środa, 29 lutego 2012

Alina

Wróciliśmy do Bremen o1.10.2006rok szczęśliwie , lecz było ciężko , na trasie do Hamburga okropny korek , podroż przedłużyła się o dwie godziny , dodatkowo słońce cały czas świeciło nam w maskę auta . Robiłam Markowi chłodzące okłady na kark i na klatkę piersiową , co dawało chwilową ulgę . Marek tutaj się znalazł zaraz pod opieką kardiologa i robił wszystkie możliwe badania i był na obserwacji .Ja byłam rozpaczliwie wzywana przez Monikę na jej rozwiązanie , wobec tego Piotr objął opiekę nad Ojcem , podczas mojej nieobecności . Wszystko jeszcze z chorobą Marka było przed nami , więc jechałam do niej w całkiem dobrej wierze , że wszystko będzie dobrze . Monika wysłała mi bilet na podroż na 07.10. nie miałam wiele czasu na przygotowanie się do niej , ale starczyło na tyle co było konieczne i to była sobota wyruszyłam do Fuldy z chęcią , to miasto mnie urzekło swoim urokiem od samego początku , cieszyłam się ogromnie na ten pobyt u moich kochanych . Znałam tę trasę , bo wiele razy odwoziłam lub zawoziłam Sarę do Ojca w Bremen . Gdy wyszłam na peron moja kochana trójka stała a Sara biegła do mnie i rzuciła się w moje ramiona i mocno ściskała . Nie czułam zmęczenia , bo trzy godziny takim pociągiem podróż nie męczy , i od zaraz cieszyłam się gościną , piliśmy wpierw kawę , a potem Monika zrobiła obiad , odczuwała sporadyczne skurcze ,ale nic się jeszcze konkretnego nie działo . Poszłyśmy z Sarą spać i szybko zasnęłyśmy . Monika i Frido zrobili sobie romantyczny wieczór , była pełnia księżyca , pojechali na górę , gdzie się siedzi i patrzy na księżyc , to ma przynosić szczęście , takie ich miejscowe zwyczaje . Było tam bardzo zimno , bo była już noc , byli okryci kocem , ale ziąb i tak mocno czuli. Rano 08.10.miałam z Sarą wczesną pobudkę , chociaż to była niedziela , lecz ja z Sarą jesteśmy rannymi ptaszkami .Monika zjawiła się z uśmiechem na ustach, oznajmiła ,że akcja porodowa się zaczęła i ma skurcze co 10 minut.Umówiła się z położną na poród w domu , byłam przerażona .Sarę rodziła cięciem cesarskim i się martwiłam,że to zła decyzja . Wszystko odbyło się po mojej myśli , położna zdecydowała ,że poród odbędzie się w klinice . Badaniem stwierdziła ,ze jest rozwarcie na 5 cm. ale wszystko wysoko, i nie chciała ryzykować w domu, bo pęcherz płodowy jeszcze nie pękł , i gdyby tak się stało mogłaby wypaść jakaś część drobna a najgorsze jak by wypadła pępowina , bo wtedy doszłoby do jej przyciśnięcia , a to z kolei niedotlenienie dla dziecka . Około godziny 12 pojechali z położną do kliniki a ja z Sarą zostałam nieco spokojniejsza. Monika zdążyła jeszcze ugotować zupę z dyni, Sara ją bardzo lubi , przez cały dzień jej podgrzewałam , co rusz chciała ją jeść znowu. Siedziałyśmy na balkonie i grałyśmy w domino prawie trzy godziny , była piękna ciepła pogoda .Sara była bardzo niespokojna , wzdychała głośno i wydawała jakieś dziwne dźwięki , jęki i inne odgłosy , cisza się ogromnie przedłużała . Wreszcie o godzinie 18 odezwał się Frido i szczęśliwy Tata ogłosił narodziny swojej córeczki , która przyszła na świat porodem kleszczowym o godzinie 17.22min.Mnie całe napięcie opuściło i ze wzruszenia się popłakałam , potem jeszcze dzwoniła Monika i mówiła też o swoim szczęściu , nie było postępu porodu i już miała mieć cięcie cesarskie , ale był obecny tej niedzieli ordynator i tylko On zakłada kleszcze i tak się urodziła z krzykiem nasza kochana Alina . Do domu z dzieckiem wrócili o godz. 22.15.Sara już spała a ja czekałam na nich , było to mocne przeżycie dla nas wszystkich . Martwiło mnie to,że nadali jej imię Lina , to dla nas w Polsce oznacza linka , i to wytłumaczyłam Frido , ale Monika tak chciała . Zasypiałam , jak Frido wtargnął do pokoju szczęśliwy i woła do mnie ,że teraz będzie Alina . Poszedł na drugi dzien do magistratu i dopisali literkę A przed Lina i wyszło Alina. Potem żałowałam , że miałam na tę zmianę wpływ , bo się oswoiłam z tym imieniem , bo i tak wołają na nią Lina .Mój pobyt u nich bardzo miło wspominam , całkowita odmiana tego , co miałam w Bremen , poznałam Rodzinę Frido , Mamę lisel i Ojca Pauel , siostrę i jej męża i innych miłych ludzi .Cieszyłam się,że mogłam Monice pomóc w tym trudnym dla niej okresie . Położna przychodziła codziennie , a potem już rzadziej , mała była cudowna , nie zawsze chciała spać , albo więcej w dzień a w nocy mniej , jak to noworodki , chcą być przy piersi i potem zasypiają. Monika karmiła małą chętnie , ale tak mocno leciało mleko,że mała się zakrztusiła , a raz tak mocno,że złapała bezdech i ratowałyśmy ją z Moniką obie przerażone , ja trzymałam ją głową na dół kilkakrotnie i klepałam po pleckach , ale trwało to zbyt długo Frido zaraz na początku dzwonił po pogotowie, ale w koncu mała złapała oddech, Monika kilka razy odessała jej nosek i już płakała mocno nabierając powietrze w płuca . Lekarka małą zabrała do szpitala tylko dla bezpieczeństwa , choć już nic jej nie zagrażało , pojechali wszyscy a ja nie mogłam się po tej akcji uspokoić . Monika jeszcze długo kilka dni płakała , to był przeogromny dla nas wszystkich stres . Zaczęli małą karmić z butelki, Monika kupiła ściągaczkę i małą karmiła swoim mlekiem, na tyle było lepiej, że było wiadomo ile wypija, i nie było z tym nerwów . Moje wczasy z Rodziną się kończyły , zaprowadzałam Sarę do przedszkola i przyprowadzałam , chodziłyśmy razem na spacery i czas nam mijał zbyt prędko . Mała rosła na zdrową i mądrą dziewczynkę . Monika zaprosiła nas na czas świąteczny tego samego roku w grudniu, wysłała nam bilety i wszystko już przygotowane , musieliśmy zrezygnować , bo nie przewidzielismy ,że Marka leczenie w klinice kardiologicznej przypadnie na miesiąc grudzień i to druga koronarografia wypadła na dzień 19,12. a wyjazd był na 20.12. Pojechaliśmy na drugi termin w styczniu na dwa tygodnie w 2007 roku , Monika i Frido nas ugościli , Marek szczęśliwy bawił wnuczkę i był nią zachwycony, no bo wyglądała jak mała laleczka . Frido zakochany nie odstępował od małej i mocno ją kocha , był dla nas super miły i czas odjazdu dla nas szybko nastał . Ponownie odwiedziłam ich sama w 2008 roku , Alina miała 15 miesięcy , chętnie ze mną i z Sarą tańczyła , dużo mówiła i ładnie się rozwijała , przy posiłkach siedziałam przy niej , przytulała się do mnie . Nie lubiła , gdy Monika jej znikała, natychmiast ją wołała lub poszukiwała , i tak samo jak był z nią Frido , musiała zawsze ich widzieć . Taki stan trwał przez wiele lat , praktycznie do dziś , nie lubi być sama . Ten czas zleciał mi tak samo szybko , Monika była w ciąży i termin porodu był na około 20 marca , starałam się jak najwięcej jej pomagać, chodziło o Sarę, chodziła do szkoły i były inne obowiązki . Marek oddał auto nasze dla Moniki , zawiózł nas Heniek Pawłowski, mogliśmy na krótko zobaczyć się z nimi w roku 2008 w grudniu , Alina wyrosła na śliczną i wygadaną osóbkę , a mały Jonas miał skończone 8 miesięcy , tego samego dnia wracaliśmy pociągiem do Bremen . Monika z całą Rodzina nas odprowadziła na dworzec i nasza mała Alinka uciekła nam schodami do góry na hol , właśnie mieli z nią ten ciężki okres ,że im uciekała , był to dla nich ogromny stres . Pojechaliśmy na urodziny Aliny , jak miała 4 latka , to była bardzo rozwinięta i nas zadziwiała swoimi zdolnościami, recytowała wiersze z pamięci , które na poczekaniu tworzyła , tańczyła przepięknie , ruchy i taniec w takt melodii , którą słuchała w ogromnym skupieniu i mina niesamowicie uduchowiona , patrzyliśmy na jej występ z wielkim zdumieniem , skąd tyle zdolności w tej małej dziewczynce . Cieszyliśmy się bardzo na ten wyjazd na jesieni do naszych córek w roku 2011, i mieliśmy być na Urodzinach Aliny, kończyła 5 lat , nie powiodło się z powodu mojego wypadku , nasz prezent wysłałam pocztą , Alina podziękowała nam telefonicznie i bardzo się cieszyła. Chodzi do przedszkola i jest tam cztery godziny , nie chciała zgodzić się na więcej .Któregoś dnia zadzwoniła do nas i zaśpiewała po polsku kolędę " chwała na wysokości ", byłam ogromnie zaskoczona a Monika się śmiała i mówi,że w przedszkolu ją nauczyła koleżanka . Umawiamy się na ten rok 2012 jak nic nam nie przeszkodzi w tym zamiarze , ze jedziemy na jesieni do naszych córek i wnuczek i koniecznie na urodziny Aliny, bo w tym roku skończy 6 lat.

Choroba Marka

Lato w 2006 roku powoli dobiega końca , ale dla nas pozostał wrzesień .Upały , które były w tym roku dodatkowo wszystkich wymęczyły , ucierpiała przyroda , trawa w ogrodzie zupełnie wyschła , co widać nawet na zdjęciach , żółte podłoże , co zupełnie nie kojarzy się z latem . Marek czuł się coraz gorzej i musieliśmy zrobić badania serca , wybraliśmy Medicum na Grabówku . Marek kazał mi siedzieć w samochodzie [też logika ] , co było dla mnie gorsze , denerwowałam się o niego , bo długo nie wracał .Przyszedł z ogromnym smutkiem na twarzy i wiedziałam ,że nie jest dobrze . Miał niewydolność krążenia sercowego i dr.kardiolog nie dyskutowała z nim, tylko powiedziała,że natychmiast woła pogotowie ratunkowe , bo musi się znaleźć w szpitalu pod opieką kardiologa .Marek o wszystkim sam zadecydował, nie zgodził się na szpital , musiał się u Pani doktor podpisać , ze to na jego życzenie . Kazała wobec tego jechać do Wejherowa , gdzie mieli jemu zrobić koronarografię serca . Szpital wejherowski nie wykonał tego zabiegu , tylko EKG serca, które na zaraz nie wykazywało natychmiastowej interwencji . Wykupiliśmy leki i Marek zaczął się szykować do naszej powrotnej podroży . Obiecaliśmy Monice , że dojadę do Fuldy na termin jej porodu i w związku z tym wyjazd nastąpił 01.10.2006r.Nie mieliśmy wiedzy i to było ogromne ryzyko dla Marka odbywać tak daleką podroż .Później w Klinice kardiologicznej w Bremerhaven koronarografia wykazała zwężenie tętnicy na 95% , a druga na 80%, i zaraz dokonano zabiegu balonikowania z pozostawieniem stent w trzech miejscach a potem w tym samym miesiącu drugi zabieg koronarografii i założono następne stent w dwóch miejscach zwężenia tętnic . To był miesiąc grudzień 1 zabieg 05.12.2006r.a drugi 19.12.2006r.Jeśli wziąć pod uwagę , że Marek nigdy nie chorował a tu nagle tak poważnie , był to dla nas szok . Od tej pory nasze życie nie było takie samo , coś się bezpowrotnie skończyło i zaczął się dla nas jakby inny etap .Jeszcze dodatkowo Marek zaczął odczuwać dotkliwy ból prawego barku , ból szczególnie w nocy nie pozwalał na normalne ułożenie ciała w czasie snu i ręką dotykał do podłogi i tak przeważnie spał . Zaczęło się chodzenie do ortopedy , ale leczenie aplikowane przez tego specjalistę nie skutkowało i Marek zdecydował się na leczenie operacyjne .Leczenie to i plany operacyjne miały miejsce rok później , po jego koronarografiach , więc rok 2007 . Samopoczucie Marka ze strony serca uległo radykalnej poprawie , zniosły się te objawy , które odczuwał , ucisk i bóle w klatce piersiowej i nie zgłaszał innych . Byłoby kłamstwem, gdyby tylko tak było, bo jednak cały czas zgłaszał ,że ma arytmie serca, ale kardiolodzy uznali to za niegroźny objaw w jego sytuacji i nic z tym nie robili . Miał wyznaczony termin do operacji barku , pojechał z Piotrem do kliniki w Bremen, ale tam nie dokonali co zamierzali, bo nie podobały się objawy sercowe, i kazali Markowi jeszcze raz iść na badania do kardiologa.Tutaj w tej wędrówce został popełniony błąd, bo do zabiegu przestał brać leki na rozrzedzenie krwi i nie przewidzieli ,że Marek ma trombozę , a ta arytmia , to nic innego jak migotanie przedsionków . Wiem,że jak wrócił z tej kliniki zaczął brać leki na rozrzedzenie, ale nie sprawdzał nikt jego krwi , a dla Marka rozczarowanie, że tego zabiegu nie zrobili . Piotr potem dzwonił i ustalał następny termin do tej kliniki na bark Marka , ale dali dopiero na 23.02.2008r. Niestety dnia o9.02.2008r. spotkał nas następny cios , Marek doznał udaru mózgu w domu w Bremen , na szczęście poznałam objawy udaru , prawy paraliż ciała i połowa twarzy inna . Był Sebastian i zadziałałam błyskawicznie , Marek siedział na krześle, i Sebastian go przytrzymał i głowę ,żeby się nie ruszał a ja szybko dzwoniłam do Piotra i powiedziałam mu ,ze to udar i mają szybko przyjechać na pomoc . Byli zaraz z lekarzem i zabrali go do Bremen do kliniki neurologicznej , tam natychmiastowa pomoc i właściwe rozpoznanie ocaliła Marka od kalectwa , paraliż się cofnął na drugi dzień , sam wstawał i się golił i było wszystko ok. Ponieważ przy migotaniu przedsionków przy nie rozrzedzonej krwi powstał skrzep , który powędrował do mózgu i spowodował udar w lewej tętnicy co z kolei dało globalną afazję i amnezję , to jest co Marek od początku musiał leczyć . Do dzisiejszego dnia się z tym boryka, obserwując jego widzę więcej zmian i to psychicznych , męczy się , bo nie znajduje zaraz słów , które chce wypowiedzieć , unika konwersacji z ludźmi obcymi , ale i tak go podziwiam , daje sobie doskonale ze wszystkim radę . Robi wszystko co dawniej , chodzi po zakupy , potem planuje obiad i gotuje , czyta prasę , w Niemczech kupujemy u Polaka polskie gazety , czyta codziennie , razem rozwiązujemy krzyżówki i politykujemy , spacerujemy i aby nie było gorzej . W roku 2011 w styczniu kardiolog w Berlinie zadecydował coś zrobić z tą Marka arytmią serca i dokonali ablacji w Klinice kardiologicznej, która zniosła w jednym punkcie trzepotanie przedsionków, ale i trochę zmniejszyło migotanie . Marek się spodziewał ,ze przez ten zabieg całkiem zniosą te objawy , ale tak się nie stało . W tym roku kontrolne badanie nie wykazało innych zmian i lekarz tylko napisał, że pomyśli jaką strategię obrać w dalszym leczeniu serca u Marka.To tyle jeśli chodzi o stan zdrowia mojego Marka, uważam,że na takie poważne rzeczy, to jest całkiem nieźle , i robić to co można , aby było dalej dobrze.

wtorek, 28 lutego 2012

Piotra Urodziny

Powinnam wpierw napisać ten post , bo kolejność miesięcy tego lata taka była , ale chciałam taki wstęp zrobić do opisu kolejnej wnuczki Aliny - córki Moniki , i opisałam jej wakacje w Rumi , a dopiero potem się zorientowałam,że to było to samo cudowne lato dla Rodziny, co tak wiele rzeczy się działo za sprawą moich kochanych Dzieci i ich Rodzin , jak również jedynych spotkań w tym składzie całej naszej Rodziny w Polsce . Niezapomniane lato z powodu odwiedzin naszych Dzieci i wnuków , jak również z powodu aury , upały dały nam w kość wszystkim , ale Marek najwięcej był bez życia , nie miał chęci uczestniczyć w naszych spotkaniach i wyjazdach, zawsze miał ogromną niechęć i się odgradzał . I teraz napiszę co działo się w lipcu , zaraz po moich Urodzinach , spotkała nas ogromna radość z powodu odwiedzin Piotra z Rodziną , przyjechali 15.07. Autobusem do Gdyni pojechaliśmy z Markiem ich odebrać i życie nabrało innego tempa na zaraz i całe dwa tygodnie ich pobytu , wiele wrażeń , wydarzeń i niecodziennych spotkań w Rodzinie jak i ze znajomymi , śmiechu i zabaw i doskonałego humoru nas wszystkich . Spotkania zaczęły się zaraz tego samego dnia , odwiedzili Ciocię Dankę z Rodziną mego brata Mirosława , były Piotra wygłupy i wiele śmiechu co tylko Piotr potrafi nas tak rozbawić, nareszcie wstąpiło w nas życie i mogliśmy się mocno śmiać , ogromnie za tym tęskniłam i było mi normalnie smutno bez mojego Synka . Poszli odwiedzić Edka z Rodziną , Julia miała okazję się pobawić z ich córeczkami, znały się jeszcze z Bremen i Piotr z Myiuki bawili się w ich towarzystwie dobrze . Następne dnie leciały podobnie , pojechaliśmy na działkę do Janki na cały dzień , Marek zaserwował nam obiad a potem kawa i jagodzianki i zbieraliśmy się do domu, bo zbierało się na burzę . Myiuki była wszystkim zachwycona , z bliska robiła zdjęcia co spotkała na swej drodze , nawet ładnie jej to wyszło blisko krowy a dla Juli był to już zupełnie nowy świat, byla ciekawa wszystkiego . Odbyliśmy podróż do Gdyni, ale bez Marka , bo zaplanowaliśmy wycieczkę wodolotem do Jastarni i pobyt tam do wieczora i powrot do Gdyni , kupiliśmy bilety na 20.07.Oni jeszcze poszli kupić bilety na pociag do Krakowa , na 26.07.Wszystko zaplanowane i teraz jeszcze poszliśmy do proboszcza naszej Parafi , ja zamówiłam mszę za spokój duszy moich Rodziców na rocznicę śmierci mojego Ojca 24.07. i po tej mszy Myiuki dała koncert swoim pięknym sopranem , był to koncert dziękczynny , zaprosiłam wszystkich ale oczywiście był to tak krotki termin , a poza tym Proboszcz ogłosił ten koncert i mszę w swoich ogłoszeniach , więc kto chciał być to przybył . Przeżyliśmy coś wspaniałego w tym zgromadzeniu w kościele , mszę a potem koncert , byłam ogromnie szczęśliwa , myślałam sobie , że może po swoim życiu Rodzice słuchają tych pięknych utworów i skorzystali tez coś z tych modlitw kapłana w ich intencji , tyle tylko mogłam dla nich zrobić .Wszyscy byli pod wrażeniem tego śpiewu mojej synowej w naszej właśnie parafi , gdzie tam zgromadzeni goście i my w większości przyjęliśmy nasze sakramenty święte i z tym miejscem nasza Rodzina jest bardzo związana , bo życzeniem mojej Babci było ,że tam właśnie ma być wybudowany kościół , Dziadkowie byli ofiarodawcami tej działki , i tak się stało . Na schodach przy kościele mocne uściski i wiwaty z powodu pięknego koncertu, co zafundowała wszystkim Miyuki , byliśmy ogromnie wzruszeni i pochwałom i zachwytom nie było końca . Zaprosiłam wszystkich na party do ogrodu, oczywiście przyszła do nas Rodzina , Marianna, Sławek z dziewczynkami , i nasze wnuki dzisiaj właśnie przyjechały z Uthlede , Hania z Władziem , Krysia i Andrzej z Redy , było dalej upalnie , ale w ogrodzie było przyjemnie , wnuki bawiły się w berka , wieczór i nasze spotkanie dobiegło końca , wszyscy byliśmy w doskonałych humorach , po tak wspaniałych przeżyciach . A tu końca nie widać naszym imprezom , zaraz jutro Piotra Urodziny i oczywiście prosiłam moich gości o przybycie , robimy te Urodziny w ogrodzie . Te urodzinowe party Piotra były na miarę " jedyne ", powiedziałam ,że takie chwile mogą wydarzyć się tylko raz i w takim gronie i w takim miejscu , było to kolejne fantastyczne przeżycie nas wszystkich , co braliśmy w tym spotkaniu udział . Przybyło razem z dziećmi 28 osób , ugościliśmy wszystkich , warunki ku temu były doskonałe, bo Wojtek udostępnił nam swoje mieszkanie i tam mogliśmy stawiać potrawy i napoje schładzać w lodówce, wszystko pod ręką , podawało się przez okno i było po prostu super pyszna zabawa , w której tańczyli i bawili się dzieci i dorośli . Muzyka i śmiech brzmiały przez wiele godzin , wspominali to nasze spotkanie wszyscy z wielkim wzruszeniem i zadowoleniem , Marianna od Sławka za każdym naszym spotkaniem musiała te przeżycia wspominać i miała rację , to było piękne i się więcej nie powtórzyło . Przed urodzinami Piotra mieliśmy wycieczkę do Jastarni wodolotem i powrót do Gdyni . Pogoda dopisała , byliśmy na plaży , Julia była ucieszona i Myiuki tak samo , piękny czysty piasek i powietrze nad morzem , nie czuliśmy tam upału, bo od morza nas wiatr przyjemnie chłodził . Marek zaprosił nas na obiad do Sfinksa , i powoli wracaliśmy na nasz statek . Porobiliśmy mnóstwo zdjęć i Piotr i Marek , oglądamy je teraz w albumie ,i to nam zostało z tych pięknych chwil i gdy tęskno mi do moich bliskich chętnie wracam do wspomnień . W dniu 26.o7. Piotr z Myiuki pojechali do Krakowa, a Julia spała u Edka z dziewczynkami , ja miałam już Sebastiana i Elisabeth , i nadal było się o kogo troszczyć , pojechaliśmy z nimi do Janki na działkę , lubiliśmy tam spędzać czas , cicho i spokojnie i las w pobliżu , jezioro , gdzie dzieci się chętnie kąpały , Marek robił posiłki i jeszcze zawoził nas do domku , nie mogło być dla nas nic lepszego . Zapomniałam ,że Myiuki na Piotra Urodziny sama zrobiła 180 pierogów , to był jej ogromny sukces, bo wszystko zjedli , zrobiła je po japońsku, i bardzo duzo pomogła w organizacji, bo nam już to było ciężko , zadbała o wszystko jak dobra gospodyni , to było potrzebne, bo ludzi sporo i niczego nam nie zabrakło. W Krakowie Piotr się zameldował do Marka kuzynostwa od strony Ojca , mieszkają, w Krakowie razem dwie siostry z bratem w ich domu rodzinnym . Oni wszyscy zostali w stanie wolnym i do dzisiaj u nich się nic nie zmieniło , Piotr był zachwycony nimi i Krakowem tak samo moja synowa , Oni są super gościnni , Ewa była u nich w sierpniu ubiegłego roku . Po powrocie z Krakowa czas naszym gościom uciekał , codzienne spotkania z Rodzina i też z Edkiem , ze przyszedł czas ich odjazdu , mieli szczęście , bo Edek zawiózł ich autem do Bremen i zaraz się zameldowali ,że o godz 14 byli już w domu , czyli jechali niecałe 9 godzin . To zawsze miałam napisać , bo te wakacje były jedne z najweselszych w Rumi , a jednocześnie trochę smutnych, bo Marek miał już te dolegliwości ze strony serca i mało dawał nam o tym znać , dopiero we wrześniu poszedł na badania serca , ale o tym już w następnym post .

Razem latem

W 2006 roku dużo się działo w naszej Rodzinie . Od wiosny szykowaliśmy nasz wyjazd do Polski , co odbywało się jak zwykle .Wcześniej Monika zaplanowała swój przyjazd z Frido na Marka Urodziny w marcu .Mieliśmy z tej okazji małą uroczystość , również przyjechał Piotr z Rodziną , było to też spotkanie z okazji poznania się z Frido .Monika szczęśliwie zakochana z wzajemnością , wraz ze swym partnerem zdradzili nam Dziadkom radosna nowinę , że spodziewają się dziecka . Życzyliśmy im szczęśliwego pożycia w ich związku i radosnego oczekiwania na ich dzidziusia . Frido jest ciepłym i serdecznym człowiekiem , polubiliśmy go wszyscy . Monika prosiła mnie o pomoc na czas porodu i pobyt u nich po porodzie , oczywiście się zgodziłam . W Rumi nasz pobyt był dla nas radosny , jak każdego roku , ale i roboty sporo w domu i w ogrodzie . Zdrowie nasze pozwalało nam się tym wszystkim cieszyć , a poza tym na letnie wakacje zamówili się do nas Sebastian z Elisabeth , co wprawiło nas ,że kręciliśmy się na szybkich obrotach . Szymon przyjechał na odwiedziny do Rumi , ale mieszkał u Ojca , nas wszystkich często odwiedzał . Wpierw były moje Urodziny , tego lata zrobiliśmy w ogrodzie , pogoda dopisała a najważniejsze,że imprezka była udana i moi goście byli zadowoleni . Ogromną pomoc mieliśmy od Wojtka , to On grillował wytrwale na dwa grille , a Ciocia Danka , jak zwykle udzielała nam praktycznych rad doświadczonej gospodyni i sama zrobiła sałatki zielone do grilla .Marek nie czuł się dobrze , lecz wcześniej nic nie alarmował , dopiero jak zwijaliśmy wszystko po gościach w ogrodzie , pomagała nam Danka z Wojtkiem , to Marek zginał się w pół zgłaszając ból w klatce piersiowej . Byliśmy Markiem mocno zaniepokojeni , bo stan jego nie ulegał poprawie , ale dał się namówić na wizytę u lekarza w Rumi, dał mu leki i zlecił mu badania w kierunku serca . Polepszyło się jego samopoczucie i szykowaliśmy się na przyjazd Moniki z Rodziną , co nastąpiło 13 . o8 . Byłam o nich bardzo niespokojna , bo Monika wykazała się niesamowitą odwagą , odbywając taką daleką podroż w siódmym miesiącu ciąży . W tym dniu Danka obchodziła swoje Urodziny i byliśmy z życzeniami i na kawie wczesnym popołudniem .Od godziny18 Elisabeth trzymała wartę przy oknie , czas oczekiwania był napięty i wreszcie z okrzykiem radosnym o godzinie 20 ogłosiła ich przyjazd . Poczuliśmy ogromną ulgę , Marek , jak zwykle serwował dla gości kolację i wszystkim udzielił się bombowy nastrój , dzieci przekrzykiwały głosy dorosłych i nagle wszyscy mocno chcieli w jednej chwili wszystkimi przeżyciami się dzielić , co w efekcie dało ogromny harmider , aż wreszcie przyszło zmęczenie i musiałam moich kochanych gości ulokowac ich w łóżkach .Pokój od ogrodu zajęła Monika, Frido i Sara , ja z Betti w pokoju od kuchni , a Sebastian z Dziadkiem w sypialni . Sara zatęskniła za Dziadkiem i poszła spać do nich , jednak uciekła , jak Dziadek zaczął chrapać .To było fantastyczne lato , daliśmy radę ugościć naszą Rodzinkę , Monika z Frido dużo zwiedzali byli szczęśliwi .Wnuki miały swoje atrakcje , Dziadek woził nas wszystkich albo do Rewy nad morze , albo nad jezioro do Bieszkowic . Jednego dnia nawet Tadeusz przywiózł Szymona do Bieszkowic , był z nami cały dzień używając kąpieli i pływania pontonem po jeziorze . Wracaliśmy zmęczeni , Szymona zabrał Ojciec . Innym razem dojechała do nas Monika , pogoda nie była ładna , chowaliśmy się w naszej muszli przed wiatrem , który za mocno nas schładzał , Betti i Sara uparcie taplały się w wodzie i nie chciały z niej wyjść , a Sara już miała sine usta , co spowodowało,że natychmiast kazałam im wyjść z wody , potem długo nie mogły się rozgrzać . Mamy z tego pobytu sporo zdjęć w albumie . Dla dzieci wakacje się skończyły , Monika z Frido odjechali a nam został jeszcze miesiąc wrzesień .

czwartek, 16 lutego 2012

I co dalej ?

I co dalej z tym życiem ? - normalnie , brać jak idzie , mieć oczy szeroko otwarte i patrzeć na świat , swoimi oczami a nie cudzymi , swoje przemyślenia szanować , i nie dać się zbić z pantałyku od innych , co siłą chcą zmienić u drugich osób poglądy na życie . Doszłam swoim postrzeganiem ,że świat się zmienił , jest inny , jak za moich młodych lat , wiem,że świat raczej pozostał jaki był ,ale mam na myśli ludzi .To właśnie człowiek nieustannie bierze udział w tych codziennych zmianach , czy by to znaczyło ,że dawniej ludzie byli lepsi? , myślę , że warunki w których wówczas żył człowiek , były bardziej przychylne dla jego życia . Nie będę wyliczała kolejne zmiany , które dokonał człowiek , ani jaki przez to stał się ten człowiek , bo wszyscy jesteśmy świadomi tych poczynań do chwili obecnej . Do czego to doprowadziło współczesnego człowieka , czy zawsze jest szczęśliwy , w sytuacji swojego życia , gdy spełniły mu się prawie dosłownie wszystkie marzenia ? Tutaj trzeba zaznaczyć , że ogromne znaczenie ma jaki cel obrała sobie dana osoba , i jakie ma usposobienie , bo jeśli to jest pesymista , to jego świat nigdy się nie zrealizuje w jego marzeniach , natomiast optymista ma większe szanse czuć się szczęśliwy . Dzisiaj życie dominuje w świecie wirtualnym, towarzyskie , naukowe , codzienne , czy potrzebują to wszyscy? Internet jest tym oknem na świat , tutaj człowiek może się rozwijać w własnym kierunku , i realizować swoje marzenia , określa się,że to jest wszystko dostępne, cała wiedza i to co można dokonać mądrego i dobrego .Nie wszystko robione jest uczciwie i bez szkody dla drugiej osoby , czyli ten wspaniały świat wirtualny dla człowieka , niszczy ten sam człowiek ? I czy tylko ten wybije się na jakąś wielkość, co osiągnie wszystkie sukcesy w tej branży , i uda mu się zbić ogromny majątek? Potem się tym szczyci i jest sławny na cały świat, i jest do oglądania i do podziwiania , trzeba przyznać ,że to mądrość doprowadziła do tych szczytów, i pracowitość . My szaraczki chcielibyśmy żyć normalnie , i uszczknąć z tego wszystkiego po trochu i niemieć wszystkiego , bo to się nie da. Na czas obecny, nie podoba mi się ta walka na ulicach dosłownie o wszystko , stało się to w Polskim społeczeństwie nagminne , gdzie podziały się te rozmowy , które tak naprawdę zaczęły się od czasu nastania solidarności , 30 lat temu w stoczni Gdańskiej i doszło do porozumienia przez negocjacje między Rządem i społeczeństwem . Wszyscy byliśmy dumni i staliśmy się przez to sławni na cały świat , ze w warunkach pokojowych można było osiągnąć to porozumienie . Jesteśmy świadomi tego,że człowiek majętny staje się więcej majętny a biedny , więcej biedny , taki jest dzisiaj stan rzeczy . Ludzkość całe życie dąży , żeby każdy miał po równo , jeżeli to nie było osiągalne w ubiegłym wieku , nie widzę sposobu , aby to miało się stać dzisiaj , kiedy postęp nauki , techniki jest przeogromny , wiadomo,że każdy chce godnie żyć , mieć samochód ,urlopowe wyjazdy z Rodziną , standardowe codzienne życie , a przede wszystkim pracę . Tak się stało ,że za wszystkie niepowodzenia wini się i wyzywa polityków i rządzących , ludzie wychodzą na ulice i zakłócają spokój publiczny , a przy tym ucierpią przypadkowi przechodnie, co nie maja z tym nic wspólnego .Gdzie podziała się mądrość naszego społeczeństwa , bo takie działania , uważam za nic nie osiągalne, wręcz niszczace .Społeczeństwo jest świadome , że zmiany są konieczne , ale wszystko należy kontynuować na drodze negocjacji . Wiem,że powoli wszystko w końcu osiągną , ale bardzo powoli, bo zmian nie można dokonać z dnia na dzień , A więc , pożyjemy, zobaczymy , dla nas jeszcze troche tego życia zostało ,to moim życzeniem jest , aby było w miarę szczesliwe , czego wam wszystkim kochani życzę , co mnie czytacie . Pozdrawiam....

wtorek, 14 lutego 2012

Uciecha

Miałam w tytule napisać "Walentynki ", ale wystarczy jak napiszę o tym w dzisiejszym post . Mocno mnie cieszą święta ustanowione przez ludzkość z różnych okazji , ale ten dzień Walentynek trudno przeoczyć lub zignorować , bo to dzień zakochanych , a ponieważ jesteśmy wciąż zakochani , to to ten dzień jest dla nas szczególnie radosny . W tej codziennej szarości zapominamy o słowach miłości o małych gestach , o naszej bliskości , wszystko idzie utartym szlakiem , a szkoda , bo zawsze okazać swą miłość drugiej osobie jest konieczne , tylko ,że nieraz jest to niezręcznie lub wstydliwe , a czasem wręcz niemożliwe . Podoba mi się to świętowanie , jakby z okazji miłości , możemy w tym dniu z całą szczerością dać wyraz naszym uczuciom do najbliższej osoby , w tym dniu nie trzeba wielkich słów , wystarczy uśmiech , czuły pocałunek i spojrzenie wgłąb oczu , tam znajdziesz wszystko, co jeszcze nie zostało wypowiedziane i to jest piękne .Właśnie dzisiaj dokładnie tak było z moim ukochanym , wyczytałam tam tyle miłości i czułości w jego oczach , tutaj nie trzeba innych dowodów , chociaż wrócił z miasta z ciastkami i zrobię nam gimitliś z okazji tego święta , przeżyjemy we dwoje przy jednym stole wiele radości . To nic , ze w innym dniu pomylą się jemu słowa miłości z przekleństwami brukowców , nawet nie wie ,że tak to powiedział , wybaczam jemu , bo już nic nie pamięta . Najważniejsze , że ciągle jest ze mną a ja z nim , i niech to trwa jak najdłużej , jesteśmy sobie potrzebni coraz więcej , każdy następny wspólny dzień jest tego dowodem .Zwykle inne święta wypadają na cieplejsze pory roku , a ten dzień zakochanych usadowił się w samym środku zimy , to właśnie fajnie odnowić , odgrzebać swoje uczucia , które swym ciepłem nas owioną i zapomnimy trochę , jaka ta zima w tym roku mroźna i zła . Wszystkim wam kochani życzę w tym dniu podobnych refleksji i miłych przeżyć , a wiosna będzie już w naszych sercach od teraz , bo do niej jeszcze trochę czasu potrwa .