świdrze , gdzie miałam tej zieleni i natury ile dusza zapragnie. Od 1985 roku odwiedzałam pierwszy grób osoby najbliższej, bo odszedł nasz Ojciec , został pochowany na cmentarzu komunalnym w Rumi. Było to dla mnie bardzo smutne przeżycie, pierwsza mi najbliższa osoba odeszla na zawsze, i nic już nie można było zmienić w naszym życiu, a póki żył zawsze miałam nadzieję ,że coś odmieni nasze życie rodzinne , że jest szansa pojednać się , bo tak się porobiło, że wszystko się rozwaliło, po prostu nasze życie rodzinne przestało istnieć. Rodzice kłócili się na tle majątkowym , tak mocno poróżniła ich ta walka ,że się rozwiedli i nastąpił podział ich majątku. Te wszystkie lata robiłam wszystko,żeby rodziców pogodzić , nie udało się , nie pomogły moje piesze pielgrzymki do Częstochowy , modlitwy nieustanne i wiele następnych pielgrzymek pociągiem do Sanktuarium Maryji, pomogły tylko mnie, przetrwać ten ciężki okres życia rozpadającej się Rodziny, pomogły mi przez te wszystkie lata żyć , i być ze swoją własną rodziną , która też była w takich warunkach narażona na rozpad. Pogrzeb Ojca tak mocno przeżyłam ,jego przebieg i koniec , że nigdy w życiu nie chciałam już więcej czegos takiego przeżyć . Od początku zadziałala pazerność mojej bratowej Ireny, Ludwika żony , to było coś nienormalnego , wraz ze swoim Ojczymem samochodem gonili po wszystkich urzędach i załatwiali pogrzeb i o wszystkim sami decydowali , jakby mój Ojciec nie miał dzieci a żona , moja matka żyła i nie sprzeciwiła się. Ja w moim bólu pogrążona nie myślałam o niczym , tylko ogromny żal ściskał mi serce, że nie mogłam Ojca uratować, może były jakieś szanse. Wracałam z kolejnej mojej pielgrzymki z Częstochowy i nie zastałam juz Ojca w domu, leżał po wylewie w szpitalu, zabrało go pogotowie. Okoliczności jego zachorowania były dla niego bez szans, leżał na podłodze, ponad dobę a może dłużej , pukał cały czas w podłogę, był zamknięty na klucz w pokoju , matka się nie chciała włamywać, podobno jak już ojciec nie pukał ,to dopiero zgłósili na milicję, że trzeba otworzyć, bo coś mu się stało- odmówili -powiedzieli , jesteście najbliższą Rodzina , to wy musicie otworzyć. potem jeszcze prosili pogotowie ratunkowei też powiedzieli,że nie udzielają pomocy przy zamkniętych drzwiach. Po długim dopiero czasie Jankowski - zięć brata Ludwika dostał się do pokoju Ojca ,wchodząc po strażackiej drabinie. Ojciec jeszcze żyl, szybko pojechalam do szpitala z Ireną , to odzyskał na chwilę przytomność, ale niestety z powodu AFAZJI, mowa jego to juz tylko bełkot. Byłam w szoku , patrzyłam na mojego Ojca jak umiera a dotykałam go i byłam blisko ,widział mnie i cieszyłam się ,żę mnie poznaje, ale Iren cały czas tak się zachowywala, jakby to Ona była jego córką, co jest w tej kobiecie ,że wbrew naturze chciala stawić czoło, przecież , to nie był jej Ojciec . Jeszcze poszłam do doktor pytać , ale wiedziałam ,żę jest za póżno , pytala mnie dlaczego ojciec ma takie rany , był pobity? powiedziałam leżał długo na podłodze a to był lipiec i nastąpiły odparzenia. poszłyśmy z Mamą do księdza zamówić mszę o lekką śmierć, co nastąpiło nocą i rano już msza była odprawiona za duszę zmarłego.Na cmentarzu Irena też głośno robiła uwagi niestosowne co miało poniżyć mojego brata Miroslawa, cały czas robiła zamęt wśród żałobników, to wszystko uderzało w moją Rodzine , zabrakło tej powagi i szacunku wobec tego co odszedl i tych najbliższych co brali udział w tej uroczystości pogrzebowej. To była największa zamierzona przykrość ze strony Ireny, celowo poniżała naszą Rodzinę w takich okolicznościach i w takim miejscu, gdzie powinna byc powaga i świętość. Przyrzekłam sobie ,że nigdy więcej nie będę przeżywała takich zajść na cmentarzu , gdy będzie chowana moja następna najbliższa osoba, dotrzymałam słowa, nie wystawiłam więcej moich uczuć na żer tych którzy na to nie zasługują,mój ból i stratę przeżyłam z największą świętością na jaką było mnie stać z dala od tych hien, którzy maja fałszywe oblicze i wszystko robią na pokaz , jak w cyrku. Pożegnałam moją matkę w wielkim żalu i smutku w samotności, i było to dla mnie bolesne przeżycie, gdy wziąść pod uwagę, że całe życie byłyśmy razem , we wszystkich ciężkich chwilach byłam tą , która czuwała i dbała o wszystko, żeby życie dla Mamy nie było smutne i ciężkie, wszystko robiłam z miłości, bo najwiecej byłyśmy sobie bliskie. Odwiedzam zawsze groby moich Rodzicow i zapalam znicze , jak tylko jestem w Rumi, tam mam z nimi moje wspominki i te potrzebne mi chwile zadumy i słowa modlitwy.