środa, 28 października 2009

Rozmyślania

Dzisiaj jest pierwsza noc ,że kaszel przestał mnie męczyć, co prawda, jeszcze jest czas spania, ale sen nie przychodzi, więc postanowiłam trochę popisać, w pewnym sensie to jest fajne, że można to robić, kiedy najdzie mnie na to ochota. Wczoraj zrobiłam drugą paczkę do wysyłki dla Piotra, nie poddaję się w moich zamierzonych czynnościach, nie mam zresztą tej natury, żeby w razie niepowodzeń usiąść i załamywać ręce, cieszy mnie najwięcej,że mój stan przeziębieniowy już zaczyna mnie opuszczać i że moje leczenie skutkuje.Byłam na tyle przezorna, że w leki zaopatrzyłam się w Polsce, zawsze tak robię, gdyż wiem jakie a poza tym, cena jest o wiele mniejsza. Coraz więcej dobieram się do naszej piwnicy i z radością stwierdzam ,że jej zawartość systematycznie ubywa, wysyłam też paczki do Moniki, żeby się ewentualnie się odciążyć z klamotami w razie wyprowadzki. W czasie mojej niedyspozycji i teraz też, zaczyna mnie napadać stan zwątpienia, czy aby na pewno, nasze plany nam wyjdą, a najważniejsze ,żeby nasze zdrowie wytrzymało na taki wyczyn, który się porywamy, mam odczucie, że wybieramy się motyką na słońce. Z drugiej strony jestem zadowolona, że dostałam kopa, żeby wreszcie nasze mienie odklamocić, bo jest tego wiele o wiele za dużo, jak na nasze zapotrzebowanie, nie robilam tego wcześniej, bo jakoś tak wszystko było potrzebne, moje wełny , druty i cały mój sprzęt do prac ręcznych , bo robiłam wszystko, szydełkowanie, na drutach, szycie na maszynie i.t.d.Wszystko jest pięknie, jak te czynności sprawiają przyjemność, lubię robić to dalej, ale z chwilą, jak Marek zachorował, mam coraz mniej na to ochotę a przede wszystkim czasu a poza tym oczy już nie te i nawlekanie nitki przy maszynie staje się problemowe, a pozycja siedzenia , przy robieniu na drutach też mnie męczy. Pozostają jeszcze inne rzeczy, które lubię robić, spacerować, i po prostu ruszać się, no to i tak jest nasza codzienność, chodzenie na zakupy, sprzątanie no a teraz -ha....ha...., siedzę przy kompa jak mam czas i ochotę, a na to mam zawsze, dlatego ,że czuję kontakt z wami wszystkimi, co mnie czytacie, a pomyśleć ile to czasu zabiera napisanie jednego listu, i to tylko jednego, a czytać możecie wszyscy. Pisanie sprawia mi ogromną radość, że nawet leżenie w łóżku i rozmyślanie, przestało mnie zajmować, bo nie zawsze ,to rozmyślanie jest pogodne i po co mam swoją starą głowę nabijać rzeczami, które jeszcze się nie wydarzyły, lepiej pisać, to co mnie zajmuje w tej chwili i rozmawiać z wami o rzeczach , które mnie obecnie zajmują, a to jest też miłe, że robię to z myślą o was o godz.4.min30, bo sen nie przychodzi. Jeszcze zawsze zostaje mi czytanie moich ulubionych książek, mam ich sporo, a minęło już 10 lat , jak je czytałam ,więc teraz , jakby od nowa, ponieważ zawsze byłam człowiekiem czynu , więc wolę pisanie. Wczoraj był ładny dzień jesieni ,ciepło, słonecznie bez wiatru, Marek poszedł po zakupy a ja się snułam od okna do okna i podziwialam piękne kolory jesieni, które teraz ukazały się w całej swojej krasie, pomyślałam ,że taka jesień może być, cieszy oko i doznajemy uciechy patrząc na ten obraz jesieni , uspakaja i nastraja pozytywnie, ciekawe jak długo? - to nieważne , liczy się teraz. Postanowiłam dalej pisac moje wspomnienia o wnukach, w jakich okolicznościach się rodziły i komu, ostatnią opisalam Julie od Piotra a jeszcze mi pozostała Sara, Aylin, Samuel, Alina, Luna, Jonas.Koniecznie muszę się zmobilizować, bo to wymaga dużo myślenia i skupienia, nie mogę się mylić , co do faktów i dat, dobrze,że mogę pamięć odświeżyć i pytać jeszcze dzieci, co mi będzie pomocne, ale i tak została mi większa połowa dzieci do opisania, sporo jak na mój niespokojny czas i działającego jutra, ale muszę planować, bo czas ucieka, a nikt tego za mnie nie zrobi. Na tych planach dzisiaj kończę moje rozmyślania, bo jeszcze trzeba się trochę zagrzać w łóżku, zanim nastanie biały dzień.

sobota, 24 października 2009

Zmiany ?

Wpierw muszę napisać cytat " O dzieciach "-Kahlil Gibran. " Możecie obdarzyć swoje dzieci waszą miłością, lecz nie waszymi myślami. Albowiem mają swoje własne myśli. Możecie dać schronienie ciałom ich, ale nie duszom.Albowiem ich dusze zamieszkują dom jutra, do którego nie możecie wstąpić nawet w snach ". Bardzo życiowe i prawdziwe są te myśli o dzieciach, przypadkowo to znalazłam, i jakże ogromnie pasują akurat do mojego dylematu życiowego , jaki mi się teraz uszykował, mamy poczynić zmiany , miała być przeprowadzka nasza bliżej Moniki, do Fuldy, a jednak wyszło nam inaczej , zapadla już decyzja, że nie tam , tylko do Berlina. Jak piszę te słowa, jest mi samej jakoś dziwnie, przecież jeszcze 4 dni wcześniej, nie było nam to w głowie, ale po telefonie od Krystyny W. - rozmawiała z Markiem długo, był z nią absolutnie szczery, z tej rozmowy wyszła taka propozycja ze strony Krystyny i ze skutkiem przekonala Marka ,że w naszej sytuacji jest to dla nas najlepsze wyjście. Ponieważ nie było mnie przy tej rozmowie , zadzwoniła jeszcze raz wieczorem, żeby usłyszeć, co ja o tym myślę. Miałam cały dzień na rozmowę z Markiem , oczywiście był to dla mnie szok , który przemieniał się jak kalejdoskop w moim wnętrzu, - zdziwienie, przerażenie, punkty za i przeciw, najgorsze jednak przyszło też nagle - smutek ,że moje życie kolejny raz się zmienia, a ta zmiana definytywnie oddala mnie od naszych dzieci, potem jednak przyszła rozwaga, z czym ja walczę?- przecież już dawno nie ma przy nas naszych dzieci, jestem ja sama z Markiem i kogo mam przez tę zmianę uszczęsliwić, oczywiście tylko nas , a przynajmniej dać nam szansę innego życia jak do tej pory. Widzimy siebie w innym życiu, mamy wszędzie bliżej z tego miejsca, ponieważ Marek nie może żyć bez Polski, tam do Szczecina jest blisko i już można poczuć się lepiej, na codzień zapewniła nas Krystyna, nie będziemy sami , jest wiele możliwości , żeby to wspólnie z nimi zmienić i jeszcze tę resztę naszego życia, co nam zostało, postarac się przeżyc jakoś radośnie, stosownie do naszego wieku i zapotrzebowania. Nie pozostaje nam nic innego , tylko tak piękną ofertę naszych przyjaciół przyjąć i brac się ostro za robotę i szykowac się do tych zmian , które nas czekają. Wybaczcie mi moje kochane dzieci tę decyzję i musicie nas zrozumieć ,że chcemy przynajmniej spróbować sami się jeszcze organizować i pewne rzeczy robić jeszcze samodzielnie. Przestałam walczyć, ze może tak albo tak , bo prawda jest taka ,że nikt nie wie jakie , to będzie życie dalej, ale wiemy , jakie ono jest teraz, i to mi dało siłę do pozytywnego myślenia, nie chcę patrzeć jak mój mąż siedzi smutny i nieszczęśliwy, zobaczyłam blysk zadowolenia w jego oczach, jakby inny człowiek nagle pojawił się obok mnie. Teraz już wiem ,że jak nie będzie może wszystko kolorowo i pięknie, nie będę miała sobie nic do zarzucenia, a na pocieszenie będzie zawsze to, że jestem bliżej Polski, bo tam zawsze będziemy chcieli być, jak do tej pory. Tak, jak pisałam już wiele razy, tylko zdrowie nasze będzie warunkiem uzyskania naszych planów i rozwijania naszych dalszych marzeń, nie możemy się jeszcze poddać beznadzieji, bo póki człowiek żyje i marzy , to życie odpowiada , że może dalej żyć. Postanowilam już dawno żyć obecną chwilą i cieszyć się z faktu samego życia, i wierzyć w to , że wszystkie zamierzenia i wytyczone przez nas zadania się spełnią. Możecie już nam życzyć powodzenia...... na nowej drodze życia....ha....ha.....

czwartek, 22 października 2009

Działam

No tak , tytuł fajny, ale słabe tempo jest tego mojego działania, będę musiała trochę przystopować, w nocy kaszel nie dał mi się normalnie wyspać, i już ratuję się domowymi sposobami, kropelki ziołowe , herbatki i.t.d., powinnam siedzieć w domu,ale rwie mnie do miasta, zbieram i kupuję już teraz prezenty dla naszych wnuków, jest mnóstwo okazji, a siedzeniem w domu, nie poprawię sobie humoru, ale powinnam siedzieć i patrzeć przez szybki na świat. Aura zdecydowanie się zmieniła, niby wiatr ten co wczoraj, ale temperatura spadła i jest tylko 7 st. C, i już nie jest tak kolorowo, jak napisalam wczoraj, nie ma słońca, jest ciemno i na razie nie pada - pocieszające. Odezwali się nasi znajomi-przyjaciele z Rumi, są w Berlinie, dostaliśmy pozdrowienia na naszą klasę, oczywiście zaraz odpisalam , spodziewam się też telefonu, albo sama wieczorem zadzwonię, lubię z Krysią rozmawiać, daje mi to doping do dobrego samopoczucia, rozmowa i to serdeczna, zawsze uszczęśliwia i życie jest weselsze, a tego nam brak najwięcej. Mam dobre kontakty z Wami wszystkimi , moi kochani Przyjaciele, i dzien sobie wypełniam fajnymi myślami, nie dopuszczam do siebie smutku, moje marzenia są wszystkie do zrealizowania, pod jednym tylko warunkiem - muszę być zdrowa, o to teraz walczę, bo nie podoba mi się to moje przeziębienie, czyżby to byla grypa, nie , bo nie mam temperatury a typowa zwala z dreszczami i gorączką z nóg , więc, póki co nie będę się rozpieszczac i dzialam dalej, a mam plany nieziemskie, wreszcie muszę się wziąść za naszą piwnicę i na gwałt ją opróżniać, bo jest teraz dobry czas , nie za zimno , a jest dużo rzeczy do wyrzucenia. Przy okazji jeszcze znajdę rzeczy dla Piotra do paczki , którą też mam zamiar teraz utworzyć na około 20 kg. Nie jest to łatwe zadanie, ogromna kombinacja, wszystko zmieścić i muszę to robić rozsądnie, i nie za mocno się tym szarpać, szczególnie , jak ją ważę, a potem transport na pocztę, ale jak już tego dokonam , czuję się ogromnie szczęśliwa, że tego dokonałam. Wygląda na to, że już dzisiaj nic ciekawego nie napiszę, więc zakończę te moje nijakie rozmyślania, może jutro będzie coś ciekawszego do napisania.

środa, 21 października 2009

Kolorowo i rodzinnie mi

Kolorowo?- tak, rodzinnie ?- ale oczywiście zawsze i wciąż bez tego ani rusz , kocham Rodzinę i zawsze kochałam , obojętnie jaka Ona by nie była, wredna , obrzydliwa , niekochliwa, dokuczliwa, waleczna, stateczna, wariacka, sympatyczna, chora , plotkarska, mściwa, złośliwa, i tak mogłabym wymieniać do upadlego wszystkie przymiotniki rodzaju ludzkiego i zwierzęcego, nie dałabym rady i tak z tym się uporać, więc stop, starczy tych słów , ale zaznaczam nie rzucanych na wiatr, tylko tutaj , kochani mili moi , którzy macie ochotę czytać, to co mam Wam do opowiedzenia. Dobrze, że doszłam do tego , że RODZINĘ NALEŻY KOCHAĆ zawsze, chociaż przyszło to do mnie dosyć późno, ale przecież powiedzonko 'lepiej późno niż wcale", też nie jest rzucane na wiatr, tylko wypowiadane przez nas w takich sytuacjach życiowych , kiedy to nam pasuje. Nasze kochane dzieci zawsze kocham ogromnym oddaniem i co za tym idzie nasze wnuki też, ich towarzystwo zawsze odczuwam jak ogrom szczęścia, nigdy nie jest mi z nimi smutno i nigdy nie potrafie być na nich zła, po prostu ich kocham za to że są w naszym życiu , że moje życie codzienne jest wypełnione myślą o nich i troską o nich, bo co innego może być warte życie, skazane na samotne myśli i samotne istnienie - nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w ogóle.No tak , to był taki wstęp , a ja właściwie chciałam napisać , jak po powrocie od Moniki miala pełną chałupę ludzi i jeszcze pies na dokładkę , duży, tyle miejsca zajmował na podłodze, że trzeba było szukać plac, gdzie postawić nogę, żeby się nie przewrócić, co już o mało co przytrafiło się Markowi,ale w porę go podtrzymałam. Ja też kilka razy trąciłam mocno selmę, ale ona nawet nie szczeka , wyjątkowy pies, pytam Szymona , a może Ona nie szczeka?- zapewnił mnie że ma głos i to dosyć skuteczny, czyli selma nas zaakceptowala, a my z wdzięcznośći o to - też.Dzieci miały jeszcze tydzień przerwy jesiennej w szkole, zaprosilam ELISABETH a Sebastaian dojechał trzy dni póżniej, było fajnie z moimi kochanymi wnukami, to nic ,że okupują cały czas naszego laptopa na zmiane , ale to nie ma znaczenia, ważne, że są z nami i życie rodzinne wre na całego , ach jak ja to uwielbiam, jest o kogo się troszczyć i jest z kim rozmawiać, to jest dopiero raj dla dziadków, ha...ha.... Apogeum nastąpiło w sobotę, Szymon się zapowiedział,że będzie a jeszcze zaznaczył, że ugotuje nam wszystkim obiad i przywiezie swoje bio-produkty, i na deser zapowiedział,że upiecze ciasto -też ze swoich przywiezionych bio produktów.Pojechaliśmy z Markiem po większe zakupy z naszym wózkiem zakupowym, prawie minęły dwie godziny naszej nieobecności i w tym czasie , zdążyła do nas dołączyć Sara, a szymon miał już obiad fertig, miał bardzo dobrego asystenta Sebastiana, mało tego ciasto się już dopiekało w piekarniku, byłam zachwycona działaniem moich wnuków, nic nie jest bardziej budującego , jak widok moich wnuków przy takiej pracy twórczej, i z pozytywnymi wynikami, a co najważniejsze ,że zasiedliśmy do tego smacznego posiłku z ochotą wszyscy, tylko Marek się wyłamałi nie chciał brać udziału w naszej kulinarnej uczcie, a szkoda , bo bardzo wszystkim smakowało. Co to było?p kasza bardzo drobna , ona ma nazwe ,ale zapomnialam i do tego warzywa, nasze i nie nasze , wszystko się nadało na tę potrawę. Z ciastem inna historia na dole wyszedł trochę zakalec,ale wziąśc pod uwagę tempo i rozmiar tych czynnośći , to podziwiałam ,że w ogóle się udało. Marek na widok jaki zastał w naszej kuchni doznał szoku, jakby jakiś huragan przeleciał, a szkoda że nie wziął pod uwagę rzeczy zasadniczych, że Oni to naprawde wszystko zrobili a że nabrudzili, to jest dowód tego,że sumiennie się przykładali do jakości przedsięwzięcia a nie wyglądu. Bylam dumna z moich kochanych chłopaków a dziewczęta, grzecznie zabawiały się przy laptopie, wszyscy byli bardzo zadowoleni a ja też, Marek był przerażony i potem do sąsiadki WANDY opowiadal, jak to tragicznie jego kuchnia wyglądała, a nie docenił, głównego aspektu tej sprawy, to ci jest dziwne , ja odebrałam z wielką radością a Marek wziął to za wielki kłopot. No dobra dosyc obgadywania, chciałam tylko zaznaczyc ,że taki pobyt z naszymi wnukami napawa mnie ogromnym szczęściem, mówię sobie, no właśnie , to jest to, to co najwięcej lubię- być z Rodzina.Wiadomo ,że ten tydzień przelecial szybko , a w niedzielę Karina z Rodziną przyjechała po Elisabeth, mieliśmy na obiad gołąbki, a ja zrobiłam ciasto biszkoptowe, z bitą śmietaną a na górze posmarowalam zagęśżćżonym mlekiem krówkowym z polski, moim ludziom smakowało a to najważniejsze. Jak zawsze ich gościna nie jest długa , bo samuel już rozrabie za mocno i jadą szybko z tego powodu do domu. Nawet nie mamy jak sobie dobrze pogadac, no ale co się nie robi dla dzieci. Napisalam na początku słowo kolorowo, tak przyroda już zaczyna zmieniać barwy z zieleni na swoje wyszukane i wyjątkowe kolory jesieni, co prawda nasze drzewa od strony balkonu jeszcze są więcej zielone, ale po drugiej stronie sa już kolory typowo jesienne. pogoda już trzeci dzień słoneczna i dlatego te kolory intensywnie się zaznaczają, wiatr dodaje jeszcze uroku - jak patrzeć przez okno-widzi się taniec liści kolorowych , przemieszczają się w różnym tempie i w różnych kierunkach, ale dla nas spacer z gołą głową jest trochę ryzykowny, a kto by się takimi rzeczami przejmował, ważne ,że jest ładnie i nastrojowo. ciekawe jak długo, bo deszcz całkowicie, zmieni te wszystkie nastroje, ale naprzód powiedziałam ,nie będe się już martwić, na razie jest okej.

niedziela, 11 października 2009

Jesień

Wyjechaliśmy do Moniki 22.09.we wtorek, pogoda nadal się utrzymywała, co przyczyniło się do udanej podróży, lepsza widoczność za oknem pędzącego ekspresu, nie byliśmy zmęczeni docierając wreszcie do celu. Oczekiwał nas Frido i zabrał w dalszą podróż samochodem, do ich domu nie było daleko, gdzie z radością witała nas Monika i wnuki.Monika z rodziną uciekła z miasta i zaszyli się w prawdziwej wsi, obok tylko trzy domy, ich ustawiony wyżej, przez co jest ładniejszy krajobraz patrząc z okien ich mieszkania. Widoki są piękne , dużo zieleni, blisko las, łąki, gdzie pasą się krowy, cisza nie ma miastowego zgiełku i wcale nie widać ludzi, nawet tych , którzy tam mieszkają.Trochę przypomina mi to widok w Rumi, jak patrzeć na górę markówcową, tylko bez obecnych zabudowań ,co całkowicie zmieniło jej wygląd.Góry są daleko, odnosi się wrażenie, że są bliżej, tereny dookoła są pofałdowane i bardzo urozmaicone, przyjemnie jest siedzieć na balkonie i napawać się tym światem , co uformowała natura, można się gapić i nic nie robić, cieszyć się tym co jest w zasięgu wzroku, pogoda dodatkowo podkreśliła urok tych chwil,co tam spędziliśmy, bylo cały czas słonecznie i ciepło.Czuliśmy sie z Markiem na tym urlopie wspaniale, miejsce i Rodzina uszczęśliwiało nas całkowicie. Marek chodził na grzyby do lasu i nazbierał ich sporo i nasuszył dla Moniki w prezencie cały duży słoik, poza tym codziennie gotował posiłki i był w swoim żywiole, wnuki cały czas zabawiał i jak tylko mógł to z nimi układał puzzle, bo sam się przy okazji doskonale zabawiał.Monika w pierwszym tygodniu się rozchorowała na grypę brzusznąi tak mocno osłabła, że już się o nią martwiłam, po tygodniu zaczęła normalnie funkcionować, leżała i słabła z dnia na dzień.Dobrze ,że byliśmy w tym czasie u niej i mogliśmy jej pomóc, bo dzieci jeszcze małe i wymagają ciągłej troski. Po niej zlapała tę chorobę Sara, a następny mały synek Jonas, i na tym chorowanie się zakończyło, co trwało wszystko razem większość naszego pobytu.Pobyt pomimo tych chorób, był dla nas fajny,bardzo ładnie Monika z fridem urządzili mieszkanie, które jest duże i funkcionalne, ze smakiem ustawione meble z drzewa, co mocno wpasowało się w cały wystrój mieszkania, na suficie belki , we wszystkich pokojach, Monika powiesiła swoje obrazy i w tym mieszkaniu zupełnie inaczej się je spostrzegało, wszystko razem robi bardzo ciepłe i ładne wrażenie.Nie byliśmy skrępowani, byliśmy jakby w drugiej części mieszkania, tam mieliśmy do dyspozycji tylko dla siebie łazienkę z ubikacją, i nie wchodziliśmy nikomu w drogę, rano dzieci do szkoły a mała Alina razem z ojcem jeżdżiła do przedszkola, a o godz.12 Monika po nią jechała swoim samochodem ,ale zawsze zabierała małego Jonasa,bo nie chciał z nami zostawać.Jonas ma 18 miesięcy i bardzo dobrze się rozwija i dużo już mówi, do nas się już przyzwyczaił i dał się czasem ponosić, czy ukochać ,czesto do nas pukał do pokoju i wołał -opa, oma.Alina skończyla trzy lata i 08.10. były jej urodziny, Monika napiekła ciasto czekoladowe do przedszkola a oprócz tego dla nas fale dunaju, ze śliwkami u góry z bezami, i też czekoladowy, była pięknie wystrojona i bardzo uroczysta, dostala w przedszkolu ładną koronę, trzy świeczki jakby w torcie, ładnie w niej wyglądała i nie rozstawała się z nią aż do wieczora.Otrzymała dużo prezentów i miała ztym zajecie przez cały dzieńi wyjątkowo była grzeczna. Alina do nas się nie chciala przyzwyczaić ,widocznie potrzebuje wiecej czasu, no trudno ,mamy tyle wnuczków, że jakos to przeżyjemy, że za nami nie przepadała, ale jest trochę kapryśna i Monikę więcej zadrecz jak ten mały, ale On też nam nie dał rozmawiać , tak mocno chciało mu sie akurat krzyczeć jak przy stole rozmawialiśmy. Nie jesteśmy zdziwieni, wiemy ,że dzieci takie są , chcą zawsze być najważniejsi.W ogrodzie mają trochę roboty ,Marek starał się trochę pomagać, ale nie zawsze ta jego pomoc pasowała, bo Monika nie chciała go zniechęcać w tych zajęciach, ale podcinać drzew to nie pozwoliła, bo gospodarze nie chcą ,żeby to robili.Ogród nie jest ich własnością, ale w porozumieniu z gospodarzami maja fajnie wszystko tam zrobione.Przy nas kupili 6 kurek i teraz mają swoje jajeczka, bo one znoszą. Myślę , ze to więcej zrobili dla uciechy dzieciom,bo chodzą i zaglądają i są ciekawe tych kurek , jak żyją.Bardzo nas to cieszy ,że mają swój świati ,że im się to podoba co robią, to jest po prostu dla nich małe gospodarstwo - coś innego ,co robili do tej pory. Monika robi po drodze zakupy jak jedzie po małą do przedszkola , Marek się z nią zabierałi też robił zakupy a potem gotowal nam obiadki, dobrze że Monika jest samodzielna ,bo to bardzo ułatwia im życie, praktycznie ma wszystkie czynności domowe na swojej głowie i nie ma nawet nocy spokojnych, mały czesto się budzi i jak chorował , to miala wrażenie, że nie spała wcale.Cieszył się bardzo z naszego pobytu, bo tęskni za rodzicami, lecz jej życie nie pozwala na odwiedziny u nas, dzieci sa jeszcze za bardzo meczące i płaczliwe, musi jeszcze odczekać ,aż z tego wyrosną, a dla nas też jest dobrze ,że mamy swój azyl i możemy jeszcze sami ze swym życiem kierować. Stwierdziłam, że juz lubię swój spokój i swoje życie , które mam, bo mogę je sama regulowac i też się z tego cieszę, bo nie wiadomo jak długo jest nam to przeznaczone, więc trzeba wszystko serwować tak , zeby nam to na zdrowie wychodziło. Nie planuję co dalej ,czas pokarze jak się ułoży, na razie jest dobrze jak jest , aby do wiosny a na razie mamy już jesień, dopiero od wczoraj jest typowo jesienna pogoda , 10 stopni w dzień i pada deszcz, to jest normalka na tę porę roku.