piątek, 26 czerwca 2009

Julia

I stało się, Julia urodziła się jeszcze w 20 wieku, 07. 12. 2000 roku, a dwa dni po jej narodzinach odeszła nasza kochana Babcia Helena. Takie jest życie, że jedno odchodzi, a nowe życie przychodzi i te dwie daty utkwiły mi w pamięci. Miyuki była nieco wystraszona czekającym ją porodem, ale jednocześnie bardzo dzielna. Wybrała poród w wodzie, chodzili z Piotrem na szkolenie przyszłych matek i starała się wszystkiego nauczyć dobrze. Zaskoczyła nas wszystkich, że urodziła dużą i śliczną dziewczynkę, bez komplikacji. Julia miała i ma niesamowicie piękne duże oczy, a calą głowę w czarnych, gęstych włosach, które były tak długie, że opadały jej na malutki karczek. Piotr przeżył niemal trzęsienie ziemi, bo 07.12. to jednocześnie data przyjazdu Rodziny z Japonii, a termin porodu był obliczony na pare dni póżniej, a jednak Julia olała wszystkich i wybrała dzień, który jej pasował. W przyjazd Japońskiej Rodziny wszyscy byliśmy zaangażowani, tymbardziej, że to ich pierwsze odwiedziny u córki i zięcia. Pech chciał, że zamówiona kanapa miała być dostarczona w tym samym dniu, więc zostałam wezwana do jej odbioru. Piotr Brandt pojechał na lotnisko po gości z Japonii, a nasz Piotr ciężko wystraszony wraz z Miyuki w szpitalu oczekiwał przyjścia na świat ich pierwszego dziecka. Wszystko zakończyło się szczęśliwie, Piotr przywitał swoją Julię, razem z Miyuki byli bardzo szczęśliwi. Piotr B. przywiózł gości do domu, a ja oczywiście nie doczekałam się kanapy, za to jednak odebrałam telefon z lotniska, dzwoniła Acko i mówiła - "mama, Basia"- a ja byłam przekonana, że dzwoni synowa ze szpitala, źle to wszystko odebrałam z powodu tego zamieszania. Odwiedzaliśmy nasze dwie dziewczynki w szpitalu. Matka z córką miały sie dobrze, położne pomagały i uczyły młodą matkę przystawiania Juli do piersi i świetnie sobie z tym radziły obie. W domu oczekiwała ich już japońska Rodzina, ciekawa wszystkiego co dotyczylo ich pierwszej wnuczki, porodu, karmienia i pielęgnacji.. okres połogu Miyuki był prawidłowy, lecz Rodzina japońska miała ogromne wątpliwości, co do wartośći mleka matki - siary, i namawiały Miyuki do karmienia mieszanka z mleka proszkowego. Miyuki wpadła w depresję poporodową, ale niedługo, bo po długich tłumaczeniach zrozumiala sens karmienia piersią i się tego systemu trzymała. Synowa była bardzo sumienną matką, nie żałowała sił i wszystkie czynnośći koło swojej córeczki wykonywała sama. Kontrolne terminy u lekarza przestrzegała i stosowała się do zaleceń pokontrolnych. Ortopeda dziecięcy był zdania, że profilaktycznie, co do ułożenia bioderek, powinno się prowadzić z małą Julią systematyczne ćwiczenia. Miyuki przeszkolona przez lekarza, bardzo pilnie ćwiczyla z Julią codziennie, co zaowocowało pozytywnie. Najlepszy sprawdzian, że Julia w swoim życiu nie miala problemu z bioderkami. Miyuki całkowicie zajęła się wychowywaniem córeczki i robila to solidnie, do tego stopnia, że Julia ledwo co zaczęla mówić i już doskonale recytowała alfabet japoński. Zaczęła tę edukację, jak miala dwa latka, do tego służyła talia kart i tasowała literując po kilka razy dziennie, tym sposobem jak miała już trzy latka czytała bajeczki dla dzieci w języku japońskim płynnie. Zastanawiałam się często, na ile, to było wyćwiczone, czy sama to robi z chęcią, czy z racji pochwalenia się tymi umiejętnościami, potem wiedziałam, że Julia ma niesamowitą ambicję i dlatego robiła wszystko z ogromnym zacięciem i doprowadzała do doskonałości. W Japoni mówili na nią geniusz, bo tam dzieci w pierwszej klasie czytały gorzej od Juli i tam właśnie najwięcej to podziwiali, że miała ponad trzy lata i tak opanowała czytanie biegle. Wszystko, co robiła Julia, składanie puzzli, gry i inne zabawy, które wymagały głębszego myślenia, sprawiały jej niesamowitą frajdę, uwielbiała takie rozrywki. Czasami przywozili Julię do nas i nieraz budziła się z płaczem, Marek jej cichutko nastawiał muzykę przy, której ponownie zasypiała. Takie budzenie nocne miewała i Rodzice nastawiali jej filmy na video, bajeczki japońskie. Krytykowałam te metody, bo noc jest do spania, a ten sposób, tylko bardziej ją wybudzał. Wychowywanie, to sprawa rodziców i oni starali się to robić jak najlepiej. Julia miała wszystko o czym marzy dziecko oddanych Rodziców. Cały dom, pełno zabawek, książek i kaset z bajkami. Rosła w wyjątkowo troskliwych warunkach, wszystko robiło się dla niej i myślało się o niej. Musiałam niekiedy bardzo uważać, bo zanim się spostrzegłam, że synowa jest zazdrosna o drugie nasze wnuczki, zaistniał nie jeden incydent z tego powodu. Stałam się potem bardzo wyczulona na tym punkcie, bo Piotr tak samo bywał niekiedy zazdrosny o drugie nasze wnuczki. Na szczęście Julia rosła szczęśliwie, była bardzo kochanym dzieckiem i nigdy nikt nie odczuł z jej strony żadnych przykrych rzeczy, lubila się bawić i dzielić z innymi dziećmi, raczej nie dostrzegało się u niej egoizmu. Dzisiaj, gdy myślą wracam do tego okresu jej życia, stwierdzam, że Julia za bardzo była obciążona różnymi obowiązkami. A więc były to zajęcia rysunków, muzyki, a Julia uparcie domagała się baletu, miala wtedy pięć lat i obie z matką biegały od jednych zajęć nadrugie, wszystko musiało iść według planu. Doczekaliśmy się, że Julia poszła do szkoły. Dostała się do szkoły katolickiej w Bremen, o co się postarali jej Rodzice, była zdolną i pilną uczennicą, szybko nauczyła się dobrze niemieckiego i równolegle zaczęła naukę w szkole muzycznej. Dawała w tej szkole swoje pierwsze udane koncerty i tam własnie rozpierała nas duma, słysząc muzykę w jej wykonaniu. Wszystko, co związane z Julią i jej życiem skończyło się dla nas w kwietniu w roku 2008. W tym właśnie roku Miyuki zadecydowała wyjazd i powrót do Japonii i tym samym zakończyło się dla nas rodzinne życie z synową i jej dziećmi, bo potem jeszcze na świat przyszla Juli siostrzyczka dnia 29.09.2007 i nadano jej imię Luna.

Życie rodzinne

Ostatnie posty pisałam o naszych wnukach, i nadal chcę wytrwać w tym postanowieniu. Wcale nie zamierzałam pisać wspomnienia w jakiejś kolejności, a na szczęście w pisaniu bloga, to nie obowiązuje. Fakty i zdarzenia wspominane w blogu, są całkowicie zgodne z narodzinami naszych wnuków, pewnie się nieraz powtarzam, lecz staram się tego unikać. Fakt narodzin kolejnego potomka, mówi za siebie, że to w innym miejscu i czasie. Chcąc napisać post o narodzinach Juli, muszę napisać o jej Rodzicach. Nasz syn Piotr od najmłodszych lat interesował się mieszkańcami południowej Azji. Przygoda z nimi zaczęła się, już w szkole zawodowej Gastronomicznej w Gdyni, do której dojeżdżał z Rumi. W Polsce w latach 80 edukację zdobywali również obcokrajowcy, a wśród nich byli studenci z Wietnamu. I z nimi się Piotr zaprzyjaźnił, zapraszał ich do domu, i wspólnie oglądali filmy na video, bardzo wówczas popularny Rambo z Sylwester Stallone. Odwiedziny te zaczęły się w pojedynkę, a potem nasz Piotr stracił umiar i z naszego domostwa zrobił kino. Pewnego razu nie mogliśmy wejść do pokoju, ponieważ goście zajęli miejsca siedzące na podłodze, a tym razem była to już spora grupa. Przyjeżdżali prawie na każdą niedzielę, już nie w tak licznym gronie, ćwiczyć w ogrodzie karate, tak bardzo modny i pożądany sport. Wszystkie japońskie filmy, jakie tylko były dostępne Piotr musiał obejrzeć, kochał Japonię od najmłodszych lat. Przebierał się i malował oczy na Samuraja, strojem i ruchami odgrywał Japończyka, i nas tym wszystkim rozśmieszał. Te jego upodobania przetrwały do dzisiaj, a już jak dziewczyny to najwięcej gustował w japonkach. Śmieliśmy się z jego zapędów, bo praktycznie była to sprawa nie do zrealizowania. Podobały mu się też dziewczyny z Turcji, Tajlandi, Filipin, Tajwanu, a jednak za towarzyszkę życia i matkę swych dzieci wybrał Japonkę. Spotkali się w Bremen przy szkole muzycznej w roku 1997, była to miłość od pierwszego spojrzenia. Miyuki skończyła konserwatorium muzyczne w Japonii, a w Bremen udoskonalała swój głos, jest sopranistką, chciała jeszcze swój śpiew doszlifować po europejsku. Nie bardzo wierzyliśmy w ten związek, ale rodzice Miyuki wyrazili zgodę. Wyjechali do Japonii, gdzie uzyskali ślub bez długiego oczekiwania, i już w październiku 1997 roku byli małżeństwem. Jednak ślub odbył się uroczyście w świątyni japońskiej, jak tradycja tego kraju nakazuje. Panna młoda w tradycyjnym stroju japońskim, Pan młody ubrany również w kimono - tradycyjny strój ślubny. Na pamiątkę dla siebie i całej Rodziny nagrali tę piękną i wzruszającą uroczystość na kasetę video. Polubili miasto Bremen i życie w tym mieście, i z tego powodu chętnie nadal tam mieszkali. Spotykaliśmy się często z różnych okazji, jubileuszów i innych uroczystości. Piotr pomagał żonie w organizowaniu koncertów, a poza tym Miyuki jeszcze dodatkowo pobierała lekcje śpiewu u profesorów niemieckich, głos swój doprowadzała do perfekcji. Wielokrotnie koncertowala w Bremen, i innych miastach Niemiec, na sali koncertowej, a nieraz w kościele. Cała rodzina i wszyscy znajomi, ktokolwiek usłyszał głos Miyuki, byli zachwyceni jej śpiewem. Przyjechala też z Piotrem na ślub Gabrieli i Grzesia Wiśniewskiego, i w czasie ceremoni ślubnej w kościele w Redzie, śpiewała Ave Maria - Gounoda i następnie Ave Maria - Schuberta - niesamowite przeżycie. Absolutna cisza w kościele, i nagle rozlega się anielski głos, i my wszyscy obecni z wzruszeniem wsłuchani w te piękne kompozycje, że chciałoby się słuchać tego śpiewu bez końca. Na tym ślubie była tez moja przyjaciółka Hania z córką Izą, nawet Mama Hani - pani Irena, która już doganiała swoje 90 lat, pamiętam jak była wzruszona i ucieszona, że mogła uczestniczyć w tej uroczystośći. Ja też byłam bardzo szczęśliwa, że piękne przeżycia ślubne w kościele upiększyla swym śpiewem Miyuki- gratulacjom nie było końca. Miyuki cały czas pracowała nad swoją karierą i pobierała naukę u profesor w konserwatorium muzycznym we Wiedniu, gdzie odbyła seminarium dwukrotnie. Osiągnęła już wszystko w tej dziedzinie i wreszcie pomyślała o powiększeniu Rodziny, bardzo pragnęla urodzić dziecko i oboje z Piotrem zdecydowali sie na potomstwo. Najwięcej tego od nich oczekiwał Marek, bardzo chciał, żeby jego jedyny syn spełnił życzenie synowej i nas wszystkich. Życie leciało dalej, a my żyliśmy oczekiwaniem na radosną nowinę tych dwojga.

piątek, 19 czerwca 2009

Elisabeth

W tym najszczęśliwszym dla nas wszystkich życiu rodzinnym, przyszła na świat nasza ukochana wnuczka Elisabeth dnia 21.05.1997 r. w szpitalu w Bremen. Peter po raz drugi stanął na wysokości zadania, i wraz z położną odebrał i przywitał swoją córkę Elisabeth. Czas niemowlęcy Elisabeth przebiegał prawidłowo, cieszyliśmy się, że jest z nami dziewczynka, słodka, śliczna i spokojna, pokochaliśmy ją wszyscy. W okresie swego niemowlęctwa do 4-tego miesiąca, nosiła profilaktycznie specjalne szelki, które pomagały zachować prawidłowe ułożenie bioderek. Nieco później spotkała ją jeszcze jedna przygoda, upadła niefortunnie podczas przewijania i doznała złamania przedramienia, oczywiście bez gipsu się nie obeszło. Wiele nie cierpiała, bo ta część ręki się nie zginała, ale śmiesznie wyglądała z tym gipsem - mała inwalidka, potem już rosła bez karkołomnych przygód. Chłopców, Szymona i Sebastiana na każde wakacje zabieraliśmy do Polski, natomiast Elisabeth pierwszy raz do Polski przyjechała z Rodzicami na Wielkanoc, gdy miała 11 miesięcy w roku 1998. Był to wyjątkowy rok spotkań z Rodziną, przyjechała też Hania z Petrem z Dani do Ewy, Danka gościła Sławka z Rodziną z Dani. A u nas Była Karina z Rodziną, i dojechał Piotr z Miyuki z Niemiec. Wszyscy jakoś się pomieściliśmy, a w pierwszy dzień świąt świętowaliśmy u Ewy, drugi natomiast u Danki i tu było nas razem 17 osób. Niezapomniany rok i niezapomniane chwile, i przeżycia rodzinne - czas niespodziewanych i jedynych w swoim rodzaju spotkań wszystkich naszych Rodzin. Takie chwile staram się odbierać, jak najcenniejszy dar, bo wiem, że potem nigdy nie jest to samo, nie ma powtórek, i zawsze jest to tylko jeden raz. Na szczęście są zdjęcia, jak nabiorę umiejętności zamieszczania zdjęć obok, to te chwile staną się rzeczywistością. Moi goście z Niemiec, Karina z Rodziną i Piotr z Miyuki, Hania z Petrem - odbyli wycieczkę na Półwysep Helski, ja natomiast zajęłam się Elisabeth - woziłam ją w spacerówce po Szymonie, była bardzo kochana, nie płakała, cieszyłam się, że mogę się nią zajmować. Czas mijał szybko i po wakacjach znowu bywaliśmy u Kariny, Marek gotował obiadki, a ja lubiłam pozostałe zajęcia domowe. Elisabeth miała piękny czas swego dzieciństwa, tak samo Szymon i Sebastian. Ona lubiła biegać po ogrodzie, podlewać i zrywać kwiatki, był to jej dziecięcy świat, karmiła króliczki a potem dostała dwie kaczuszki, które wysiedziały młode, i Peter zrobił dla nich oczko wodne, i tam kaczuszki miały swój raj, komicznie to wyglądało, jak się chlapały i pływały w mini oczku wodnym. Dzieci doczekały się następnej atrakcji w ogrodzie, Rodzice wybudowali im domek letni z drzewa, przy budowie domku też pomagał Mirek, bo był u nas w gościnie. Karina pomalowała domek swymi malowidłami, z ulicy często zaglądali ludzie, bo razem to wszystko wzbudzało ciekawość. W ich domu zamieszkał też pies( jeszcze szczeniak), Luka - więc Elisabeth rosła razem ze swoim czworonogim przyjacielem, często razem zasypiali w ogrodzie lub w domu. Wszystkie dzieci miały swoje zwierzątka, Szymon chomika (klatki za nic nie lubił czyścić), a Sebastian świnkę morską, i co tu dużo mówić - czuliśmy wszyscy ogromną potrzebę w pomaganiu w pielęgnacji tak licznej gromadki zwierząt, każdy miał radochę na swój sposób. A jeszcze zapomniałam, przecież była sroczka, wypadła z gniazda i Karina ją wyhodowała, i jak sroczka była duża, to wyfruwała do ogrodu, i nie wiem czemu to robiła (pewnie z wdzięczności), zawsze zostawiała w locie na Karinie swoje kupki, a dzieci miały powód do radośći i śmiechu. Elisabeth żyła bardzo szczęśliwie z Rodziną, gdy poszła do przedszkola odbieraliśmy ją po drodze idąc do Kariny. Jej pobyt w przedszkolu był do drugiej. W przedszkolu udzielała się artystycznie - śpiewała i mowiła wiersze z różnych okazji, absolutnie nie odczuwała tremy, była w tym kierunku uzdolniona. Najwięcej przebywałam z Elisabeth, wieczorami ją usypiałam i na jej życzenie czytałam bajki w języku polskim, i też niemieckim. Odmawiała z babcią paciorek - Aniele Boży, dopiero, gdy zasypiała wracałam do domu. Do dzisiaj mam z Elisabeth serdeczne relacje, bardzo się kochamy i do siebie tęsknimy. Przez wszystkie lata przyjeżdżała z Sebastianem do Rumi na wakacje, Szymon też, ale często gościł u swojego Taty, i z tego powodu wnuki są dwujęzyczne. Elisabeth jest bardzo wrażliwa, płacze, gdy się wzrusza i bardzo wszystko przeżywa. Potrafi nam dawać dowody swej miłości - po prostu jest bardzo kochana. Cieszę się, że też w tym roku do nas zawita, zmieni nam się nastrój, bo przy wnukach mamy dużo sił witalnych i nic dla nas nie jest trudne, ich pobyt jest nam bardzo potrzebny. A więc czekamy już na nich, może już będą w czerwcu, a jak nie z pewnością w lipcu.

Sielanka rodzinna

Teraz kolej na naszą ukochaną wnuczkę Elisabeth. Zdawałoby się, że serce nie pomieści tyle miłości w jednym czasie, a jednak jest to realne, sama tego doświadczam, i wierzcie mi, jest to cudowne uczucie mieć tyle wnucząt, i kochać je wszystkie. Ja z Markiem i Karina z Petrem mieszkaliśmy blisko siebie, i z tego powodu mogliśmy być codziennie razem. Ten czas życia rodzinnego wspominamy wszyscy za najszczęśliwszy a przede wszystkim dla wnuków. Nie mogę pominąć tego, że charakter Petra pozwalał nam na całkowity luz- ich dom był naszym domem, nigdy nie czuliśmy się skrępowani, przeciwnie odczuwaliśmy dużą serdeczność i miłość wnuków i tak samo od Kariny i Petra. Śmiało mogę napisać, że była to szczególnie wyjątkowo, wspaniała sielanka rodzinna. W tym okresie odwiedzała nas Rodzina z Polski, Dani i z Japonii. Z Polski specjalnie przyjechała Babcia Helenka w odwiedziny do wnucząt, była też Hania z Dani, Danka z Rodziną z Polski, Sławek z Rodziną z Dani, ciocia Ewa - siostra Marka .W tym samym czasie przyjechali goście z Japonii do Piotra i jego żony. I w tak licznym gronie spotkaliśmy się wszyscy u Kariny i Petra w ich ogrodzie.Była wiosna, piękny miesiąc maj , pogoda dopisała. Marek ugotował czerwony barszczyk a ja zrobiłam uszka- była to potrawa na pochwalenie się dla zagranicznych gościa w szczególności dla Japończyków. Następne danie to krokiety- zestawienie nie jest typowo polskie, ale nasi goście uwielbiali te dania i spełnialiśmy ich życzenia. Karina z Petrem szukali domu z dużym ogrodem, gdzie Karina mogła poszaleć jako ogrodniczka- jej świat to kwiaty i wszystko co rosło w ogrodzie, Marek nie pozostał obojętny wobec prac ogrodowych i też się wyżywał w obcinaniu gałęzi z drzew czy koszeniu trawy, w tych pracach uzupełniali się z Kariną i szło to im świetnie, ogród piękniał z roku na rok dzięki ich staraniom. Mają to oboje we krwi , bo do dzisiaj nieustannie wyżywają się każdy w swoim ogródku. Na tym zakończę ten post, bo jeszcze chcę napisać o Elisabeth już w następnym.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Owoc miłości

Wyjechaliśmy wszyscy do Niemiec w 1988roku, a już 03.10.1989 został obalony mur w Berlinie i tym samym dokonało się Zjednoczenie Niemiec- wielkie wydarzenie historyczne.W związku z tym Rodziny ze Wschodu i Zachodu mogły się odwiedzać i przez to, nasze życie stało się weselsze, zaczęliśmy się wzajemnie odwiedzać. Urlopy latem spędzaliśmy w Rumi z Kariną i jej Rodziną. Wnuki, Agata i Szymon były naszą radością i przebywanie z nimi nas uszczęśliwiało. Latem w 1992 Karina wyjechała do nas do Niemiec z Anitą-koleżanką szkolną na urlop, a Ja z Markiem zaopiekowaliśmy się jej dziećmi. One miały wrócić do domu razem z Moniką, jednak Karina w tym terminie nie wróciła. Okazało się, że na Piotra Urodzinach 25. 07. byli koledzy Piotra, a jeden z nich był zaproszony dla Panienki Anity. Życie napisało swój scenariusz, i nikt nie miał na to wpływu, na tych urodzinach Karina z Petrem Brandt się zakochali, i nie było rady, potem już zostali parą. Było to czyste szaleństwo, Tadeusz pojechał po Karinę, a Ona nadal odmawiała powrotu, aż wreszcie wróciła, ale była już po słowie z Petrem, i potem wyjechała z Dziećmi do Niemiec.Małżeństwo Kariny się rozpadło, był to szok dla całej Rodziny w Polsce i Niemczech. Szalona, zwariowana miłość, opętańczo zawładnęła zmysłami tych dwojga, i nie było możliwości rozbicia tego związku. Nam bardzo szkoda było dzieci, i zaopiekowaliśmy się nimi od zaraz, żeby czuły się mniej opuszczone. Zamieszkali razem, początkowo z nami, a potem już na swoim, początek ich był bardzo ciężki, a my otoczyliśmy opieką i miłością dzieci, i w ten sposób chcieliśmy złagodzić im utratę ich rodzinnego domu. W tym czasie został poczęty nasz trzeci wnuk Sebastian.Urodził się 30. 10. 1993 roku w szpitalu w Bremen. Karina miała troje dzieci, i mieszkała blisko nas, i mogliśmy jej pomóc w wychowywaniu ich.Sebastian już od samego początku był ukochanym synkiem Kariny. Pamiętam jak wróciła od lekarza, w ręce ściskała USG płodu, a jej twarz promieniowała niesamowitym blaskiem, co udzieliło się wszystkim, i nie było już wątpliwości, że to dziecko miłości. Sebastiana ukochaliśmy wszyscy, śliczny chłopczyk, i bardzo słodki, nie sprawiał kłopotów wychowawczych. Charakterystyczne jest u niego, ogromne podobieństwo do dziadka Marka, zdjęcia dziadka z lat dziecięcych i młodzieńczych łudząco przypominają podobizny Sebastiana, że łatwo pomylić ich obu. Może z tego powodu Dziadek szczególnie pokochał, i upodobał sobie Sebastiana, myślę jednak, że w nasze życie wkroczył mały człowieczek i to On sprawił, że nasze życie stało się weselsze. Karina po uzyskaniu rozwodu z Tadeuszem poślubiła Ojca Sebastiana, i byliśmy już Rodziną. Szymon miał już towarzystwo brata, mieszkaliśmy wtedy w jednym bloku i pionie, my na 3 piętrze a Karina na 5 -tym. Sebastian bardzo kochał Dziadka, pewnego razu trzymał zdjęcie Dziadka w ręce, i wyszedł z naszego mieszkania. Marek go pilnował, i zapomniał zamknąć drzwi na klucz.Tymczasem Sebastian (miał wtedy dwa latka) zawędrował w siną dal, i upłynęło sporo czasu, gdy się zorientowaliśmy,że go nie ma.Wszyscy wybiegliśmy w poszukiwanie naszego Sebastiana, pomagali sąsiedzi, ja rowerem objechałam wszystkie możliwe ulice, Karina wpadła w histerię, wszyscy bliscy obłędu ze zmartwienia.Sąsiadka poznała Marka, bo ten mały chłopczyk trzymał Dziadka zdjęcie, i mówił Dziadek, jak nas zobaczyła pomogła nam szukać Sebastiana, i nasz uciekinier został odnaleziony dzięki tej sąsiadce, a ona poznala sąsiada na zdjęciu, które ściskało to dziecko.Prawie wszystkie wakacje dzieci przebywały z nami w Rumi, dlatego są dwujęzyczne.Sebastian był bardzo kochanym dzieckiem, i miłym, lubił nam okazywać miłość, przytulał się i był wyjątkowo uczuciowy, potrzebował dużo czułości, i sam tez nią obdarowywał wszystkich.Sebastiana pokochała Rodzina w Polsce i w Niemczech, bo nikomu nie sprawił przykrości, przeciwnie na każdym kroku dawał dowody miłości. Jednak jak to dziecko miał i ma do dzisiaj brak koncentracji, i ztego powodu dużo ucierpiał, a najwięcej w szkole. Od Szymona też obrywał w różnych okolicznośćiach i często się skarżył do Dziadka z tego powodu, bo wiedział,że go zrozumie.Dzisiaj Sebastian jest pięknym młodym człowiekiem, w tym roku skończy 16 lat, jest mądry i inteligentny, dalej uczuciowy i nie wstydzi się okazywac swoją miłość i oddanie do bliskich mu osób. Sebastian od urodzenia spędził najwięcej czasu z nami i w zwiazku z tym jest do nas bardzo przywiązany, i z wzajemnością, i w tym roku też spędzi z nami wakacje.Absolutnie nie można pominąć jego komizmu, lubił wszystkich rozśmieszać ( to pewnie ma po Babci Basi ), w szkole i w swoim gronie, gdzie czuł się dobrze. Robił zabawne miny, ruchy i też się przebierał, wykorzystując różne akcesoria, niektóre jego zabawne przebieranie i granie jest utrwalone na zdjęciach.Na tym zakończe pisanie o Sebastianie, tymczasem życie dla nas wszystkich idzie dalej, ano zobaczymy?