środa, 28 października 2009

Rozmyślania

Dzisiaj jest pierwsza noc ,że kaszel przestał mnie męczyć, co prawda, jeszcze jest czas spania, ale sen nie przychodzi, więc postanowiłam trochę popisać, w pewnym sensie to jest fajne, że można to robić, kiedy najdzie mnie na to ochota. Wczoraj zrobiłam drugą paczkę do wysyłki dla Piotra, nie poddaję się w moich zamierzonych czynnościach, nie mam zresztą tej natury, żeby w razie niepowodzeń usiąść i załamywać ręce, cieszy mnie najwięcej,że mój stan przeziębieniowy już zaczyna mnie opuszczać i że moje leczenie skutkuje.Byłam na tyle przezorna, że w leki zaopatrzyłam się w Polsce, zawsze tak robię, gdyż wiem jakie a poza tym, cena jest o wiele mniejsza. Coraz więcej dobieram się do naszej piwnicy i z radością stwierdzam ,że jej zawartość systematycznie ubywa, wysyłam też paczki do Moniki, żeby się ewentualnie się odciążyć z klamotami w razie wyprowadzki. W czasie mojej niedyspozycji i teraz też, zaczyna mnie napadać stan zwątpienia, czy aby na pewno, nasze plany nam wyjdą, a najważniejsze ,żeby nasze zdrowie wytrzymało na taki wyczyn, który się porywamy, mam odczucie, że wybieramy się motyką na słońce. Z drugiej strony jestem zadowolona, że dostałam kopa, żeby wreszcie nasze mienie odklamocić, bo jest tego wiele o wiele za dużo, jak na nasze zapotrzebowanie, nie robilam tego wcześniej, bo jakoś tak wszystko było potrzebne, moje wełny , druty i cały mój sprzęt do prac ręcznych , bo robiłam wszystko, szydełkowanie, na drutach, szycie na maszynie i.t.d.Wszystko jest pięknie, jak te czynności sprawiają przyjemność, lubię robić to dalej, ale z chwilą, jak Marek zachorował, mam coraz mniej na to ochotę a przede wszystkim czasu a poza tym oczy już nie te i nawlekanie nitki przy maszynie staje się problemowe, a pozycja siedzenia , przy robieniu na drutach też mnie męczy. Pozostają jeszcze inne rzeczy, które lubię robić, spacerować, i po prostu ruszać się, no to i tak jest nasza codzienność, chodzenie na zakupy, sprzątanie no a teraz -ha....ha...., siedzę przy kompa jak mam czas i ochotę, a na to mam zawsze, dlatego ,że czuję kontakt z wami wszystkimi, co mnie czytacie, a pomyśleć ile to czasu zabiera napisanie jednego listu, i to tylko jednego, a czytać możecie wszyscy. Pisanie sprawia mi ogromną radość, że nawet leżenie w łóżku i rozmyślanie, przestało mnie zajmować, bo nie zawsze ,to rozmyślanie jest pogodne i po co mam swoją starą głowę nabijać rzeczami, które jeszcze się nie wydarzyły, lepiej pisać, to co mnie zajmuje w tej chwili i rozmawiać z wami o rzeczach , które mnie obecnie zajmują, a to jest też miłe, że robię to z myślą o was o godz.4.min30, bo sen nie przychodzi. Jeszcze zawsze zostaje mi czytanie moich ulubionych książek, mam ich sporo, a minęło już 10 lat , jak je czytałam ,więc teraz , jakby od nowa, ponieważ zawsze byłam człowiekiem czynu , więc wolę pisanie. Wczoraj był ładny dzień jesieni ,ciepło, słonecznie bez wiatru, Marek poszedł po zakupy a ja się snułam od okna do okna i podziwialam piękne kolory jesieni, które teraz ukazały się w całej swojej krasie, pomyślałam ,że taka jesień może być, cieszy oko i doznajemy uciechy patrząc na ten obraz jesieni , uspakaja i nastraja pozytywnie, ciekawe jak długo? - to nieważne , liczy się teraz. Postanowiłam dalej pisac moje wspomnienia o wnukach, w jakich okolicznościach się rodziły i komu, ostatnią opisalam Julie od Piotra a jeszcze mi pozostała Sara, Aylin, Samuel, Alina, Luna, Jonas.Koniecznie muszę się zmobilizować, bo to wymaga dużo myślenia i skupienia, nie mogę się mylić , co do faktów i dat, dobrze,że mogę pamięć odświeżyć i pytać jeszcze dzieci, co mi będzie pomocne, ale i tak została mi większa połowa dzieci do opisania, sporo jak na mój niespokojny czas i działającego jutra, ale muszę planować, bo czas ucieka, a nikt tego za mnie nie zrobi. Na tych planach dzisiaj kończę moje rozmyślania, bo jeszcze trzeba się trochę zagrzać w łóżku, zanim nastanie biały dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz