czwartek, 31 grudnia 2009

Stary Rok

Wypada w Sylwestra parę słów napisać , chociażby o pogodzie , więc mamy znowu śnieg , od wczoraj powoli pada , przykrył wszystko dookoła , mrozu nie ma , to się nie utrzyma , ale póki co, to jest co podziwiać , świat w bieli zawsze miły dla oka. Nasze wnuczki, Betti i Aylen są z nami, więc nie będzie nam smutno, razem pożegnamy Stary Rok a powitamy Nowy Roczek , który wszystkim daje marzenia na lepsze i spokojne jutro. Nasze marzenia są już Wam znane, a więc , jestem w akcji paczkowania już od dłuższego czasu, a jeszcze wiele przedemną, muszę mieć dużo sił ,żeby to wszystko pokonać , ważne ,że idzie mi z tym dobrze , aby tak dalej , to będzie wszystko okej. Nasz znajomy Ali do nas wpada i zawsze coś pomoże i doradzi- niezastąpiony w tym co teraz robimy i w tym co będziemy robić , rozkręcać meble i wynosić na wystawkę, to wszystko nastąpi na początku lutego. Piwnica jest obecnie przeznaczona na składowanie kartonów do przeprowadzki, jest już tam 10 , a jeszcze dojdzie do 40 albo i więcej, pakowanie wymaga dużej kombinacji, co wpierw a co potem , co zostawić a co już zapakować, dlatego czuję się zmeczona tez psychicznie, ale widać rezultaty mojej pracy , to mnie cieszy . Nasze rzeczy osobiste zapakuję dla każdego z nas w osobne torby, tak , jak do podróży, a oprocz tego awaryjne w razie hospitalizacji jednego z nas, różnie , to bywa i wolę w tych sprawach być przygotowana i działać bez paniki , gdy zajdzie taka potrzeba. Jeszcze w starym roku mogę tak myślec , bo zostało go tylko 12 godzin ,a w Nowym roku mowy nie ma o podobnych ponurych myślach, wszystko będzie radośniejsze, wsnioślejsze, marzenia staną się rzeczywistością i tak trzeba to nasze kochane życie brać , bo optynizm uzdrawia, nie możemy o tym zapominać . Kochani , jak wybije 12 w nocy , wszyscy jesteśmy w tej chwili z naszymi bliskimi i życzenia się sypią , jak z rękawa, w tym momencie jesteśmy z wami wszystkimi, co nas czytacie , i proszę przyjąć od nas życzenia - szczęśliwego Nowego Roku, dla wszystkich naszych kochających nas osób, najbliżsi i nasi Przyjaciele, wiadomo ,że prawie wszyscy jesteście w Rumi, więc uściski i całuski dla was wszystkich i do nastepnego mojego odezwania się , już w Nowym Roku. pa...pa....

sobota, 26 grudnia 2009

Boże Narodzenie

U nas zima poszła w siną dal, mamy 5 stopni ciepła, mokro i znowu szaro. W taki dzień jak Wigilia nie ma czasu na rozmyślania nad pogodą , każdy zaiwania od rana, żeby zdążyć wszystko przygotować do kolacji. Nasi goście zaczęli się do nas zjeżdżać, pierwszy był Sebastian , przywiózł go Ojciec wieczorem 22.12., a na drugi dzień pojawił się Szymon z selmą, ona radośnie nas witała, pamiętając nas z poprzedniej gościny. Marek sam pojechał zrobić końcowe zakupy, ja zajęłam się ogarnianiem bałaganu , po prostu szukałam najlepszego miejsca, gdzie mogłam składować rzeczy moich gości i tak samo musiałam pomyśleć o psie. Ten od początku nie sprawiał nam kłopotu, przeciwnie , Marek futrował go chętnie, bo zbierał dla niego kosteczki. Ucieszyłam się z towarzystwa naszych wnuków, bo kolacja zapowiadała się jak zawsze , rodzinna i smaczna, a wiadomo naszykowane jedzenie , musi być konsumowane, więc nasza praca miała sens. Pisałam już ,że wnuk Szymon nie jada niczego ,co ma oczy , więc dla niego przygotowalam pierogi [ciasto woda + mąka] , oddzielnie, ale farsz, na szczęście był ten sam -grzyby ,kapusta, cebulka. Marek zrobił sałatkę jarzynową , z tego dania Szymon też mógł skorzystać, ale z przyprawami , bez majonezu. Miałam trochę kombinowania i więcej myślenia, przygotowałam się, że zupę grzybową też odleję osobno bez śmietany, widocznie przestałam myśleć i w efekcie zalałam całą zupę przygotowaną śmietaną, i tym samym spierniczyłam mój zamiar . Szymon nie jadł oczywiście tej zupy, szkoda , w tym roku udała mi się wyjątkowo. Bardzo podobało mi się, że wnuki przy łamaniu sie z nami opłatkiem zapewniali nas o swojej miłości i życzenia składali nam z powagą, w tym momencie , uświadomiłam sobie, że są już dorośli, przystojni mężczyżni i szybko wzięli swoje młode życie w swoje ręce, życzyłam im z całego serca, mądrości i powodzenia w dalszych życiowych decyzjach. Cieszyliśmy się z Markiem ,że nadchodzące świeta spędzimy z wnukami, a wizyta Kariny w pierwszy dzień świąt, też przysporzyła nam dużo radości, przyjechala z resztą swojej gromadki popołudniu , na kawę. Nastąpiło Apogeum, w składaniu życzeń , nawoływań, chałasu, chaosu, wzruszeń, uścisków , miłości, wszystko w krótkiej chwili następowało jedno , po drugim , aż wreszcie Marek zlapał aparat , i nakazał wszystkim wnukom zająć dogodne miejsca i dalej już był w swoim żywiole, że w jednym krótkim czasie udało mu się doczekać chwili , gdy cała szóstka Kariny dzieci została utrwalona w aparacie fotograficznym. Mnie również zaskoczył, bo w tym całym zamieszaniu przestałam logicznie myśleć, dla mnie był to za silny moment wzruszeń, zawsze tkwi we mnie myśl, że to jest już dla nas bez powtórki, nie bedzie tego drugi raz . Piękne spotkanie rodzinne pełne serdecznych wzruszeń, wspomnień, marzeń , dyskusji na tematy ważne , u ludzi młodych ostatnio wałkowane systemy , które trzymają świat w swoich szponach. Ja nie wgłębiam się w to myślenie , bo zdaję sobie sprawe ,że jest to domena ludzi młodych, zawsze tak było,że młodość goniła za swoimi ideałami , a dla nas , dziadków pozostaje życie na teraz, względnie spokojne i z doznaniami życia codziennego. Agata przyjechala do Kariny na święta i nas też bardzo ucieszyła jej wizyta u nas , choć było to bardzo krótko, niecałe dwie godziny, jednak wziąść pod uwagę ilość osób, dzieci i pies, nam to zupełnie wystarczyło tych przeżyć. Wieczorem Marek z dziecmi oglądali filmy, ja byłam zmęczona intensywnością tych dwóch dni i po prostu szybciej zasnęłam. Rano jestem szybko obudzona, taki mam zegar biologiczny, więc śniadanie jemy z Markiem wcześniej od wnuków, oni lubią długo spać. Dzisiaj jest drugi dzień świąt , jesteśmy już po śniadanku a Marek robi kaczke na obiadek i czerwoną kapustę , Karina podrzuciła nam wędzoną rybę, właśnie odjeżdżali do Moniki w gościnę, zajadą tam dopiero popołudniu, dobrze ,że zupełnie nie ma mrozu i szosa jest dobra do jazdy, inaczej to bym się mocno zamartwiała o ich podróż, mimo wszystko będe niespokojna , az dostanę wiadomość, że zajechali szczęśliwie. Wyjazd był niespodzianką również dla Agaty, dostała dopiero tę wiadomość wczoraj u nas przy kawie, bardzo sie ucieszyła, bo nie widziała dwoje małych dzieci Moniki, Aliny [3latka], Jonas[2 latka] , Sara dzisiaj wyjeżdża do Ojca, to jej nie zobaczy. Muszę kończyc na dzisiaj ,bo Piotr chce z nami rozmawiac na wideo kamere i jutro napisze znowu . Pogoda ciemna i kiblowata.

wtorek, 22 grudnia 2009

Anioł

Od wczoraj jestem radośniejsza, mój Anioł Stróż czuwa nade mną, bo zadzwoniłam do naszego Przyjaciela , życząc jemu i jego Rodzinie radosnych świąt, zupełnie nie spodziewając się pomocy z Jego strony w problemach, które obecnie nam się uszykowały w związku z nasza przeprowadzką. Zadziałał natychmiast, odwiedzając nas i w rozmowie z nim , wyszły następne nasze błędy, które popełniamy, okazuje się ,że druk na wystawkę, dawno powinniśmy wypełnić i wysłać do firmy, która się tym zajmuje i wyznacza termin, kiedy ona nastąpi. Wyręczył nas w tym i osobiście sie pofatygował i już załatwione, za cztery tygodnie mamy wystawkę, oznacza to,że zaraz ostro zabieramy się za pakowanie i szykowanie rzeczy-mebli, których chcemy się pozbyć. Oprócz tego otrzymaliśmy bardzo dużo cennych rad, jak wszystko robić, żeby wszystko sprawnie przebiegało, a najważniejsze zapewniał nas o swojej pomocy we wszystkich tych czynnościach, rozkręcanie mebli i składowanie oraz przy ewentualnym malowaniu , czy innych koniecznych robotach, jakie się nawiną. Jak widzicie kochani ,że nawet w moich snach, nie przewidziałam , że siła wyższa czuwa nad nami, przysyłając nam przyjaciela w momencie, kiedy najbardziej tego potrzebujemy. Prawda jest taka, że im bliżej terminu naszych działań, zaczęła mnie opuszczać odwaga, i chwilami paraliżował mnie dziwny strach, że znowu coś sknociliśmy , poza tym tak dawno była nasza ostatnia przeprowadzka , że teraz brakuje mi już doświadczenia. Od rana mój dzień był śpiewający, imponujący w moich zmaganiach przedświątecznych, przez ponad godzinę przekręcałam przez maszynkę różności upieczone przez Mareczka do pasztetu świątecznego, a mój Pan w tym czasie dokonywał jeszcze dalszych zakupów , sam wszystko przytaskał wózkiem zakupowym, widać , też optymizm dał mu doping w działaniu. Nie mam powodu się umartwiać, najważniejsze,żeby nam zdrówko dopisało, na to konto otworzylam moje ulubione winko i przepiłam z moim towarzyszem życia, wierząc w pomyślne zakończenie naszego "nowego życia, na nowym miejscu", i teraz , tylko spokój może nas uratowac, bez paniki, ha...ha...A na świecie znowu zaczyna się zmieniać, od rana u nas odwilż, kap,..kap... biel zimowa znika, piękna zima też , widać gołe drzewa, ciekawe ,czy do rana się utrzyma śnieg i jak długo jeszcze bedzie? Czyżby święta miały być bez tej naturalnej dekoracji, znowu ciemno , buro i ponuro?, to też przeżyjemy, bo od 24.12. dnie zaczynają być dłuższe a jak słoneczko nam przygrzeje, dusza bedzie radośniejsza i życie weselsze, karnawał ludzi rozweseli, w tany pójdą a wpierw czeka was koleda, odwiedziny ksiedza w każdym domu, jak zawsze każdego roku. Uf, ...... ale wybiegłam w moich rozmyslaniach daleko, daleko, wiadomo ,jaki mnie i Marka karnawal czeka, no to co nie można troche głośno pomarzyć ? Marzenia i nadzieja, te dwa uczucia nas trzymają, to nam daje kopa na rozpęd ha...ha... dobrze ,że tak to czuję, a teraz naprzód moi drodzy , nie zwlekać...... do roboty, a zabawy będą potem. może i będą????????? do miłego ...pa.....

niedziela, 20 grudnia 2009

Przyszła zima

Mamy zimę cały tydzień wcześniej, sroga , jak na początek daje nam w kość. Na taki duży skok temperatury, nikt nie był przygotowany, przecież cały czas sobie chwaliliśmy ciepło, w relacjach słownych, były nawet żarty, że zamiast jesieni, mamy wiosnę. Przyroda też dała się omamić, kwitły na nowo przebiśniegi, niektóre krzewy kwitły, tak , jak dzieje się na wiosnę, a człowiek ?, też należy do natury i dał sobie ładny czas na spacery, spoglądając z akrobatą, patrząc, na jesień-wiosnę miłym okiem, czemu nie? wszystko jest piękne , co daje nam natura i zawsze cieszy oko i karmi duszę, trzeba umieć to brać, co jest na wyciągnięcie ręki. Teraz też jest pięknie, jakby hałasy trochę zmalały, bo śnieg utrudnia komunikację, wszystkie hałasy nieco przytłumione, kroki , na chodniku normalnie niekiedy dudniące ogromną siłą , teraz nie ma ich wcale, wszystko jakby sunie , niepostrzeżenie, majestatycznie powoli, razem daje to nam odczuć, że to właśnie są uroki zimy. Jest pośpiech, ale właściwie go nie ma, musimy być ostrożni przy zwykłym normalnym chodzeniu, pod śniegiem jest niekiedy wiele niespodzianek, jest , to powód, że zwalniamy, i dobrze , lepiej się posuwać ostrożnie i podziwiać świat , przy tej okazji, bo o tej porze roku , każda godzina zmienia nasze otoczenie, a mróz dodatkowo utrwala, co nas otacza. Ostatnie lata zimy były zasadniczo czarne i szare, uważam ,że jest weselej i radośniej, jak biały puszek śniegu przykryje to co brzydkie, jest wierniejszy obraz , jaki pamiętamy z naszych młodych lat, przeważnie zawsze, Boże narodzenie było białe i mroźne, taki obraz zimy nam się upamiętnił, taki jest nam bardziej bliski sercu. Tamte zimy były długie, śnieg dla nas był najlepszą rozrywką, dochodziły kuligi i zjazdy na sankach z góry markówcowej , sunęło się aż do samego dworca. Dla narciarzy też nie zabrakło miejsca, wszyscy jakoś zgodnie potrafili się poruszać, chociaż zdarzało się ,że wpadali na siebie. Ja sama wjechałam pod sanki, o oberwałam nimi, mam bliznę , przecięło mi brew, krwi i strachu dużo, a szkody mało, został niewielki ślad. Nie przeszkadzał nam mróz - 20 stopni, do domu wracalismy , jak juz było mocno ciemno, a nasze ubrania były twarde jak żelazo, z tego powodu poruszanie było bardzo utrudnione, ból zmarżniętych palców u nóg i rąk, dawał się porządnie we znaki. Z tego powodu powrót do domu zawsze był opłakany, suszenie się ,kałuże wody spływające z naszych ubrań , nie mówiąc w jakim stanie byly nasze buty, nigdy te przeżycia nie odstraszały nas od ponownego wyżywania sie w ten sposób na naszej rumiańskiej górze, ciągnęło nas mocno i nigdy nie mieliśmy dość , wszyscy z Rumii, kto tylko mógł uczestniczył w tych zimowych przygodach , jest to jedno z najpiękniejszych przeżyć mojego dzieciństwa i wspomnień. Rumia była nasza , dzika , dziewicza , braliśmy wszystko co Ona nam mogła dać, lasy były do konsumcji , wszystko co las mógł nam dać, co rosło na dole i co było w górze, cała natura nieskalana przez człowieka, wszystko bylo dzikie i naturalne. Wiadomo, ze las był naszym parkiem , tam wszystko robiliśmy z dzikim zapamiętaniem , długie spacery , jazda na rowerze, zbieranie jagód i grzybów, wycieczki do leśniczówki, latem chodzenie grupą przyjaciół nad jezioro, przeważnie było to jesioro w Wyspowie, kąpiele i opalanie, to wszystko było za darmo, a przy tym było tyle emocji i piękna dookoła , a my wszyscy byliśmy piękni , opaleni , zdrowi i młodzi . Kochani , nie jest to obraz wspomnień godny zazdrości, tyle ładnego życia i otoczenia , co zaliczylismy wtedy, to jest niepowtarzalne, bo nie jest to już ta Rumia , zniknął mi ten obraz zimy , który pamietam z młodości, zniknęła moja Rumia, którą pamiętam z lat młodych. Obraz z okna mojego rodzinnego domu uległ zniszczeniu, po prostu Budynki kolosy lub osiedle zasłoniły piękno natury, które moglam oglądac codziennie, las w oddali , góra i ściezki kusiły do owiedzin, albo , po prostu cieszyły oko, że istnieja , że te miejsca ciagle są , jak ich stworzyła natura. Dzisiaj zniknęły znajome widoki z okna, zniknęło piękno natury , owszem został jeszcze las ,ale widok tez przykry , bo jego prawie nie widać, wyrosły na naszej górze różne budynki, pałacyki i chatki, widok zupełnie inny, okaleczony, i nie ma juz czym cieszyć oka. to są moje rozważania , Rumianki, która pamieta swoją Rumię z tych czasów , kiedy byla miastem biedniejszym może ale piękniejszym . Koniec rozważań jak to było a czas pomyślec jak jest, no dzisiaj jest nastrojowo , palą się świeczki w każdym domu, choinka stoi pięknie wystrojona , nastrój świąteczny i zapachy też świateczne. Kazda zapobiegliwa gospodyni , zabiera sie do roboty nie w ostatniej chwili, tylko wykorzystuje możliwość przechowania niektórych produktów i co za tym idzie, robi to codziennie , powoli nie spiesząć sie a na Wigilię juz niewiele musi wykończyć prac do kolacji. Wykorzystujemy postep techniki i przez to jest nam lżej, i słusznie, po to sa te rzeczy ,żeby je wykorzystac i to nam dzisiaj ułatwia życie. Jest nastrojowo, śnieg skrzypi pod nogami , czego dawno nie mieliśmy, patrzenia przez okno , też ns cieszy , widoki sa piekne ,więc kochani , tylko sobie zdrowia życzyc powinniśmy , co właśnie robię, dla wszystkich co mnie czytają ,życze pogody ducha na nadchodzące świeta i dużo wytrwałości i zrozumienia dla najbliższych i Gości odwiedzających , zawsze ta sama wasza Rumianka .....pa....pa...do nastepnego pisania....pa...

wtorek, 15 grudnia 2009

Adwent

Ten tydzień zakończy się czwartą niedzielą Adwentu, a potem już tylko trzy dni do Wigilii, wiedziałam, że ten rok w przygotowaniach do świąt będzie inny, ale za to mieliśmy miłe spotkanie w sobotę, 12.12.Rodzinki z powodu przyjazdu Moniki. Ona przyjechała się pożegnać z miejscem, gdzie spędziła swoje najpiękniejsze młode lata, od przyjazdu z Polski była z nami blisko w Bremen, tutaj skończyła swoją edukację, Abiturę i Dyplom masażystki. W tym zawodzie pracowała krótko, ponieważ zdecydowała się na życie rodzinne, poznała Dietera i pozostali parą, z tego związku urodziła się Sara, kolejna moja wnuczka, którą muszę opisać, tak jak poprzednie moje wnuczki. o Sarze napiszę, ale nie teraz przed przeprowadzką, wymaga to skupienia i dobrej koncentracji, czego teraz mi bardzo brakuje. Ucieszyliśmy się z przyjazdu Moniki, byliśmy wszyscy rozlużnieni, bo Monika swoją gromadkę zostawiła w domu, chciała jaknajlepiej te dwa dni wykorzystać na nasze spotkanie i udało się, bo Monika była bez obowiązków i mogła wszystkie te chwile ofiarować nam, bardzo to doceniliśmy. Karina bardziej przeżyła wizytę siostry , bo nie widziały się juz wiecej jak trzy lata, tylko kontakt telefoniczny był możliwy na rozmowę, i wzruszenie było ogromne ,że jeszcze rozmawiały na drugi dzień przez telefon i doszły do wniosku, że jeszce chcą się spotkać-koniecznie, co nastąpi w drugi dzień świąt, Karina z Rodziną chcą świętować z Rodziną Moniki, są już umówione. A ja z moim Mareczkiem , jak każdego roku świętujemy z wnukami i tez jesteśmy zadowoleni, chociaż w tym Roku , mam juz pełną głowę myśli związanych naszą przeprowadzką. Monika zamówiła mi kartony przez internet -30 sztuk, powinno starczyć, dostarcza mi je do domu , a o to właśnie chodziło, że nie możemy sami tego nosić. Mam jednak dużo czasu dla moich myśli, chociaż czynnośći które wykonuję , też wymagają myślenia ,ale nie na tyle, żeby zaćmić całkowicie te bardziej radosne, myśli ,które mimo wszystko przeżywam. Ktos powiedział -"życie jest podróżą.Nie wlecz się... tańcz! "-no tak , ja mogę powiedzieć ,że do tańca zawsze byłam prędka, i w głowie miałam muzykę, to szło po prostu w parze, dzisiaj jednak myślę, że bardziej pasuje u mnie , że już biegam, a szkoda tych lat beztroskich, kiedy dominował taniec, życie duchowe było bardziej bogate. Teraz biegnę, i to tak głupio, że na wszystkie kierunki, i w końcu dopada mnie zmęczenie i pytam samą siebie, a dokąd teraz biegniesz , gdzie jest Twoja droga, ale nie martwcie się, ja ją znam i znalazłam dobrą uliczkę i tym razem nie pomylę kierunku, jestem zdecydowana, a do tego potrzebuję spokoju i wyciszenia i to przyjdzie - jestem tego pewna . Zbliżają się święta i dla każdego z nas są to chwile radosne , spotkanie z najbliższymi, przeżywanie w ich gronie rodzinnej miłości, chwile zadumy, i myśli o tych ,którzy juz odeszli, a tak niedawno świętowali z nami, przy tym samym stole wigilijnym, ale jest to potrzebna refleksja, bo to właśnie Oni zostawili nam w spadku , te piękne przeżycia z najbliższymi i przekazali nam to posłannictwo świętowania z Rodziną, co przekazujemy następnym pokoleniom. Kochani Moi Parafianie, wszystkim wam życze zdrowych , spokojnych i Radosnych Świąt Bożego Narodzenia, szykujcie smaczne jedzenie, bo to należy przeciaż do radości, dobre trunki, bo humor musi być nieustanny aż do wytrzeżwienia, i potem mieć siłę zaczynać wszystko od początku, znowu smaczne śniadanko, obiadek świąteczny, i kolacja, do tego wypić na zdrowie, wszystko zrobić tak , jak nakazuje tradycja i żeby osiągnąć jak najwięcej zadowolenia z tych dni i też nie zapomnieć o odpoczynku. Jak tak wypełnicie to posłannictwo naszych przodków, gwarantuję wam szczęście, bo właśnie to człowiek człowiekowi najbardziej potrzebny jest do szcześcia. A więc miłości nigdy nie jest za dużo , szafujmy nią na prawo i lewo, nie czekając zbyt długo , bo nieraz nie starczy już czasu , aby ją podarować , temu komu chcemy ją dać. Kończę dzisiaj moje przedświąteczne rozmyślania i napisze niebawem znowu . pa..pa..

niedziela, 6 grudnia 2009

Na teraz

Zaczęłam pisać o Barbórce, teraz muszę uzupełnić, jak było na dzisiaj, więc wiadomo, że nie obchodzę je tutaj, po prostu nie mam mojego towarzystwa, jesteście wszyscy w Rumi. Bardzo cieszy mnie to, że wszyscy pamiętacie o mnie, otrzymałam piękne karty z Polski, od was kochani, za życzenia serdecznie dziękuję, jest mi niezmiernie miło, że pamiętacie o mnie i z tego powodu byłam bardzo radosna . W samym dniu moich Imienin również były telefony z Polski od samego rana , co sprawiło ,że poczułam się wspaniale, nie ma to jak ciepłe słowa płynące prosto z serduszka do serduszka, a oprócz telefonów miałam życzenia na Gadu od moich kochanych mi osób, co w ten sposób dali mi odczuć,że pamiętają o mnie i mnie kochają. Widzicie moi kochani Przyjaciele, jak pięknie jest żyć w tak miłosnej oprawce, cały wianuszek życzeń , bardzo bliskich mi osób, dało mi kopa na dalsze zmagania z tym " ciężkim losem ", który mam teraz, jestem jednak ciągle górą, nie poddaję się, różnymi sposobami pomagam sobie na utrzymaniu się w humorze, to z moim Mareczkiem winka wypiję, to znowu sobie coś smacznego podjem i wszystko od razu się chce zaczynać od nowa. Zrobiłam nasze ulubione śledziki z cebulką, pieprzem i oliwka , pokropione cytryną, a Marek zrobił sałatkę jarzynową , jak za dawnych lat, mieliśmy frajdę w pałaszowaniu tych wspaniałości, muszę przyznać, że odczuwaliśmy przy tym ogromną radość, tak nam smakowało to jedzonko. Jeszcze dzisiaj czeka nas ta uczta, co niebawem nastąpi, więc skończę, bo mi już ślinka leci, a kolację czas zacząć. Jutro zaczynamy wszyscy nowy tydzień , następny Adwentu, życzę wam kochani samych dobrych dni i dobrego humoru i zdrowia, a przede wszystkim wytrwałości w zdobywaniu i kupowaniu prezentów i szykowaniu się do obchodzenia naszych tradycyjnych rodzinnych świąt w gronie naszych najbliższych. pa...pa... do miłego ...

Grudzień

Grudzień zaczynał się dla mnie zawsze burzliwie, wiadomo , na początku Barbórka, nie obeszło się bez tradycyjnej " kawusi" z wypiekami, swojej roboty. Było fajnie, bo w pracy przez to obchodzenie Imienin, byliśmy jedną zżytą Rodziną, spotkania z tej okazji, choć bardzo krótkie, dawały nam małą rekompensatę za nasza ciężką pracę, zapominało się o rzeczach smutnych, zawsze było dużo śmiechu o co się mocno starałyśmy, ja i moje koleżanki. Przy okazji dawałyśmy sobie recepty na wypieki ciast własnej roboty, ponieważ nas było spore grono pracowników, to przez cały rok, miałyśmy tych spotkań wiele, i nigdy nie czułyśmy się zmęczone do tych imprez - spotkań imieninowych. W tamtych czasach były to cenne więzy między ludźmi, bo nikomu nie było lekko, ale wzajemne wsparcie i zrozumienie, dawało siłę i każda z nas miała jeszcze dom i Rodzinę, o których szczególnie musiałyśmy zadbać , wiadomo- " matka - pracująca", te słowa mówiły za siebie, że drugie tyle wysiłku musiałyśmy dać z siebie przy naszych Rodzinach. Pamiętam ,że miałyśmy duże zasoby energii i humor nas nigdy nie opuszczał, potrafiłyśmy autoironizować się wzajemnie, wszystko starałyśmy się brać normalnie, bez histerii, tak nauczyło nas nasze życie.W domu obowiązkowo zawsze też były wyprawiane moje Imieniny, więc , nie tylko wypieki , szykowanie kolacji i uroczysty stół z tej okazji, weszło w tradycję rodzinną. Bombowo jest to wszystko dzisiaj wspominać, ile daje satysfakcji i zadowolenia, że takie miałam minione życie w gronie Przyjaciół i Rodziny, ale z Rodziną , to wyszło mi potem fatalnie, nie bede jednak z tej właśnie okazji psuć sobie humoru , te przykre wspomnienia zostawię na inną okazję, a dzisiaj jest św. Mikołaj, wiadomo ,że w takim dniu musi być wszystko na słodko. Moje słodkie Mikołaje były skromne, ale zawsze starannie wypucowałam mój prawdziwy but , a rano wnim znajdowałam inne słodkości jak dzis- ważne ,że one były, Mikołaj nie zawiódł. Wiadomo nam teraz ,że po Mikołaju, leci czas na łeb , na szyję, i zaraz wszystko zmierza do przygotowań Boże narodzeniowych Świąt. Dzisiaj ten okres przedświąteczny jest bardziej wesoły, mamy się radować a nie smucić, z okazji Narodzin Jesusa, nie umartwianie za grzechy , lecz radość ma zamieszkać w naszej duszy, to wszystko okazujemy w swoim domu. Dekoracje przez cały Adwent są śliczne, kolorowe, świecące i ogromne, gdzie spojrzysz, otacza cię piękny kolorowy świat, więc cieszmy się tym wszystkim co nas otacza i dajmy wyraz temu względem naszych najbliższych, darzmy ich miłością autentyczną, a nie " tak na niby", Oni muszą odczuć naszą miłość , przywiązanie, niech to nie bedzie tylko dzieki tradycji, ale tradycję wykorzystajmy ,żeby nasza miłośc zamieszkała w nas. Wszystkie lata Wigilię robiliśmy z Markiem w/g tradycji , którą każdy z nas wyniósł ze swego rodzinnego domu, nasza była podobna , bo urodziliśmy się w jednym regionie. Dzieci obowiązkowo pomagały, bo inaczej kolacja wigilijna się przedłużała, wszyscy byli chętni, każdy oczekiwał na swoją cząstkę radości w tym wieczorze, a radość największa była oczywiście , już po kolacji, gdy był moment otwierania prezentów, ten jeden fakt , pozostał u dzieci do dziś. W święta obowiązkowo odwiedzały się Rodziny, ja z Markiem w drugi dzień świąt obchodzimy nasza rocznicę ślubu [1964r], to z tej okazji Rodzina spotykala sie u nas a 1-szy dzień świąt- odpoczywaliśmy po zmaganiach wyczynowych przed świętami. Ten rok bedzie inny, przyjada do nas wnuki, Szymon i Sebastian, a w świeto [pewnie drugie], przyjedzie Karina z Rodziną. Szykowanie do kolacji nas czeka , mnie i Marka, robimy to chętnie, choć już mniej w ilośći , bo nie ma komu tego jeść. A po nowym roczku wkraczamy z Markiem w inny etap naszego życia, robimy wszystko na nowo, to dopiero będzie robota, juz na to konto nie mogę spać z wrażenia, chamuję, te moje "zmartwionka na zapas ", ale ledwo daję rade z tym nie myśleniem , no trudno, licze na luz juz jak wszystko zrobimy z Markiem do końca, na naszym " nowym" a jest o czym myśleć, oooooooooo jest kochani , ale jestem tylko dobrej mysli , a więc do miłego następnego ......pisania , pa....pa...

sobota, 21 listopada 2009

Przygotowania

Czas szybko ucieka do przodu, mija już listopad, najsmutniejszy miesiąc, najdłuższy i najciemniejszy, a jednak mamy dalej ciepło, wczoraj było 15 stop. i słoneczko, na szczęście moja energia mnie nie opuszcza, odwaliłam kawał porządnej roboty. Piwnica opustoszała, ale teraz wypełniam ją rzeczami, które są przeznaczone na wystawkę, jeszcze została wełna, moje zabezpieczenie na nudy, długie wieczory zimowe, chętnie siedziałam z drutami, zawsze coś tam , miałam do zrobienia, najwięcej były potrzebne skarpetki dla wszystkich , dorosłych i dzieci, lecz w tym roku nie ma na to absolutnie widoku. Trwają przygotowania do przeprowadzki, jest to bardzo trudne, bo miałam wszystkiego za dużo i absolutnie nie była w planie przeprowadzka, dopiero tak niedawno, a rzeczy zbiera się przez lata, właściwie, to one się same jakoś nazbierały. A teraz wszystko zwaliło się na mnie, robię to już od samego początku, codziennie od rana do wieczora ,latam do piwnicy i do góry, tak na okrągło, że wieczorem marzę tylko o odpoczynku. Najwięcej się cieszę, że Piotra rzeczy już u mnie nie zalegają, uwolniłam się całkowicie od tego balastu, jeszcze cos zostało z jego papierów, ale to prześlę pocztą do Moniki do przechowania.Kolej na nasze rzeczy, mam już gotowy plan, tylko realizować, moje paczki wysyłam do Rumi, bo nie chcę, żeby nasze rzeczy tu się gromadziły, zostawiam te co są aktualnie używane i potrzebne, a reszta wio. Nabiera się tej mądrości z wiekiem, wiem już , że czasu zbyt wiele nam nie zostało, wobec tego, należy zrobić tak, by życie dla nas było lżejsze, nie gromadzić i wszystkie kąty lużne, żeby było dużo powietrza i energi do życia, bo zagracone tylko zabiera nam energię. Jestem w trakcie zmniejszania naszego mienia osobistego i różnych rzeczy, to jednak zadziwiająco zabiera mi dużo czasu, myślałam ,że się z tym uporam szybko ,a to jednak się wlecze. Dobrze jednak,że mi to w ogóle idzie, bo nasze życie codzienne leci w parze, Marek wytrwale mi pomaga i robi zakupy i pilnuje posiłków, bo inaczej bym chyba padła z nadmiernego wysiłku. Z Berlinem rozmawiam i mieli juz ładne dla nas mieszkanko,ale niestety od 01.01.10. nie jesteśmy jeszcze gotowi, było blisko naszych przyjaciół, no trzeba byc dobrej myśli ,że luty bedzie tym miesiącem decydującym. Mamy już zgłoszenia , przyjdą oglądać nasze mieszkanie, przysyła spółdzielnia, tak pewnie będzie przez jakiś czas, ten tydzień jestem u Kariny, bo jej Daniel ,też jedzie w góry szukać dla nich mieszkania, więc tych odwiedzajacych - oglądających zamówię już po 01.12. a teraz trochę jeszcze pobędę z wnukami, bo potem już ich pewnie długo nie zobaczę, oczywiście jeszcze święta przed nami, będzie nasz wnuk Szymon, i jeszcze Sebastiana też chcielibyśmy gościć. Pogoda cały czas jest ciepła, jest godz. 19.30 i mamy 12 stop. i bardzo przyjemnie na dworzu, to pewnie sprzyja rozwojowi wirusów i innych bakteri , co drogą kropelkową ludzi zaraża, w naszym otoczeniu nie spotkałam jeszcze grypy, co nie oznacza ,że jest bespiecznie , przeciwnie trzeba bardzo uważać, choroba nie wybiera. Muszę u Kariny się regenerowac siły, inne nastawienie dla psychiki jest w tym momencie bardzo mi potrzebne, rozmowa z bliskimi, i odmiana, stwierdzam ,że z odgadywaniem co Marek chce powiedzieć mam juz coraz mniej cierpliwości, może teraz tak to odbieram ,bo za mocno jestem przejęta tym co robię, a muszę sama o wszystkim myśleć, bo Marek stracił jakoś swą praktyczność, niekiedy jest mi tak ciężko z tym tłumaczeniem ,że to akurat ma byc tak, bo tak jest lepiej ... i tym podobne, że chwilami całkowicie mnie załamuje, jednak po chwili sobie tłumaczę, co ja chcę, przecież mogło być o wiele, wiele gorzej, muszę się uzbrajać w nieziemską cierpliwość, mam jednak tę świadomość , że wszystko jeszcze jest przede mną i potrzebuję bardzo dużo siły i zadowolenia w tym co robię, nie poddaję się i walę naprzód, dużo jednak doświadczam przeżyć nieprzewidujących, które się po drodze w moich czynnościach przytrafiaja, zawsze staram się wyjść na prostą. Czyli Kochani kolejne powiedzonko--że człowiek uczy się całe życie -- u mnie się całkowicie sprawdziło, przynajmniej nie jest nudno, ha...ha... aby do wiosny....

piątek, 6 listopada 2009

Pogodna jesień

Jesień mamy nadal ładną, ciepło, więcej słonecznie jak deszczowo, spokojnie bez typowo jesiennych wiatrów, jak na razie, to jest pogodna jesień. Raczej każdy człowiek marzy, o pogodnej jesieni życia, tak samo jest ze mną, marzę, to chyba trafne określenie, ale teraz więcej pasuje - dążę, tak i to dosyć mocno ostatnio działam w kierunku naszych zmian, co właśnie w efekcie ma nam dać odczucie, tej spokojnej pogodnej jesieni życia. Jak już raz pisałam nie ma życia bez marzeń i dążenia do swoich upragnionych celów, upragniony cel możemy uzyskać, ale czy to będzie akurat dobre - pokarze życie. Nie można stchórzyć na samym początku wytyczonej drogi, nie można myśleć źle o swoich marzeniach, trzeba zmobilizować wszystkie siły i iść swoją drogą, to musi się udać, i właśnie tak to sobie wszystko tłumaczę. Oczekuję miłych zmian, nie chcę zapeszyć, ale mam tyle wiary w sobie, że nawet jakieś niepowodzenia postaram się nie brać tragicznie , bo przecież nie idziemy gdzieś na koniec świata, tylko inne miasto, fakt, że duże, i zawsze się wyrzekałam mieszkać w dużych miastach, ale widocznie na stare lata, zmieniamy niektóre swoje poglądy. Minął tydzień od podjęcia ostatecznie naszej decyzji, a już bardzo wiele zrobiłam , plany poszczególnych moich zadań robię dosyć dokładnie, bo to gwarantuje sprawność i trafność tego co mam do zrobienia, a jest tego ogromnie dużo, pocieszeniem dla mnie jest to, że moje zdrowie mi na to pozwala. Byłam trochę wystraszona moim zaziębieniem, ale teraz idzie mi całkiem dobrze, spacerujemy z Markiem przy tej ładnej jesieni i cieszymy się tym co robimy, Marek oczywiście gotuje obiadki, ja , natomiast cały czas jestem w akcji , skrupulatnie robię przegląd naszych szaf, i niepotrzebne rzeczy wyrzucam, o dziwo idzie mi to super, bez mrugnięcia okiem i bez żalu, i dziwię się bardzo,że musiałam dostać porządnego kopa ,żeby takie normalne rzeczy robić, dawno temu miałam już to powyrzucać, ale nie było takiej motywacji jak teraz. Wiem, nastąpił ten moment zmiany życiowej, jakaś ważna decyzja, która nam to wszystko dyktuje, musimy sobie ułożyć życie tak, żebyśmy byli sami z tego zadowoleni, nie sugerować się dla kogo i poco, bo wiadomo , że dla nas samych, nikt nas przecież nie przekonywał, było to poważne myślenie o nas samych, o naszym obecnym życiu, jak nam jest teraz, co czujemy, a więc, czujemy niedosyt życia, brak nam działania , rozmów, spotkań, pragniemy trochę tę naszą starość ożywić, nie nazywać tego okresu mianem starości, bo jeszcze nam do tego daleko, ho....ho...., co to to nie , ha....ha..., Poglądy nasze nie byłyby takie optymistyczne, gdyby nie zaofiarowana pomoc naszych przyjaciół z Berlina, którzy już robią dla nas poszukiwania mieszkania blisko nich , mieszkań jest dosyć,ale chcą nas mieć nie dalej jak 50 metr. od ich miejsca zamieszkania. Mamy całe trzy miesiące na te sprawy , w tym jeszcze święta spędzimy jak zawsze z wnukami i Kariny Rodziną, a ja mogę cały czas się przygotowywać do przeprowadzki, co robię już teraz przez cały czas. Jestem zadowolona z tego co robię, mam cały dzień wypełniony po brzegi, myśleniem , układaniem, paczkowaniem, zapisywaniem, i wiele , wiele innych czynności , co wszystko w sumie daje mi zadowolenie. Wiem, że w dużej mierze trzeba to przyznać, przyczynia się do tego ładna pogoda, jest lepszy humor zawsze, jak świeci słońce, a wczoraj wieczorem księżyc -prawie w pełni- czarował nas swym blaskiem, znak,że nawet nocą świeci nam jasność nad głową, ale niestety dzisiaj jest już ciemno, znakiem tego pogoda jest inna , musi być zachmurzenie, lecz dalej mamy 11st. a jest godz. 20.45, i spokojnie bez wiatru, nawet spacer byłby udany, ale to zostawię sobie na jutro, bo też trzeba się cieszyć ,co ma nam przynieść następny dzień. A więc z ufnością czekajmy i bądźmy dobrej myśli moi Kochani przyjaciele , do miłego następnego ...... napisania.....

niedziela, 1 listopada 2009

Wspominki - Zaduma

Dzisiaj świętujemy dzień zmarłych , dzień wspomnień o naszych najbliższych i wszystkich nam drogich osób , co odeszli. Podoba mi się to ,że ten dzień przypada na tę porę roku , nasze uduchowienie jakby idzie w parze z naturą , która też jest smutna , i jakby odchodzi w stan spoczynku . Z naszego życia rodzinnego zapamiętałam chodzenie na groby Rodziców , ze strony Matki do Starej Rumi , cmentarz przy kościele Św. Krzyża, lubię odwiedzać te groby również teraz, za każdym moim pobytem w Rumi. W latach młodych chodziliśmy chętnie z dziećmi odwiedzać groby dziadków, były to jedyne groby z naszej Rodziny, gdzie mogliśmy się oddawać zadumie i refleksji , co każdy z nas odczuwa w tym miejscu. Podziwialiśmy zawsze widok cmentarza z daleka, zapalone znicza tworzyły łunę, która tylko w tym dniu się uwidoczniła , całe tłumy ludzi , rodziny z dziećmi wszyscy licznie i wytrwale wędrowali do starej Rumi na cmentarz. Dodatkowo tej wędrówce dodawało uroku to, że wszyscy się po drodze mijali, jedni już wracali a inni dopiero tam zdążali , przy okazji spotykało się znajomych dawno nie widzianych. Były to lata 70-te , kiedy samochody posiadali nieliczni i w związku z tym nasze piesze wędrówki były bezpieczniejsze i z pewnością zdrowsze. Ze strony Ojca mam tez wspomnienia z grobów dziadków, a było to w latach , jak jeszcze byłam z rodzicami, i jednego lata tata zaplanował fajny urlop, popłynęliśmy statkiem rzecznym z Gdańska Wisłą , a w okolicach Modlina zeszliśmy na ląd. Rejs ten i urlop zapamiętałam jako wspaniałe przeżycie, przede wszystkim pogoda dopisała, ja młoda opalona, leżakowałam na pokładzie, Tata zadbał o wszystko, żeby jego panie były zadowolone, i były. W czasie tego pobytu odwiedziłam z Ojcem groby jego Ojców, bardzo stary cmentarz, groby bez pomników , tylko płyty lub na dużym głazie można było odczytać , kto tam spoczywa. Wyglądało to na dzikie i zapomniane miejsce, nie było nowych grobów , znak ,że cmentarz nieczynny. Odwiedziliśmy wszystkich krewnych Taty i jego znajomych z młodych lat, byli to już ludzie starzy i jeszcze tam wszyscy mieszkali w swoich ubogich i skromnych domach. Jeszcze zostało mi wspomnienie związane z dniem umarłych z czasów , gdy mieszkałam w Warszawie , gdzie chodziłam do szkoły medycznej, często odwiedzała mnie siostra mojego taty - Ciocia Helena, mieszkała w Świdrze . Ciotka zaprosiła mnie na dzień wszystkich zmarłych , Ona odwiedzała groby wraz ze znajomymi, to była dla mnie odmiana , bo Oni zawsze zamawiali powóz - bryczkę, mieliśmy szczęście, że pogoda dopisała . Wszystko dla mnie było piękne, jazda powozem , pogoda , jesień prezentowała się fantastycznie , i do końca byłam z tego wyjazdu zadowolona, cmentarz ładny , otulony wspaniałą naturą, stare drzewa , groby i nagrobki odświętnie ubrane i zadbane przez odwiedzających. Warszawa była dla mnie zawsze miastem natłoczonym ludźmi i domami, dlatego chętnie odwiedzałam Ciotkę w Świdrze , gdzie miałam tej zieleni i natury ile dusza zapragnie. Od 1985 roku odwiedzałam pierwszy grób osoby najbliższej, bo odszedł nasz Ojciec , został pochowany na cmentarzu komunalnym w Rumi. Było to dla mnie bardzo smutne przeżycie, pierwsza mi najbliższa osoba odeszla na zawsze, i nic już nie można było zmienić w naszym życiu, a póki żył zawsze miałam nadzieję ,że coś odmieni nasze życie rodzinne , że jest szansa pojednać się , bo tak się porobiło, że wszystko się rozwaliło, po prostu nasze życie rodzinne przestało istnieć. Rodzice kłócili się na tle majątkowym , tak mocno poróżniła ich ta walka ,że się rozwiedli i nastąpił podział ich majątku. Te wszystkie lata robiłam wszystko,żeby rodziców pogodzić , nie udało się , nie pomogły moje piesze pielgrzymki do Częstochowy , modlitwy nieustanne i wiele następnych pielgrzymek pociągiem do Sanktuarium Maryji, pomogły tylko mnie, przetrwać ten ciężki okres życia rozpadającej się Rodziny, pomogły mi przez te wszystkie lata żyć , i być ze swoją własną rodziną , która też była w takich warunkach narażona na rozpad. Pogrzeb Ojca tak mocno przeżyłam ,jego przebieg i koniec , że nigdy w życiu nie chciałam już więcej czegos takiego przeżyć . Od początku zadziałala pazerność mojej bratowej Ireny, Ludwika żony , to było coś nienormalnego , wraz ze swoim Ojczymem samochodem gonili po wszystkich urzędach i załatwiali pogrzeb i o wszystkim sami decydowali , jakby mój Ojciec nie miał dzieci a żona , moja matka żyła i nie sprzeciwiła się. Ja w moim bólu pogrążona nie myślałam o niczym , tylko ogromny żal ściskał mi serce, że nie mogłam Ojca uratować, może były jakieś szanse. Wracałam z kolejnej mojej pielgrzymki z Częstochowy i nie zastałam juz Ojca w domu, leżał po wylewie w szpitalu, zabrało go pogotowie. Okoliczności jego zachorowania były dla niego bez szans, leżał na podłodze, ponad dobę a może dłużej , pukał cały czas w podłogę, był zamknięty na klucz w pokoju , matka się nie chciała włamywać, podobno jak już ojciec nie pukał ,to dopiero zgłósili na milicję, że trzeba otworzyć, bo coś mu się stało- odmówili -powiedzieli , jesteście najbliższą Rodzina , to wy musicie otworzyć. potem jeszcze prosili pogotowie ratunkowei też powiedzieli,że nie udzielają pomocy przy zamkniętych drzwiach. Po długim dopiero czasie Jankowski - zięć brata Ludwika dostał się do pokoju Ojca ,wchodząc po strażackiej drabinie. Ojciec jeszcze żyl, szybko pojechalam do szpitala z Ireną , to odzyskał na chwilę przytomność, ale niestety z powodu AFAZJI, mowa jego to juz tylko bełkot. Byłam w szoku , patrzyłam na mojego Ojca jak umiera a dotykałam go i byłam blisko ,widział mnie i cieszyłam się ,żę mnie poznaje, ale Iren cały czas tak się zachowywala, jakby to Ona była jego córką, co jest w tej kobiecie ,że wbrew naturze chciala stawić czoło, przecież , to nie był jej Ojciec . Jeszcze poszłam do doktor pytać , ale wiedziałam ,żę jest za póżno , pytala mnie dlaczego ojciec ma takie rany , był pobity? powiedziałam leżał długo na podłodze a to był lipiec i nastąpiły odparzenia. poszłyśmy z Mamą do księdza zamówić mszę o lekką śmierć, co nastąpiło nocą i rano już msza była odprawiona za duszę zmarłego.Na cmentarzu Irena też głośno robiła uwagi niestosowne co miało poniżyć mojego brata Miroslawa, cały czas robiła zamęt wśród żałobników, to wszystko uderzało w moją Rodzine , zabrakło tej powagi i szacunku wobec tego co odszedl i tych najbliższych co brali udział w tej uroczystości pogrzebowej. To była największa zamierzona przykrość ze strony Ireny, celowo poniżała naszą Rodzinę w takich okolicznościach i w takim miejscu, gdzie powinna byc powaga i świętość. Przyrzekłam sobie ,że nigdy więcej nie będę przeżywała takich zajść na cmentarzu , gdy będzie chowana moja następna najbliższa osoba, dotrzymałam słowa, nie wystawiłam więcej moich uczuć na żer tych którzy na to nie zasługują,mój ból i stratę przeżyłam z największą świętością na jaką było mnie stać z dala od tych hien, którzy maja fałszywe oblicze i wszystko robią na pokaz , jak w cyrku. Pożegnałam moją matkę w wielkim żalu i smutku w samotności, i było to dla mnie bolesne przeżycie, gdy wziąść pod uwagę, że całe życie byłyśmy razem , we wszystkich ciężkich chwilach byłam tą , która czuwała i dbała o wszystko, żeby życie dla Mamy nie było smutne i ciężkie, wszystko robiłam z miłości, bo najwiecej byłyśmy sobie bliskie. Odwiedzam zawsze groby moich Rodzicow i zapalam znicze , jak tylko jestem w Rumi, tam mam z nimi moje wspominki i te potrzebne mi chwile zadumy i słowa modlitwy.

środa, 28 października 2009

Rozmyślania

Dzisiaj jest pierwsza noc ,że kaszel przestał mnie męczyć, co prawda, jeszcze jest czas spania, ale sen nie przychodzi, więc postanowiłam trochę popisać, w pewnym sensie to jest fajne, że można to robić, kiedy najdzie mnie na to ochota. Wczoraj zrobiłam drugą paczkę do wysyłki dla Piotra, nie poddaję się w moich zamierzonych czynnościach, nie mam zresztą tej natury, żeby w razie niepowodzeń usiąść i załamywać ręce, cieszy mnie najwięcej,że mój stan przeziębieniowy już zaczyna mnie opuszczać i że moje leczenie skutkuje.Byłam na tyle przezorna, że w leki zaopatrzyłam się w Polsce, zawsze tak robię, gdyż wiem jakie a poza tym, cena jest o wiele mniejsza. Coraz więcej dobieram się do naszej piwnicy i z radością stwierdzam ,że jej zawartość systematycznie ubywa, wysyłam też paczki do Moniki, żeby się ewentualnie się odciążyć z klamotami w razie wyprowadzki. W czasie mojej niedyspozycji i teraz też, zaczyna mnie napadać stan zwątpienia, czy aby na pewno, nasze plany nam wyjdą, a najważniejsze ,żeby nasze zdrowie wytrzymało na taki wyczyn, który się porywamy, mam odczucie, że wybieramy się motyką na słońce. Z drugiej strony jestem zadowolona, że dostałam kopa, żeby wreszcie nasze mienie odklamocić, bo jest tego wiele o wiele za dużo, jak na nasze zapotrzebowanie, nie robilam tego wcześniej, bo jakoś tak wszystko było potrzebne, moje wełny , druty i cały mój sprzęt do prac ręcznych , bo robiłam wszystko, szydełkowanie, na drutach, szycie na maszynie i.t.d.Wszystko jest pięknie, jak te czynności sprawiają przyjemność, lubię robić to dalej, ale z chwilą, jak Marek zachorował, mam coraz mniej na to ochotę a przede wszystkim czasu a poza tym oczy już nie te i nawlekanie nitki przy maszynie staje się problemowe, a pozycja siedzenia , przy robieniu na drutach też mnie męczy. Pozostają jeszcze inne rzeczy, które lubię robić, spacerować, i po prostu ruszać się, no to i tak jest nasza codzienność, chodzenie na zakupy, sprzątanie no a teraz -ha....ha...., siedzę przy kompa jak mam czas i ochotę, a na to mam zawsze, dlatego ,że czuję kontakt z wami wszystkimi, co mnie czytacie, a pomyśleć ile to czasu zabiera napisanie jednego listu, i to tylko jednego, a czytać możecie wszyscy. Pisanie sprawia mi ogromną radość, że nawet leżenie w łóżku i rozmyślanie, przestało mnie zajmować, bo nie zawsze ,to rozmyślanie jest pogodne i po co mam swoją starą głowę nabijać rzeczami, które jeszcze się nie wydarzyły, lepiej pisać, to co mnie zajmuje w tej chwili i rozmawiać z wami o rzeczach , które mnie obecnie zajmują, a to jest też miłe, że robię to z myślą o was o godz.4.min30, bo sen nie przychodzi. Jeszcze zawsze zostaje mi czytanie moich ulubionych książek, mam ich sporo, a minęło już 10 lat , jak je czytałam ,więc teraz , jakby od nowa, ponieważ zawsze byłam człowiekiem czynu , więc wolę pisanie. Wczoraj był ładny dzień jesieni ,ciepło, słonecznie bez wiatru, Marek poszedł po zakupy a ja się snułam od okna do okna i podziwialam piękne kolory jesieni, które teraz ukazały się w całej swojej krasie, pomyślałam ,że taka jesień może być, cieszy oko i doznajemy uciechy patrząc na ten obraz jesieni , uspakaja i nastraja pozytywnie, ciekawe jak długo? - to nieważne , liczy się teraz. Postanowiłam dalej pisac moje wspomnienia o wnukach, w jakich okolicznościach się rodziły i komu, ostatnią opisalam Julie od Piotra a jeszcze mi pozostała Sara, Aylin, Samuel, Alina, Luna, Jonas.Koniecznie muszę się zmobilizować, bo to wymaga dużo myślenia i skupienia, nie mogę się mylić , co do faktów i dat, dobrze,że mogę pamięć odświeżyć i pytać jeszcze dzieci, co mi będzie pomocne, ale i tak została mi większa połowa dzieci do opisania, sporo jak na mój niespokojny czas i działającego jutra, ale muszę planować, bo czas ucieka, a nikt tego za mnie nie zrobi. Na tych planach dzisiaj kończę moje rozmyślania, bo jeszcze trzeba się trochę zagrzać w łóżku, zanim nastanie biały dzień.

sobota, 24 października 2009

Zmiany ?

Wpierw muszę napisać cytat " O dzieciach "-Kahlil Gibran. " Możecie obdarzyć swoje dzieci waszą miłością, lecz nie waszymi myślami. Albowiem mają swoje własne myśli. Możecie dać schronienie ciałom ich, ale nie duszom.Albowiem ich dusze zamieszkują dom jutra, do którego nie możecie wstąpić nawet w snach ". Bardzo życiowe i prawdziwe są te myśli o dzieciach, przypadkowo to znalazłam, i jakże ogromnie pasują akurat do mojego dylematu życiowego , jaki mi się teraz uszykował, mamy poczynić zmiany , miała być przeprowadzka nasza bliżej Moniki, do Fuldy, a jednak wyszło nam inaczej , zapadla już decyzja, że nie tam , tylko do Berlina. Jak piszę te słowa, jest mi samej jakoś dziwnie, przecież jeszcze 4 dni wcześniej, nie było nam to w głowie, ale po telefonie od Krystyny W. - rozmawiała z Markiem długo, był z nią absolutnie szczery, z tej rozmowy wyszła taka propozycja ze strony Krystyny i ze skutkiem przekonala Marka ,że w naszej sytuacji jest to dla nas najlepsze wyjście. Ponieważ nie było mnie przy tej rozmowie , zadzwoniła jeszcze raz wieczorem, żeby usłyszeć, co ja o tym myślę. Miałam cały dzień na rozmowę z Markiem , oczywiście był to dla mnie szok , który przemieniał się jak kalejdoskop w moim wnętrzu, - zdziwienie, przerażenie, punkty za i przeciw, najgorsze jednak przyszło też nagle - smutek ,że moje życie kolejny raz się zmienia, a ta zmiana definytywnie oddala mnie od naszych dzieci, potem jednak przyszła rozwaga, z czym ja walczę?- przecież już dawno nie ma przy nas naszych dzieci, jestem ja sama z Markiem i kogo mam przez tę zmianę uszczęsliwić, oczywiście tylko nas , a przynajmniej dać nam szansę innego życia jak do tej pory. Widzimy siebie w innym życiu, mamy wszędzie bliżej z tego miejsca, ponieważ Marek nie może żyć bez Polski, tam do Szczecina jest blisko i już można poczuć się lepiej, na codzień zapewniła nas Krystyna, nie będziemy sami , jest wiele możliwości , żeby to wspólnie z nimi zmienić i jeszcze tę resztę naszego życia, co nam zostało, postarac się przeżyc jakoś radośnie, stosownie do naszego wieku i zapotrzebowania. Nie pozostaje nam nic innego , tylko tak piękną ofertę naszych przyjaciół przyjąć i brac się ostro za robotę i szykowac się do tych zmian , które nas czekają. Wybaczcie mi moje kochane dzieci tę decyzję i musicie nas zrozumieć ,że chcemy przynajmniej spróbować sami się jeszcze organizować i pewne rzeczy robić jeszcze samodzielnie. Przestałam walczyć, ze może tak albo tak , bo prawda jest taka ,że nikt nie wie jakie , to będzie życie dalej, ale wiemy , jakie ono jest teraz, i to mi dało siłę do pozytywnego myślenia, nie chcę patrzeć jak mój mąż siedzi smutny i nieszczęśliwy, zobaczyłam blysk zadowolenia w jego oczach, jakby inny człowiek nagle pojawił się obok mnie. Teraz już wiem ,że jak nie będzie może wszystko kolorowo i pięknie, nie będę miała sobie nic do zarzucenia, a na pocieszenie będzie zawsze to, że jestem bliżej Polski, bo tam zawsze będziemy chcieli być, jak do tej pory. Tak, jak pisałam już wiele razy, tylko zdrowie nasze będzie warunkiem uzyskania naszych planów i rozwijania naszych dalszych marzeń, nie możemy się jeszcze poddać beznadzieji, bo póki człowiek żyje i marzy , to życie odpowiada , że może dalej żyć. Postanowilam już dawno żyć obecną chwilą i cieszyć się z faktu samego życia, i wierzyć w to , że wszystkie zamierzenia i wytyczone przez nas zadania się spełnią. Możecie już nam życzyć powodzenia...... na nowej drodze życia....ha....ha.....

czwartek, 22 października 2009

Działam

No tak , tytuł fajny, ale słabe tempo jest tego mojego działania, będę musiała trochę przystopować, w nocy kaszel nie dał mi się normalnie wyspać, i już ratuję się domowymi sposobami, kropelki ziołowe , herbatki i.t.d., powinnam siedzieć w domu,ale rwie mnie do miasta, zbieram i kupuję już teraz prezenty dla naszych wnuków, jest mnóstwo okazji, a siedzeniem w domu, nie poprawię sobie humoru, ale powinnam siedzieć i patrzeć przez szybki na świat. Aura zdecydowanie się zmieniła, niby wiatr ten co wczoraj, ale temperatura spadła i jest tylko 7 st. C, i już nie jest tak kolorowo, jak napisalam wczoraj, nie ma słońca, jest ciemno i na razie nie pada - pocieszające. Odezwali się nasi znajomi-przyjaciele z Rumi, są w Berlinie, dostaliśmy pozdrowienia na naszą klasę, oczywiście zaraz odpisalam , spodziewam się też telefonu, albo sama wieczorem zadzwonię, lubię z Krysią rozmawiać, daje mi to doping do dobrego samopoczucia, rozmowa i to serdeczna, zawsze uszczęśliwia i życie jest weselsze, a tego nam brak najwięcej. Mam dobre kontakty z Wami wszystkimi , moi kochani Przyjaciele, i dzien sobie wypełniam fajnymi myślami, nie dopuszczam do siebie smutku, moje marzenia są wszystkie do zrealizowania, pod jednym tylko warunkiem - muszę być zdrowa, o to teraz walczę, bo nie podoba mi się to moje przeziębienie, czyżby to byla grypa, nie , bo nie mam temperatury a typowa zwala z dreszczami i gorączką z nóg , więc, póki co nie będę się rozpieszczac i dzialam dalej, a mam plany nieziemskie, wreszcie muszę się wziąść za naszą piwnicę i na gwałt ją opróżniać, bo jest teraz dobry czas , nie za zimno , a jest dużo rzeczy do wyrzucenia. Przy okazji jeszcze znajdę rzeczy dla Piotra do paczki , którą też mam zamiar teraz utworzyć na około 20 kg. Nie jest to łatwe zadanie, ogromna kombinacja, wszystko zmieścić i muszę to robić rozsądnie, i nie za mocno się tym szarpać, szczególnie , jak ją ważę, a potem transport na pocztę, ale jak już tego dokonam , czuję się ogromnie szczęśliwa, że tego dokonałam. Wygląda na to, że już dzisiaj nic ciekawego nie napiszę, więc zakończę te moje nijakie rozmyślania, może jutro będzie coś ciekawszego do napisania.

środa, 21 października 2009

Kolorowo i rodzinnie mi

Kolorowo?- tak, rodzinnie ?- ale oczywiście zawsze i wciąż bez tego ani rusz , kocham Rodzinę i zawsze kochałam , obojętnie jaka Ona by nie była, wredna , obrzydliwa , niekochliwa, dokuczliwa, waleczna, stateczna, wariacka, sympatyczna, chora , plotkarska, mściwa, złośliwa, i tak mogłabym wymieniać do upadlego wszystkie przymiotniki rodzaju ludzkiego i zwierzęcego, nie dałabym rady i tak z tym się uporać, więc stop, starczy tych słów , ale zaznaczam nie rzucanych na wiatr, tylko tutaj , kochani mili moi , którzy macie ochotę czytać, to co mam Wam do opowiedzenia. Dobrze, że doszłam do tego , że RODZINĘ NALEŻY KOCHAĆ zawsze, chociaż przyszło to do mnie dosyć późno, ale przecież powiedzonko 'lepiej późno niż wcale", też nie jest rzucane na wiatr, tylko wypowiadane przez nas w takich sytuacjach życiowych , kiedy to nam pasuje. Nasze kochane dzieci zawsze kocham ogromnym oddaniem i co za tym idzie nasze wnuki też, ich towarzystwo zawsze odczuwam jak ogrom szczęścia, nigdy nie jest mi z nimi smutno i nigdy nie potrafie być na nich zła, po prostu ich kocham za to że są w naszym życiu , że moje życie codzienne jest wypełnione myślą o nich i troską o nich, bo co innego może być warte życie, skazane na samotne myśli i samotne istnienie - nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w ogóle.No tak , to był taki wstęp , a ja właściwie chciałam napisać , jak po powrocie od Moniki miala pełną chałupę ludzi i jeszcze pies na dokładkę , duży, tyle miejsca zajmował na podłodze, że trzeba było szukać plac, gdzie postawić nogę, żeby się nie przewrócić, co już o mało co przytrafiło się Markowi,ale w porę go podtrzymałam. Ja też kilka razy trąciłam mocno selmę, ale ona nawet nie szczeka , wyjątkowy pies, pytam Szymona , a może Ona nie szczeka?- zapewnił mnie że ma głos i to dosyć skuteczny, czyli selma nas zaakceptowala, a my z wdzięcznośći o to - też.Dzieci miały jeszcze tydzień przerwy jesiennej w szkole, zaprosilam ELISABETH a Sebastaian dojechał trzy dni póżniej, było fajnie z moimi kochanymi wnukami, to nic ,że okupują cały czas naszego laptopa na zmiane , ale to nie ma znaczenia, ważne, że są z nami i życie rodzinne wre na całego , ach jak ja to uwielbiam, jest o kogo się troszczyć i jest z kim rozmawiać, to jest dopiero raj dla dziadków, ha...ha.... Apogeum nastąpiło w sobotę, Szymon się zapowiedział,że będzie a jeszcze zaznaczył, że ugotuje nam wszystkim obiad i przywiezie swoje bio-produkty, i na deser zapowiedział,że upiecze ciasto -też ze swoich przywiezionych bio produktów.Pojechaliśmy z Markiem po większe zakupy z naszym wózkiem zakupowym, prawie minęły dwie godziny naszej nieobecności i w tym czasie , zdążyła do nas dołączyć Sara, a szymon miał już obiad fertig, miał bardzo dobrego asystenta Sebastiana, mało tego ciasto się już dopiekało w piekarniku, byłam zachwycona działaniem moich wnuków, nic nie jest bardziej budującego , jak widok moich wnuków przy takiej pracy twórczej, i z pozytywnymi wynikami, a co najważniejsze ,że zasiedliśmy do tego smacznego posiłku z ochotą wszyscy, tylko Marek się wyłamałi nie chciał brać udziału w naszej kulinarnej uczcie, a szkoda , bo bardzo wszystkim smakowało. Co to było?p kasza bardzo drobna , ona ma nazwe ,ale zapomnialam i do tego warzywa, nasze i nie nasze , wszystko się nadało na tę potrawę. Z ciastem inna historia na dole wyszedł trochę zakalec,ale wziąśc pod uwagę tempo i rozmiar tych czynnośći , to podziwiałam ,że w ogóle się udało. Marek na widok jaki zastał w naszej kuchni doznał szoku, jakby jakiś huragan przeleciał, a szkoda że nie wziął pod uwagę rzeczy zasadniczych, że Oni to naprawde wszystko zrobili a że nabrudzili, to jest dowód tego,że sumiennie się przykładali do jakości przedsięwzięcia a nie wyglądu. Bylam dumna z moich kochanych chłopaków a dziewczęta, grzecznie zabawiały się przy laptopie, wszyscy byli bardzo zadowoleni a ja też, Marek był przerażony i potem do sąsiadki WANDY opowiadal, jak to tragicznie jego kuchnia wyglądała, a nie docenił, głównego aspektu tej sprawy, to ci jest dziwne , ja odebrałam z wielką radością a Marek wziął to za wielki kłopot. No dobra dosyc obgadywania, chciałam tylko zaznaczyc ,że taki pobyt z naszymi wnukami napawa mnie ogromnym szczęściem, mówię sobie, no właśnie , to jest to, to co najwięcej lubię- być z Rodzina.Wiadomo ,że ten tydzień przelecial szybko , a w niedzielę Karina z Rodziną przyjechała po Elisabeth, mieliśmy na obiad gołąbki, a ja zrobiłam ciasto biszkoptowe, z bitą śmietaną a na górze posmarowalam zagęśżćżonym mlekiem krówkowym z polski, moim ludziom smakowało a to najważniejsze. Jak zawsze ich gościna nie jest długa , bo samuel już rozrabie za mocno i jadą szybko z tego powodu do domu. Nawet nie mamy jak sobie dobrze pogadac, no ale co się nie robi dla dzieci. Napisalam na początku słowo kolorowo, tak przyroda już zaczyna zmieniać barwy z zieleni na swoje wyszukane i wyjątkowe kolory jesieni, co prawda nasze drzewa od strony balkonu jeszcze są więcej zielone, ale po drugiej stronie sa już kolory typowo jesienne. pogoda już trzeci dzień słoneczna i dlatego te kolory intensywnie się zaznaczają, wiatr dodaje jeszcze uroku - jak patrzeć przez okno-widzi się taniec liści kolorowych , przemieszczają się w różnym tempie i w różnych kierunkach, ale dla nas spacer z gołą głową jest trochę ryzykowny, a kto by się takimi rzeczami przejmował, ważne ,że jest ładnie i nastrojowo. ciekawe jak długo, bo deszcz całkowicie, zmieni te wszystkie nastroje, ale naprzód powiedziałam ,nie będe się już martwić, na razie jest okej.

niedziela, 11 października 2009

Jesień

Wyjechaliśmy do Moniki 22.09.we wtorek, pogoda nadal się utrzymywała, co przyczyniło się do udanej podróży, lepsza widoczność za oknem pędzącego ekspresu, nie byliśmy zmęczeni docierając wreszcie do celu. Oczekiwał nas Frido i zabrał w dalszą podróż samochodem, do ich domu nie było daleko, gdzie z radością witała nas Monika i wnuki.Monika z rodziną uciekła z miasta i zaszyli się w prawdziwej wsi, obok tylko trzy domy, ich ustawiony wyżej, przez co jest ładniejszy krajobraz patrząc z okien ich mieszkania. Widoki są piękne , dużo zieleni, blisko las, łąki, gdzie pasą się krowy, cisza nie ma miastowego zgiełku i wcale nie widać ludzi, nawet tych , którzy tam mieszkają.Trochę przypomina mi to widok w Rumi, jak patrzeć na górę markówcową, tylko bez obecnych zabudowań ,co całkowicie zmieniło jej wygląd.Góry są daleko, odnosi się wrażenie, że są bliżej, tereny dookoła są pofałdowane i bardzo urozmaicone, przyjemnie jest siedzieć na balkonie i napawać się tym światem , co uformowała natura, można się gapić i nic nie robić, cieszyć się tym co jest w zasięgu wzroku, pogoda dodatkowo podkreśliła urok tych chwil,co tam spędziliśmy, bylo cały czas słonecznie i ciepło.Czuliśmy sie z Markiem na tym urlopie wspaniale, miejsce i Rodzina uszczęśliwiało nas całkowicie. Marek chodził na grzyby do lasu i nazbierał ich sporo i nasuszył dla Moniki w prezencie cały duży słoik, poza tym codziennie gotował posiłki i był w swoim żywiole, wnuki cały czas zabawiał i jak tylko mógł to z nimi układał puzzle, bo sam się przy okazji doskonale zabawiał.Monika w pierwszym tygodniu się rozchorowała na grypę brzusznąi tak mocno osłabła, że już się o nią martwiłam, po tygodniu zaczęła normalnie funkcionować, leżała i słabła z dnia na dzień.Dobrze ,że byliśmy w tym czasie u niej i mogliśmy jej pomóc, bo dzieci jeszcze małe i wymagają ciągłej troski. Po niej zlapała tę chorobę Sara, a następny mały synek Jonas, i na tym chorowanie się zakończyło, co trwało wszystko razem większość naszego pobytu.Pobyt pomimo tych chorób, był dla nas fajny,bardzo ładnie Monika z fridem urządzili mieszkanie, które jest duże i funkcionalne, ze smakiem ustawione meble z drzewa, co mocno wpasowało się w cały wystrój mieszkania, na suficie belki , we wszystkich pokojach, Monika powiesiła swoje obrazy i w tym mieszkaniu zupełnie inaczej się je spostrzegało, wszystko razem robi bardzo ciepłe i ładne wrażenie.Nie byliśmy skrępowani, byliśmy jakby w drugiej części mieszkania, tam mieliśmy do dyspozycji tylko dla siebie łazienkę z ubikacją, i nie wchodziliśmy nikomu w drogę, rano dzieci do szkoły a mała Alina razem z ojcem jeżdżiła do przedszkola, a o godz.12 Monika po nią jechała swoim samochodem ,ale zawsze zabierała małego Jonasa,bo nie chciał z nami zostawać.Jonas ma 18 miesięcy i bardzo dobrze się rozwija i dużo już mówi, do nas się już przyzwyczaił i dał się czasem ponosić, czy ukochać ,czesto do nas pukał do pokoju i wołał -opa, oma.Alina skończyla trzy lata i 08.10. były jej urodziny, Monika napiekła ciasto czekoladowe do przedszkola a oprócz tego dla nas fale dunaju, ze śliwkami u góry z bezami, i też czekoladowy, była pięknie wystrojona i bardzo uroczysta, dostala w przedszkolu ładną koronę, trzy świeczki jakby w torcie, ładnie w niej wyglądała i nie rozstawała się z nią aż do wieczora.Otrzymała dużo prezentów i miała ztym zajecie przez cały dzieńi wyjątkowo była grzeczna. Alina do nas się nie chciala przyzwyczaić ,widocznie potrzebuje wiecej czasu, no trudno ,mamy tyle wnuczków, że jakos to przeżyjemy, że za nami nie przepadała, ale jest trochę kapryśna i Monikę więcej zadrecz jak ten mały, ale On też nam nie dał rozmawiać , tak mocno chciało mu sie akurat krzyczeć jak przy stole rozmawialiśmy. Nie jesteśmy zdziwieni, wiemy ,że dzieci takie są , chcą zawsze być najważniejsi.W ogrodzie mają trochę roboty ,Marek starał się trochę pomagać, ale nie zawsze ta jego pomoc pasowała, bo Monika nie chciała go zniechęcać w tych zajęciach, ale podcinać drzew to nie pozwoliła, bo gospodarze nie chcą ,żeby to robili.Ogród nie jest ich własnością, ale w porozumieniu z gospodarzami maja fajnie wszystko tam zrobione.Przy nas kupili 6 kurek i teraz mają swoje jajeczka, bo one znoszą. Myślę , ze to więcej zrobili dla uciechy dzieciom,bo chodzą i zaglądają i są ciekawe tych kurek , jak żyją.Bardzo nas to cieszy ,że mają swój świati ,że im się to podoba co robią, to jest po prostu dla nich małe gospodarstwo - coś innego ,co robili do tej pory. Monika robi po drodze zakupy jak jedzie po małą do przedszkola , Marek się z nią zabierałi też robił zakupy a potem gotowal nam obiadki, dobrze że Monika jest samodzielna ,bo to bardzo ułatwia im życie, praktycznie ma wszystkie czynności domowe na swojej głowie i nie ma nawet nocy spokojnych, mały czesto się budzi i jak chorował , to miala wrażenie, że nie spała wcale.Cieszył się bardzo z naszego pobytu, bo tęskni za rodzicami, lecz jej życie nie pozwala na odwiedziny u nas, dzieci sa jeszcze za bardzo meczące i płaczliwe, musi jeszcze odczekać ,aż z tego wyrosną, a dla nas też jest dobrze ,że mamy swój azyl i możemy jeszcze sami ze swym życiem kierować. Stwierdziłam, że juz lubię swój spokój i swoje życie , które mam, bo mogę je sama regulowac i też się z tego cieszę, bo nie wiadomo jak długo jest nam to przeznaczone, więc trzeba wszystko serwować tak , zeby nam to na zdrowie wychodziło. Nie planuję co dalej ,czas pokarze jak się ułoży, na razie jest dobrze jak jest , aby do wiosny a na razie mamy już jesień, dopiero od wczoraj jest typowo jesienna pogoda , 10 stopni w dzień i pada deszcz, to jest normalka na tę porę roku.

poniedziałek, 21 września 2009

Wyprzedzenie

To będzie krótki post, chciałam dopisać na wytłumaczenie tego że Hani Urodziny przyspieszyłam cały miesiąc, to świadczy o tym jak bardzo w moim natłoczonym życiu, nie chciałam przyjaciółce sprawić zawodu, wbiłam sobie w głowę dzień,a nie pomyślałam,że miesiąc też jest ważny. To nic ,mam okazję następną na ten miesiąc, mija w tym roku nasza rocznica ślubu, Hani w pażdzierniku a moja w grudniu ,tego samego roku 1964.Będzie nowy temat do napisania, a te życzenia urodzinowe ,rzeczywiście z wyprzedzeniem napisałam,miało to jakieś znaczenie, wiem chciałam, żebyś Haniu wbiła sobie moje słowa do głowy, i pamiętała w tym dniu o mnie, teraz ,to już pewne że nie zapomnisz.Dziękuję Ci Iza ,że mi tak wiernie kibicujesz, jest mi z tego powodu bardzo przyjemnie, bo wiem ,że to co pisze ,zaraz wydrukujesz, to jest dla mnie bardzo ,ważne, zpowodu różnych,ale najgrożniejszy ,to ten ,że może przyjść moment i nasza zaczarowana technika nas zawiedzie i popatrz i tyle pisania poszłoby na marne, a ja już straciłabym ochotę na dalsze pisanie. Jak widzisz kochana ile dobrego robisz dla mojej idei ,że to się w pale nie mieści, ale Iza znam cię nie od dziś i wiem ,że na tobie można polegać i będziesz nadal mnie wspomagać w tym co robię. Serdeczne dzięki za tak ogromną dla mnie przysługę, życzę ci wszystko co najlepsze, do miłego następnego pisania a to nastąpi ,po moim powrocie od Moniki.

Podróż do ......

Czeka nas podróż do Fuldy, wszystko spakowane, miałam spore tempo, bo ledwo co wróciliśmy z Polski i znowu pakowanie,ale nie ma teraz porównania, bo podróż pociągiem expres do Moniki, już odbywaliśmy, i jest co oglądać. Za oknem po drodze zostawiamy , rozległe widoki, miasta i miasteczka, i osady , wszystko to sprawia , że przyjemnie się podróżuje, godne pochwały jest też punktualność tych pociągów i fakt ,że nie ma przesiadki, Monika postarała się o bilet z miejscówkami przy oknie, i nie przewidujemy niespodzianek, ależ tak oczekujemy tylko miłych niespodzianek w związku z naszym pobytem , cieszy nas to, że na żywo zobaczymy wnuki i będziemy razem z Moniki Rodziną.Bardzo nam tego brakowało , bo wnuki znamy tylko ze zdjęć, nie mieliśmy z nimi codziennego przebywania, i nie mogliśmy się radować ich wyglądem , rozwojem, ten okres kiedy dzieci są najrozkoszniejsze, wiele nas ominęło. Pocieszeniem dla nas jest , że to wszystko mieliśmy z Sarą, była z nami od maleństwa, przyjeżdżała do Rumi, mamy mnóstwo zdjęć a ja nagrałam te pobyty moją kamerą , i wszystko jest na kasetach, tylko życie moje się zmieniło, nie kręcę kamerą, bo pobyty moich dzieci się skończyły, Monika ma bardzo daleko i troje dzieci, trzeba teraz trochę czasu, aż dzieci odrosną. Zmienia się dla nas i to mocno życie, tylko ,że tempo tych zmian mnie zaskakuje, niedawno myślałam, że tak wiele przed nami, a tu z przerażeniem stwierdzam, że niestety, wszystko się skraca, i to, co się wydawało na wiele lat z wyprzedzeniem , to jest już dzisiaj. Najcenniejsze jest zdrowie, skoro już go brakuje, najpiękniejsze marzenia się nie mogą spełnić, trzeba życie brać takie , jakie się uszykuje i brać wszystko pogodnie , co nam każdy następny dzień przyniesie, dopatrywać się dobrych chwil ,chociażby one były smutne.Moglibyśmy fruwać po świecie, brakuje nam sił do tego , walizki za ciężkie, Marek potrzebuje dużo troski , wiele spadło na mnie niespodziewanie, uczę się teraz po prostu nowego życia , jest to bardzo trudne , bo mnie lat nie ubyło, tez mam sklerozę, zapominam i muszę wszystko zapisywać , co mam do załatwienia, a takie wyjazdy , to już wszystko na mojej głowie, nie tylko pakowanie, ale strona medyczna , leki dokumenty , planowanie , dojazdu do Bremen , autobus a potem pociąg a tam do dalekobieżnego pociągu . Nie mogę przewidzieć jaki nastrój będzie miał Marek, nieraz publicznie potrafi cholerować , a to jest dla mnie gorsze niż wojna, bo wtedy tracę rezon. Muszę się nastawić, że wszystko pójdzie dobrze i bez nerwów, ale ta świadomość ,że jadę z chorym człowiekiem, któremu ja muszę zapewnić dobry start i wszystko co związane z bytowaniem , teraz , jutro , wymaga niesamowitego hartu, a tego już zaczyna mi brakować, i z całą świadomością trzymam się optymizmu, bo inaczej po mnie. Zostawiam mojego kochanego kompa na 18 dni, a jak wrócę ,to znowu Was kochani zanudzę, ale będzie pełen worek wrażeń , a o to właśnie chodzi.

sobota, 19 września 2009

Dla Hani

nigdy sięWitaj Kochana Haniu, ten post piszę wyłącznie dla ciebie i z myślą o Tobie, z okazji TWOICH URODZIN, wiem ,że treść życzeń i wszystko co napiszę tutaj - otrzymasz. Wiele razy już wspominałam w moim blogu o naszej przyjaźni i nigdy nie będzie za wiele słów o niej i zawsze jest w moim sercu obecna. Z okazji Twojego Jubileuszu Haniu, życzę Ci dalej wspaniałego życia, którym zostałaś obdarowana przez los, a to ,że jest wspaniałe, to wyłącznie Twoja zasługa, charakter Twój pozwolił Ci uzyskać i zjednać wszystkich, którzy są wokół Ciebie, wszystkich , którzy Cię kochają i są Ci wierni, na co masz codzienne dowody, chociażby od Twoich najbliższych Ci osób. Haniu i to jest szczęście, bo co komu po bogactwach, jak nie ma jak się radować ze zwykłego, normalnego życia, wyobrażasz sobie teraz, być bez Rodziny i osób Ci bliskich, sama widzisz, że to jest nasz codzienny pokarm, więc jak najdłużej niech Ci się życie układa, jakie masz do tej pory, czyli szczęśliwe. Wiem Haniu ,że do pełni szczęścia zawsze czegoś brak i nie ma do końca bez kłopotów i problemów, ale szczęśliwy jest ten , kto umie podarowane życie konsumować tak ,żeby być w pełni zadowolonym. Tobie się to udaje, i niech tak będzie jeszcze długo, długo, jak tylko to możliwe. Haniu, w tym Wielkim Dniu życzę Ci pięknych i pogodnych godzin w gronie twoich najbliższych i przyjaciół, ja też się do nich zaliczam, i dlatego piszę już dziś, żeby Ci się moje słowa zaryły głęboko w pamięć , że jestem z Tobą i przy Tobie i w czasie Twojej Uroczystości jubileuszowej , i w Twoim codziennym życiu. Kocham Cię, moja wierna przyjaciółko i wcale się nie waham napisać o moich uczuciach względem Ciebie, zasługujesz na jeszcze wznioślejsze słowa, wszystko i tak szaro brzmi i marnie , przy Twojej pięknej i nieskazitelnej duszy, która jest otwarta dla wszystkich, jest to piękna zaleta, którą zostałaś obdarowana. Podoba mi się to w Tobie, że jesteś ufna względem swego losu, całą siebie podarowałaś Bogu, już dawno i teraz i na zawsze, Haniu , życzę Ci dalszej siły i dąż do swoich celów , Tobie tylko znanymi sposobami , ważne że są one dla Ciebie skuteczne, tak trzymać , a przy okazji ,może ja też coś z tych Twoich łask skorzystam. Haniu, pamiętaj ,że jesteś wielka, a ten tylko to może , co czerpie siłę z miłości względem drugiego człowieka, dajesz zawsze pomocną dłoń, uśmiech i swoje dobre serce, nie potrafisz ranić ani słowami czy czynami, jest w Tobie tylko dobro,nigdy na Tobie się nie zawiodłam , serdecznie Ci dziękuję, że byłaś i jesteś w moim życiu i zawsze mogę na Tobie polegać. Baw się wesoło w tym dniu, i sama zobaczysz,że jest to piękne przeżycie, i mieć skończone te 70 lat. Żyj nam HANIU sto lat.

piątek, 18 września 2009

Jest pięknie

Bardzo się cieszę ,że mogę sobie gryzmolić moje posty, tym sposobem uświadamiam sobie radość z mojego codziennego życia, wiem ,że to może być nudne, ale kto mnie pragnie słuchać i wiedzieć , co mi w duszy gra, proszę bardzo , w pewnym sensie zastępuje mi to rozmowę z Wami, moi drodzy przyjaciele, postaram się jednak was za bardzo nie zanudzać. Nasz dzisiejszy poranek był szybkim zrywem , Marek miał termin u Neurologa, więc przed zjedliśmy śniadanie, a potem wio... na godz. 9 tą, czekamy tam zawsze , ale dzisiaj to już był rekord , siedzieliśmy tam ponad dwie godziny , jak łaskawie lekarz zdecydowal Markowi zrobić badania tomografię mózgu i potem dalej siedzimy , i dostaliśmy wiadomość od rejestratorki ,że jeszcze Marek musi mieć zrobiony usg tętnic szyjnych, ale już na następny raz, to znaczy w poniedziałek o godz. 12. 30. - najlepsze jest to ,że z nami nawet nie byl chętny rozmawiać, a ja to olewam , zobaczymy , co to będzie dalej, bo jak wrócimy od Moniki , to jeszcze do domowego lekarza i.t.d. i końca nie widać ha...ah.. od jednego do drugiego i zobaczymy ,co wymyślą.Nie ma co na zapas się tym martwić , ja już powoli wprowadzam się w nastrój urlopowy, to mnie bardzo cieszy. Od jutra musze się zorientować jak to będzie z tym pakowaniem a potem to już poleci. Dzisiaj pomimo tego nieudanego początku dnia [wizyta u lekarza], jestem bardzo zadowolona , zrobilam więcej , jak zamierzałam i panuję całkowicie nad sytuacją, to jest dla nas najważniejsze . Teraz korzystamy z Markiem z pięknego lata, siedzimy na balkonie i pijemy kawkę i likierek z wiśni i male słodkie "co nieco"i jest nam bardzo miło, chociaż dużo wzajemnie nie rozmawiamy ,ale swoje towarzystwo jeszcze ciągle akceptujemy , do oczu sobie nie skaczemy, jak mogę stwarzam nam miły nastrój i bardzo nam się tak podoba, dzisiaj znowu był cudowny dzień lata, i daje nam to wigor na dalsze dni ,a jak będzie dalej taka aura, to skorzystamy jeszcze więcej i dalsze zadowolenie z tego nas czeka, no bo podróżprzed nami i piękne widoki po drodze , to wszystko idzie na poczet urlopu. W piątek zawsze kupujemy polskie gazety, przyjeżdża samochodem pod nasze bloki, Marek , czyta nowe wieśći i jeszcze siedzimy na balkonie , jest godz. 19 , pewnie sie ocknie, bo jego ukochane wiadomości " fakty" zaraz będą lecieć, a ja też dzisiaj mam moją gazetę "życie na gorąco" i wieczór wypełniony. Wczoraj zgłosił się do nas wnuk Sebastian, chce na weekend nas odwiedzić, więc nam się absolutnie nie nudzi dzień wypełniony do końca i tak to nam poleci.

czwartek, 17 września 2009

Zwykły dzień

Następny zwykły dzień już się kończy, a ja już mam pełną głowę, co będę porabiać jutro. Od samego rana idę z Markiem do lekarza, a potem pójdziemy na małe zakupy, codziennie są robione zakupy, bo za długo nas nie było i stare produkty trzeba wyrzucać, a po nowe chodzimy do sklepów i teraz juz uzupełniliśmy wszystkie nasze braki, jednak zawsze coś wyskoczy niespodziewanego. Dzisiaj mieliśmy świetne danie dużo gatunków warzyw udusiliśmy a na koniec połączyliśmy to z mięsem, drobno pokrojone, i do tego jeszcze wcześniej usmażone pieczarki, i to wszystko jeszcze z ryżem , pomieszane -smakowało nam bardzo , na zdrowie też nam wyszło ,bo nikt nie narzekał, aby tak dalej. Pogoda nadal u nas ciepła i słoneczna, dzisiaj też prałam , suszyłam na balkonie, wszystko wyschło i pięknie pachnie. Mamy ładne miejsce widokowe od strony balkonu, zieleń na ziemi i zieleń jak spojrzysz wyżej a słońce dodatkowo daje radość swoimi promyczkami i chce się chętnie popatrzeć na te cudeńka natury, drzewa są bardzo stare, wiekowe, już dużo w zeszłym roku zostało ściętych, ale na pocieszenie nam niektóre zostawili.Ja cały czas drepczę po naszym mieszkanku i widzę ,że mam jeszcze sporo roboty, nie będe się tą pracą zarywać, powoli też się zrobi, najważniejsze ,żeby ta ładna pogoda się utrzymała, bo wtedy jest dodatkowa radocha, swiat weselszy i dusza też się raduje. Z tego wniosek ,że mamy ciągle cudowne lato, bo w tym roku nie da się narzekać, że było brzydko, nie było za upalnie, ale też nie było za zimno, uważam , tak w sam raz.Kumoszki moje kochane , bardzo tęsknię za wami, zostawiłam za sobą w tym roku, dużo wspaniałych przeżyć, pięknych i mądrych rozmów, nasze spotkania z gadkami i wspomnieniami, których nigdy nie ma za wiele, szczere i oddane i zawsze skore mnie słuchać, i za wszystko co razem robimy , teraz o tym rozmyślam i cieszę się , że tak właśnie było nam razem wspaniale.Każda z nas w swoim gronie ma dalsze codzienne życie, i tak jest dobrze, najważniejsze, żeby nam zdrowie dopisało przeżyć te wszystkie miesiące szczęśliwie do następnego naszego pobytu w Rumi, czego wam kochani żysze i nam , ha ha .... i tak dalej..aż ...do wiosny.....ha ha z radością - oczywiście, jakby to zaznaczyć no i z miłością też.

poniedziałek, 14 września 2009

Jakoś idzie

Dzisiaj od rana jest ładna pogoda, słonecznie i ciepło, lecz popołudniu padało dość mocno, a potem znowu słoneczko zaświeciło, i przez cały dzień 20 stopni, w taką pogodę mam chęć do roboty, i sporo jej dzisiaj odwaliłam, oczywiście nie przesadzam, przyjemności też trzeba zaliczyć, to była kawka i ciasto ze śliwkami ,co wczoraj upiekłam i do tego 2 kieliszki likieru wiśniowego i siadam do pisania na kompa. Brakuje mi bardzo tych moich kumpelek i te gadki z nimi, ale wczoraj miałam piękny dzień, przyjechała Karina z rodziną a długo już ich nie gościłam u siebie, więc było z dziećmi gwarno i radośnie. Samuel od razu się rozbiera, i siada w kuchni przy stole i czeka , ale my sie upominamy o buśki, więc podchodzi do Dziadka a ja się też zaraz przytulam i On nas całuje, a potem się wyciera rękawem, tak robi wiele dzieci, coś w tym jest, dalej czeka przy stole na Dziadka zupkę, Ajlin też, oczywiście wszyscy się czestują, bo im obiecalam ,że będzie fasolówka.Rodzinka też nas obdarowała, dostaliśmy sok z czarnego bzu do herbatki, albo tak do picia, świetny na jesienne słoty, ten jednak bedzie wypity wnet, nie doczeka się jesieni, Dziadek codziennie herbatkuje a ja też, i ten likier wiśniowy też nam przywieżli no i ciastka z prywatnej firmowej cukierni, z owocami i galaretką i do tego bita śmietana, mniam ,mniam....ha...ha... i dupka rośnie, ale jakoś już nam waga nie idzie w górę, to znak ,że jeszcze nie jest tak żle.Ich wizyty są zawsze krótkie, nie zdążymy sobie wiele opowiedzieć, mały za mocno rozrabia , to znaczy zaczyna się nudzić i stoi przy drzwiach to znak ,że trzeba jechac , zawsze jednak jest za krótko. Unas nie ma tej przestrzeni w metrach, jest mało do biegania i oglądania , a u siebie może wybiegać do ogrodu i się wyskakać. Resztę mojej rolady dałam im do domu, bo Betti mnie prosila , idzie na party z dziewczynkami, więc ją zabierze, zupę fasolową też daliśmy , bo Ajlin smakowała i chciała jeszcze powtórkę. Dzisiejszy obiad i tak robiliśmy z Markiem dla siebie, krokiety , mieliśmy już ugotowane mięsko , tylko zmielić, kapusta kiszona do tego, zrobiłam ciasto do naleśników a Marek smażył i potem zrobił resztę, ja wtym czasie latałam do piwnicy do pralki, bo miałam dzisiaj dzień prania i tak nam dzisiejszy dzień zleciał. Marek odpoczywa przy swoich gazetkach a ja zaczęłam czytać drugi raz książkę mojej ulubionej autorki Danielle Steel - "koniec lata", czytałam to 10 lat temu, i czytam ją jak pierwszy raz , znak ,że zapomniałam już jej treść , to fajnie mam ich bardzo wiele i mogę znowu z zainteresowaniem oddać się tej lekturze, a tak się już martwiłam, że nie mam wty roku nic nowego do czytania. Hania zbiera sagę , ale to już jak na wiosnę zajedziemy dostanę do czytania.Zrobiło się ciemno a jest dopiero godzina 19 , może znowu będzie padać . Na dzisiaj koniec mojego bajdurzenia, bo jeszcze ludzi tym zanudzę, Haniu ,ąle ja tak piszę z myślą o Tobie, bo nie możemy sobie pogadać przez kompa a zadzwonie do ciebie , chyba jutro i dlatego takie sobie słowa smaruję , żebyś znała moje myśli i co robię, tak też może być, przecież w tym co robię nie muszą być jakieś normy, ale błąd mi się nieraz wciśnie , a ja tak już uważam.

niedziela, 13 września 2009

Jeszcze lato

Do dzisiaj pogoda utrzymywała się letnia, do 20 st.i słonecznie, dla naszego samopoczucia ,to było dobre, lecz teraz myślę powoli pójdzie w dół i deszcze jesienne nas nie ominą. Dzisiaj zawita do nas Karina z Rodziną, więc dzień znowu wypełniony, a w poniedziałek od nowa. Wczoraj , mimo moich obaw, gościna była bardzo sympatyczna, pies selma zachowywał się nadzwyczaj przyzwoicie, nie szczekał , merdał ogonem i nas polubił, byliśmy z Markiem mile zaskoczeni. Marek przywitał go z ugotowanymi kośćmi z naszej zupy i tym go całkowicie uzyskał, i napił się sporo wody i był bardzo grzeczny, leżał w jednym miejscu i nie przeszkadzał. Szymon i Franci, nie byli zbyt długo, bo chcieli jeszcze zrobić zakupy, a poza tym stęsknili się za sobą, bo Franci przyjechała na weekend, jak już pisałam , nie mieliśmy dużo urozmaiceń, jeśli chodziło o poczęstunek , ale duży kalafior zupełnie ich zadowolił a na deser owoce, głodni nie siedzieli. Ciasto upieczone na tę gościnę zostawili w domu, zapomnieli zabrać, nie wielka strata dla nas, bo i tak upiekłam ciasto ze śliwkami, a dla Kariny z Rodziną zrobiłam roladę. Wyjatkowo lużna niedziela , że mogę troche posiedzieć i popisać bloga, a Marek męczy swoje gazety a teraz wziął się za swoje krzyżówki, obiad juz wczoraj ugotowaliśmy, więc dzisiaj laba.Powoli wgryzamy się w nasze życie tutaj, muszę też parę telefonów wykręcić, ale zaczne od poniedziałku, bo w niedzielę wszystkich nie złapię. Miło jest korespondować też na naszą klasę, tam już mam dwie osoby Janka pisze no i Krystyna i Marek z Berlina-Rumi, to pójdzie na bieżąco i szybko, muszę jeszcze na to namówić Hani brata - Janusza, to wtedy też bedę wiedziała ,co u nich słychać, i jak im się wiedzie na teraz, tymbardziej że się wyświetla ta wiadomość do odebrania. Powoli zaczyna się pogoda rozjaśniać, nasze buki przed balkonem mają już sporo żółtych liśći, to znak ,że jest bardzo sucho ,poza tym jest dookoła zielono i przyjemny kolor dla oczu, poprawia też samopoczucie. U nas na parterze mamy nowych sąsiadów, i zaraz nasza spółdzielnia robi kapitalny remont tych pustych mieszkań, wymiana starych rur żeliwnych i cała łazienkę na nowy standard, i teraz mają Ci nowi wszystko nowe, a mnie tak zaświnili piwnicę, (przechodzi tam pion tej rury kanalizacyjnej), zostały gruzy i odpady i tego nie sprzatneli, a najgorsze ,że nie wiem jakich zniszczeń jeszcze dokonali, bo wściekła byłam i zatrzasnęlam dzrzwi i mialam dosyć , jak zobaczyłam wszystko co w środku zmieniło kolor na biały, to wiem co to znaczy i co mnie czeka. Muszę się wpierw uspokoić a potem zobaczę, co z tym zrobię, sąsiadka dała im mój klucz od piwnicy i robili, ale ja , gdybym była , to wszystko dokładnie bym poprzykrywała a tak interes beze mnie się pieprznął, i jeszcze nie mogę tej co pilnuje nic powiedzieć, tylko pewnie zakasać rękawy i brać się do roboty, ale nie teraz, nie mam zamiaru się denerwować.Właśnie w tej chwili wyszło słoneczko i znowu cały świat jest piękny , szkoda sobie psuć humor, skoro przyroda daje nam radość, no tak czeka mnie miłe przeżycie dzisiaj i nie mam zamiaru myśleć ponuro, głowa do góry, jakoś to będzie, aby zdrowie dopisało , to reszta nas zawsze zadowoli.

piątek, 11 września 2009

Powrót

Nasze przyjazdy i odjazdy tak weszły nam w krew, ze to już normalka, tylko 14 godz. jazdy , to stanowczo za długo, coś w przyszłym roku wymyślimy lepszego, pewnie będzie to lot w przestworzach, ho, ho... , ale mi się marzy!!!!!!!!!!!!!.W tym roku została otwarta linia lotu z Bremen do Gdańska , koniecznie musimy się załapać, przynajmniej nasze nóżki nie zmienią rozmiaru, tym razem to mieliśmy baloniki i ja i Marek.W domciu czekała nas robota, jak zawsze, otwieranie korespondencji, a najgorsze ,że wszystko zaczynać od nowa, zakupy i codzienna organizacja życia, zapomina się, gdzie co się znajduje i pierwsze momenty są dziwne, wymagają ogromnego skupienia, po prostu się zapomina wiele przez tak długi okres nieobecności. Dzisiaj jest drugi dzień naszego pobytu, i już jesteśmy dobrze rozkręceni, wizyta u lekarza z samego rana, zakupy po drodze a potem jeszcze raz po zakupy z wózkiem, bo teraz Marka opanowała śliwkomania, bo jak już coś mój Mareczek wymyśli , to potem już się z tego zrobi mania, nie będę się tym przejmować, bo śliwki w occie mogą stać, i na drugi rok w sam raz, bo potem będzie innego rodzaju mania. Tak właśnie było z kaktusami, w ubiegłym roku była kaktusomania, kupował dużo i się już martwiłam, że będzie za mało parapetów, ale się zatrzymał w tym kupowaniu, bo każdy był inny, więc juz nie było więcej gatunków , zrobił bardzo ładne kompozycje. Przez zime biedactwa zmieniły wygląd, jedne za mocno się rozrosły a drugie po prostu zdechły, i trzeba bylo robić kompozycje od nowa i tu to wszystko stanęło, i teraz jest tylko tak , jak było, to znaczy jedno okno w pokoju stołowym i mania tez stanęła - przynajmniej już nie dokupuje.Czeka nas jutro następna radocha, przyjedzie do nas wnuk w odwiedziny ze swoją dziewczyna Franci i pies, tylko nie wiem czy tego psa polubię i w związku z tym mam trochę tremę, bo pies, jak to pies, wszystko zliże, ale jak będzie ze mną , to nie mam pojęcia. Postaram się wcale nie myśleć o tym czworonogu, kocham Szymona , Franci też polubiłam, jak nas odwiedziła z Szymonem w Rumi, i wiem ,że nie muszę się martwić o poczęstunek ,bo oni nie jedzą niczego,co ma oczy, więc ta kwestia, co dać i co ugotować- odpada, nawet sami upieką ciasto i przywiozą na poczęstunek, więc goście nowocześni, super urządzeni z pomyślunkiem na swoje życie. Nie to ,co my , bigosy , zrazy albo kotlety, kaczki ,zajace i dziki, to wszystko Oni mają z głowy, jak im z tym dobrze, to całkiem fajnie mają, zakupy z głowy, gotowanie też, a zmywania po jedzeniu , tez nie ma dużo, albo nie ma co zmywać, ot ,to dobra organizacja życia, czego to dzisiaj młodzi ludzie nie wymyślą, żeby sobie nie dogodzić. W niedzielę przyjedzie Karina z Familią, Oni to przynajmnie wiedzą, co lubią, zamówili sobie roladę z masą czekoladową, i się nie martwią, że to wszystko produkty z tych co mają oczy , więc , wiem ,że mam robotę do odwalenia zrobię to z przyjemnością, bo sama też umszczknę tego smakołyku. Pogoda dalej słoneczna i ciepła, powinniśmy te dodatkowe kalorie utracić na spacerach , co też uczynimy, chyba , że się ta piękna aura zmieni , to nic, i tak będziemy łazić, nie mamy innego wyboru a potem jedziemy na urlop do Moniki, tam dopiero będzie łazęga, pod nosem lasy i wieś ,zupełnie coś odmiennego, Monika mówi ,że tam gospodarstwo, ale nic nie śmierdzi, to jeszcze lepiej, przynajmniej będzie wieś z zapachami wsiowymi, ha...ha.. ano zobaczymy?.......

sobota, 5 września 2009

Do przodu

Czas za szybko gna do przodu, wiele się zmieniło, jest szybko ciemno o godz. 20stej mrok, tak fajnie było jak wieczory były jasne, to znak ,że lato się już kończy, jeszcze trochę. Wczoraj jeszcze ostatni raz siedzieliśmy w ogródku, przyszła Hania z Władziem, zerwali trochę śliwek, mamy ich dużo a już nie zdążymy nic z nimi zrobić, nawet zjeść się nie da, wiele będzie leżało pod drzewem , jak pojedziemy. Mieliśmy ładną pogodę i przyjemnie się nam gaworzyło razem przy piwku, ciepło i z naturą, nasze kwiatki jeszcze kwitną i zieleń działała kojąco na nasz stan ducha, a wiadomo towarzyszyła nam świadomość , że to ostatnie spotkanie w ogródku w tym roku.Nie mam czasu na smutne rozmyślania, dzisiaj dokonałam wiele , a najwięcej się cieszę, że udało mi się wymalować kaloryfer w łazience, a tak mnie to dręczyło, że rdza się na nim pojawiła, aż na koniec dokonałam tego, co na początku wydawało mi się niemożliwe, proszę jak się mogę pochwalić swoim dziełem, nic nie pochlapałam i szybko nawet wyschło, teraz są takie dobre farby i nie ma problemu, tylko chcieć. Jutro idziemy na ostatni niedzielny obiadek do cioci Danki, będzie kaczka, czerwona kapusta i pieczarki ,żeby było dużo, i nam więcej wagi doszło, a dochodzi , niestety, coraz wiecej, bo to jeszcze Danka nam serwuje swoje drożdżowe ciasto a to jeszcze ze śliwkami , pokusa za pokusą, nie można się opędzić od tych wspaniałości. Mam tylko nadzieję, że to po drodze gdzieś zgubimy, bo inaczej , żegnaj garderobo ukochana co tyle lat nasze ciało zdobiłaś i przy okazji nam oszczędziłaś kłopotów. Pogoda dzisiaj się zdecydowanie zmieniła, od rana lał deszcz i się ochłodziło, wskoczyłam w rajstopki i półbuciki, bo co tu się oszukiwać, można sie zaziębić przy takiej aurze, a to nie byłoby wskazane w obecnej sytuacji jak moje marzenia są takie wspaniałe, tylko codziennie marzę ile ja to dokonam tych moich domowych robót, to tak jak gdyby ktoś mnie nakrecił jak zabaweczkę a ja się kręcę i dookoła panie pierdoła i dookoła .... ha....ha......Całe szczęście, że dostałam tego kopa do tej roboty, bo co zrobione , to zrobione , jak znalazł na drugi rok , przyjadę i wchodzę a tu wszystko zrobione , tylko się cieszyć i zacząć od nowa, ha... ha....

wtorek, 1 września 2009

Spotkanie

Znalazłam trochę czasu , żeby coś skrobnąć, czas naszego pobytu beznadziejnie nam się skraca, i nie ma na to sposobu, a jeszcze , to co nam zostało, mam wypełniony wszystkimi końcowymi sprawami, a najbardziej , co wymaga precyzji i sprytu, to pakowanie naszych rzeczy. Nabrałam do tej czynności ogromnej wprawy i nie martwię się, wszystko w swoim czasie porobię, jak zawsze dobrze mi z tym szło, więc teraz też wszystkiemu podołam. Trafiło nam się na koniec nieprzewidzianie bardzo serdeczne , niespodziewane spotkanie. Marka koleżanka z klasy Technikum wychowania fizycznego, Krystyna , bawili się razem na balu sto dni przed Maturą, a było to 50 lat temu, niesamowite wrażenie i przeżycie, spotkać się po tylu latach, wspominać stare dzieje, to co wspólnie się przeżyło i zapamiętało. Krystyna z Markiem , swoim mężem, porwali nas do siebie w goście, a jest to jeszcze fajnie z tym ,że mieszkają w Rumi, i w związku z tym nasze spotkanie było jeszcze ciekawsze, mogłam dużo opowiadać o moim rodzinnym mieście, i o moim życiu w Rumi. Jesteśmy z Markiem bardzo ucieszeni z tego spotkania, nie spodziewaliśmy się tak absolutnie szczerej atmosfery, jaką stworzyli nam Gospodarze i otwartość jaką nam okazywali przez cały ten wspaniały czas gościny, takich przeżyć dzisiaj nie ma za dużo, a my z Markiem jeszcze nie mieliśmy okazji na tego typu spotkanie , i towarzystwo tak bardzo miłych i szczerych osób. Dziwnie nieraz się losy układają, że nie można przewidzieć , co nas za chwilę spotka , co się wydarzy, ale w tym wypadku była to bardzo miła niespodzianka , taka bardzo serdeczna, taki ogromny dar losu , coś podarowanego , rzeczywistego , żeby się w tym wieku cieszyć z tego jak dzieci? - czemu nie, to przecież jest takie ludzkie, okazać sobie tyle serdeczności, a tego jest przecież tak mało w życiu, trzeba sobie dawać wzajemnie tych przeżyć , jak najwięcej . Musimy się jeszcze nieraz spotkać, bo to było za mało. Ha ha.... ha....

czwartek, 27 sierpnia 2009

Wesele

Chociaż jestem fizycznie zmaltretowana, przez samą siebie, muszę wszystko napisać, wszystko wyrzucić z siebie i jeszcze nie będzie końca mojego gadania. No właśnie, gadania o czym ?, oczywiście o weselu Beatki i Macieja. Oszukiwałam siebie , że jestem w super dobrej kondycji, chociaż, tak do końca nic w tym kierunku nie robiłam. Mój wewnętrzny " diabełek"wiedział co potrafi, rzeczywiście, jak przyszło co do czego, to wyszłam z siebie. Nie będę na siebie pisała źle, ale prawdę to mogę walnąć, tak też zrobię. A więc moi kochani wesele Beatki i Macieja było ... no było, już wiem " zapięte na ostatni guzik " , trochę to za słabo określiłam - od początku do końca "perfekcja ", we wszystkim , co dotyczyło tej uroczystości. Moje słowa nie oddadzą, nie określą tych cudownych chwil, które przeżyłam , przez te dwa dni mojego wariowania, jakby nie w tym czasie i całkiem inna " ja ". A to za sprawą doskonałej organizacji uroczystości weselnej, goście czuli się wspaniale, od początku do końca. Muszę zacząć od kościoła, zajęliśmy miejsca, czekamy na Młodą Parę. Ich wejście było fantastyczne, piękni, młodzi i uśmiechnięci, odważnie żywym krokiem szli do ołtarza, z tego miejsca im wróżę, że takie będzie ich życie - z uśmiechem śmiało do przodu. Wszystko , co dalej się działo , było bardzo wzruszające, ślubowanie , przysięga małżeńska , i to ,że Młodzi są już małżeństwem. Gratulacjom nie było końca, pogoda dopisała i nasza kawalkada weselna ruszyła do Kębłowa, przez Rumię, Redę, Wejherowo i do celu. Wyglądało pięknie i niecodziennie, bo pilotowały nas dwa samochody, udekorowane balonami i napisem 'Pilot", klaksonami dawali sygnały ,że jedzie orszak weselny. Nasz autobus został na światłach, i do końca nie dołączyliśmy do czoła, z powodu korka na trasie Rumia - Reda. Bardzo liczne grono gości zgromadzonych w lokalu "Chata", i Rodzice Młodej Pary z solą i chlebem, oczekują przybycia Młodych. Po dokonaniu tradycyjnego obrzędu przez Rodziców, Młoda Para i wszyscy goście wypili toast na zdrowie. Zaczęło się weselisko. Szkoda, że nie znam nazwy Zespołu , który nas bawił i przygrywał do tańca, do samego rana, pyszna wesoła zabawa, prowadzone różne gry i zawody towarzyskie, co dodatkowo rozruszało wszystkich na parkiecie. Zaczęłam pisać o zabawie, a miałam w kolejności zacząć opisywać o goszczeniu nas przy stole. Więc, po wypiciu szampana ruszyliśmy wszyscy w poszukiwanie swojego miejsca. Nie mogę ominąć opisu wystroju sali - jest piękny, dekoracja i zastawa na stołach, bogato i suto. Czuliśmy się wspaniale, odprężeni i weseli, obsługiwani przez uśmiechnięty personel, jedzenie smaczne, różnorodne i obfite, serwowano nam bez końca apetyczne dania. Było wszystko, czego dusza zapragnie, jedzenie i picie, co kto chciał i na co miał ochotę.Muszę jeszcze zaznaczyć , że wzdłuż ściany , przez całą salę, dodatkowo zastawione stoły, gdzie były zupy i pieczyste łącznie z drobiem każdego gatunku, jeszcze wypieki , ciasta, wszystkie specjały w tej branży i owoce. Jeśli o jedzeniu piszę, to około dwunastej w nocy, wjechał ogromny, piętrowy tort z zapalonymi ogniami, pięknie i imponująco udekorowany, kolejka do niego ,też ustawiła się imponująca. Następna atrakcja , to pieczony prosiak, lecz z nim rozprawili sie fachowcy, ubrani w służbowe mundury, robota szła im z rozmachem, chętnych do tego prosiaczka nie zabrakło. Zabawa wesoło kręciła się dalej, orkiestra zadbała , żeby wszystkim wycisnąć ostatnie poty, co im się udało w nadmiarze. Tańcowali , tańcowali, do białego rana, pantofelki zrobiły się za ciasne na nóżkach, trzeba było się ich pozbyć, i już ciało nic nie krępowało. Weselnicy zakończyli tę piękną uroczystość, wspólnie z orkiestrą pieśnią "Kiedy ranne wstają zorze". Jeszcze nie koniec zabawy, bo w następny dzień, autokar powiózł nas w to samo miejsce, mogliśmy wszyscy sie cieszyć fantastyczną zabawą, jedzeniem , i swoim wspaniałym towarzystwem. Młodzi nadal byli piękni, bez uszczerbku w swojej prezencji , wszystkim humory dopisały , nic nikomu się nie stało, zdrowi i weseli zakończylismy , to cudowne weselisko. Brawa, i jeszcze raz brawadla wszystkich uczestników i gości weselnych, przede wszystkim dla tych osób , które głównie przyczyniły się, że Impreza była bombowa, a kto to taki ?.....pomyślcie sami.....do miłego.......ha....ha.....

środa, 19 sierpnia 2009

Jeszcze lato

A mnie jest szkoda lata, i moich letnich wspomnień, On, głupia mówi do mnie, i tak mi żal ... A lato jeszcze mamy, i pięknie dookoła, i jestem wciąż wesoła, i tak mi żal ... To tak jak, gdyby ktoś kochany nagle odszedł, i pozostawił mi zupełnie inny świat, a przecież jest tak samo, i nic się nie zmieniło, i tak mi żal..., i tak mi zal... Tak mi śpiewa w duszy, i musiałam to napisać. Leci kolejny dzień lata, fajnie, ze nie jest upalnie, takie lato cieszy, bo nie jest męczące.
Piszą w gazecie, że przyjdą gorące dni, chorobcia i akurat, na to nasze weselisko , ma być bardzo gorąco. To nic, wszystko , co daje wypociny, zrobię wcześniej, a w ten dzień, to tylko głowa, i myjku, myjku, i wskakuję w moją kreację. Marek już zrobił próbę generalną swojego ubioru, więc tylko mieć dobre samopoczucie i zamówiona taxi zawiezie nas do celu. Dzisiaj byłam aktywna, zaraz po śniadaniu poszłam do Janki na gadki, a potem rowerem na rynek. Lubię jechać w środę, bo nie ma dużego tłoku. Rano jest pięknie, świeże, czyste powietrze, co daje dodatkowo cudowny relaks w czasie jazdy rowerem. Kupiłam dużą torbę na kółkach, bo znowu nam się sporo nazbierało, moje prezenty urodzinowe, i inne zakupy, które jeszcze zrobimy, wszystko musimy pomieścić. Jesteśmy z Markiem odprężeni, już drugi dzień z rzędu kawkujemy u cioci Danki, bo czas nam się skraca do naszego wyjazdu. Danka w tym roku nie miała zbyt dużo czasu, miała gości z Dani, a my mieliśmy nasze wnuki, ale teraz jest piękny czas dla nas, i to właśnie wykorzystujemyJutro Danusia zaprasza nas , na smażone flądry, uwielbiamy te ryby jeść, a jeszcze iść na gotowe, to jest mniam ....mniam......i tak sobie dogadzamy, i miło czas spędzamy, bla....bla....bla.....

wtorek, 18 sierpnia 2009

Szkoda lata

Niedawno pisałam o wiośnie, a teraz sobie nucę ...a mnie jest szkoda lata..., tak, spędziłam w Rumi piękny urlop, zaliczyłam niezapomniane chwile z wszystkimi mi drogimi osobami, razem, i z każdym osobno. Nakarmiłam się Waszą miłością kochani, teraz musi to starczyć na całą zimę, będę codziennie czerpała tego ciepełka, co otrzymałam od Was wszystkich tego lata, powinno go wystarczyć do następnej wiosny. Czeka mnie dużo pracy w ostatnich tygodniach, nie będę się teraz tym nakręcać, bo mamy lepszą przygodę, idziemy na ślub i wesele Beatki, jest to wnuczka kuzynki Kasi. To nawet nam fajnie wyszło, na koniec taka pyszna zabawa, spodziewam się z mojej strony szaleństwa na parkiecie. Beatka wychodzi za mąż za Macieja, ślubu kościelnego w Janowie, udzieli im ksiądz Antoni ,a uroczystość weselna jest w Kłębowie. Mama Beatki Bożena , zapewniała mnie, że będzie grała super dobra orkiestra, co mnie całkowicie uspokoiło, bo orkiestrę, to już dam radę usłyszeć, nie ma mocnych, większość parkietu, to ja mam zamiar zajmować, swoim improwizowanym tańcem. U mnie ,to się tak objawia, tylko poszczególne instrumenty wyzwalają we mnie demony temperamentu, to saksofon, trąbka, to po prostu nie da się zwyczajnie kręcić, dostaje się przy okazji skręt kiszek, nie tylko kręgosłupa. Przygotowuję się na tę imprezę przez cały czas, po pierwsze , to miałam schudnąć, pisałam o tym w innym post, ale to nie jest łatwe. Okazuje się, że moje łakomstwo jest silniejsze. Miała Janka rację pisząc w komentarzu , że nie da się tego dokonać, gdy są to wypieki mojej bratowej Danki - święta prawda, tak właśnie było, nie dałam rady zrezygnować z tych pokus. I teraz mam, zamiast mniej wagi , to jeszcze mi doszło. Robiłam kilka razy próby tańca, na początku było lepiej, a teraz jest mała zadyszka. Za mało ćwiczyłam i za mało jeździłam rowerem, to są skutki mojego lenistwa, nie mogę się teraz tym przejmować, ważne ,żeby dopisał mi humor, a reszta się jakoś ułoży. Wczoraj miałyśmy z Hanią miłe spotkanie z naszą przyjaciółką Ewą. Ja dawno temu byłam w towarzystwie Ewy, było nam bardzo miło wspominać nasze dawne dzieje, bo w latach młodych mieszkałyśmy w Rumi.Takie spotkania są dla mnie fantastycznym przeżyciem, czuję jakby tych minionych lat wcale nie było, czujemy się młodo, cała przyszłość przed nami, marzenia i bardzo realne plany. No, Ewa to je ma, wyprowadza się do Jelitkowa i na Rumię się wypina, bo coś ja do morza ciągnie, a w Rumi miała przed nosem las, a właściwie mieszkała w lesie. I takiej odmiany im się zachciało, no pewnie, nad samym morzem, nafaszerują się zdrowo tym jodem, to od razu z dwadzieścia lat im ubędzie, i znowu wszystko przed nimi. A ja tam już wolę siedzieć w mojej kochanej Rumi, ja jej nie zdradzę, co to , to nie ha ha ...

niedziela, 16 sierpnia 2009

Powrót Taty

Były lata powojenne, a Tata nie wracał, czekaliśmy wszyscy, z wiarą, że to nastąpi. Było ciemno, gdy wszedł do pokoju, gdzie spaliśmy w pierzynach na podłodze. Niedowierzanie i ogromna radość spowodowała, że nie mówiliśmy nic, lecz pamiętam ten moment, ogromnego szczęścia dziecka, że Tata powrócił. Dzisiaj już dokładnie nie pamiętam, ale w innych domach Rodziny , albo już się doczekały powrotu ojca, albo miało to dopiero nastąpić, albo nie nastąpiło wcale. Wraz z powrotem Taty zrobiło się weselej w naszym życiu, po prostu byliśmy Rodziną, która się rozwijała , jak każda inna, raz lepiej , raz gorzej, ale nigdy nie było źle.Ja nie znałam Taty, Mama pokazywała nam zawsze jedno zdjęcie, które udało jej się zachować z pożogi wojennej. Nie mogłam się nacieszyć patrzeniem na Tatę żywego, bardzo go kochałam ze zdjęcia , ale żywy stał się dla mnie uwielbianym Tatą, lubiłam patrzeć jak się uśmiecha, był najładniejszym Tatusiem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Od zaraz otoczył nas opieką, jego starania zaowocowały, w naszym mieszkaniu przybywało coraz więcej mebli, i w całości nasze życie zaczęło się zmieniać na lepsze. Czułam jego miłość od początku, bardzo się cieszył, że byłam podobna do niego, często podkreślał , przy każdej okazji, sadzał mnie na kolana, przytulał, i mówił , że jestem jego oczkiem w głowie. Kochał nas wszystkich, i często nas zapewniał, że bardzo za nami tęsknił, mocno chciał wrócić do Rodziny, i tak się stało. Tata zarabiał pływaniem na statkach handlowych ( drugi mechanik ) odczuwałam jego nieobecność, chciałam , żeby zawsze był z nami. Potem przyszły rozczarowania, miałam swoje marzenia, prosiłam, żeby mi przywiózł to i owo, ale dostałam nie to, o czym marzyłam, tylko to, co sam uważał kupić. I tak się bardzo cieszyłam, z tych prezentów, bo były zawsze bardzo ładne. Byliśmy wychowywani dość surowo, była dyscyplina i posłuszeństwo, a przede wszystkim musieliśmy pomagać Mamusi we wszystkich czynnościach domowych, a potem na gospodarstwie.Dom prowadzony był bardzo oszczędnie, Tato kupował ziemie, i w ten sposób doszły nam obowiązki, praca w domu i w obejściu. Nie było szpanowania, buty i ubrania nosiliśmy jeden po drugim , a mnie Babcia Julianna szyła sukienki kombinowane z różnych części materiałów. Wszystko znosiłam pogodnie , miałam naturę dziecka wesołego, beztroskiego i nie dopuszczałam do siebie smutku. Cała nasza trójka, Lutek ,Mirek i ja, chodziliśmy do szkoły podstawowej w Janowie. Czasy szkolne wspominam jako najszczęśliwsze w życiu, tam mogłam dać upust mojej naturze, lubiłam się wygłupiać i rozśmieszać innych, w takich chwilach byłam w swoim żywiole. Od początku miałam kłopoty z koncentracją na lekcji i po pół godzinie pa rzestało mnie interesować , co działo się na lekcji, przeszkadzałam na różne sposoby, przez co ,byłam wyrzucana z klasy. Z czasem zaczęło mi się to podobać, chętnie powodowałam takie sytuacje ,żeby wyjść, nie stałam za drzwiami, jak chciała Pani, tylko szłam swoją drogą. Obok szkoły janowskiej ( stoi do dziś), była duża hala , tam spędzałam czas , aż do dzwonka na przerwę. W pierwszej klasie przychodziłam do domu , często z popuchniętymi rękami , ślady na dłoni od bicia kablem, za nieposłuszeństwo. Uczyły nas stare panny, bliżniaczki, jedna waliła wiecej od drugiej. W trzeciej klasie ,to już nie było bicia , ale za to ,wywalanie za drzwi, co wcale nie odczuwałam jako karę. Lubiłam dużo biegać na dworzu, chętnie robiłam to z moimi kuzynkami, albo dziećmi z sąsiedztwa. Im byliśmy starsi, tym mniej pozwalano nam na takie beztroskie harce, dochodziło nam coraz więcej obowiązków, co wspominam ,jako ograniczenie naszej swawolnej wolności. Pomoc nasza była niezbędna , bo mamie dochodziło coraz wiecej pracy, prowadzenie domu zadbanie o trzodę chlewną i jeszcze Tato otworzył sklep kolonialny. pomagali wszyscy ,Dziadek furmanką przywoził towary z Wejherowa, trzeba bylo stać za ladą i sprzedawać, do pomocy też była zatrudniona kuzynka Jadzia, sprzedawała i prowadziła księgowość i dokumentację sklepu. Wszystko to sprawiło , że życie robiło się nerwowe, były kłótnie , my dzieci nie chcieliśmy zbyt wiele pomagać, ale musieliśmy. A ja bardzo lubiłam być w sklepie, podobały mi się kolorowe cukierki w papierkach i inne słodkie wyroby. Musiałam wchodzić na drabinę sklepową , żeby je dosięgnąć i to nie było przeszkodą w wyjadaniu ich. Przychodziły dzieci i ich obdarowywałam , jak tylko była okazja. Lubiłam dawać , i sprawiać tym radość innym. Sklep nie dawal zysków, nastały czasy stalinowskie, i prywata dostała w łebi skończyła się zabawa. Tata z rejsu przywoził pomarańcze, którymi się chetnie dzieliłam , moje koleżanki z sąsiedztwa, Marysia, Elenora i Jadzia Bach, często mnie u siebie gościły i ogromnie lubiłam z nimi jeść obiad , jak wracałyśmy ze szkoły i tu czulam potrzebę ,żeby im się odwdzięczyć, to jak tylko była okazja obdarowywalam je pomarańczami. Mama i Tata bardzo dbali o naszą edukację i w związku z tym pobieraliśmy prywatne lekcje w domu , z języka angielskiego, a ja muzyki(pianino), uczył nas prof. Gorski. Mieliśmy dobrą opiekę od Rodziców, szkoła i sprawy zdrowotne, zawsze były na pierwszym miejscu. Wakacje od najmłodszych lat mieliśmy wypełnione obowiazkami. Gospodarka się powiększyła , były już krowy , które ja przeważnie pasłam,aż do klas licealnych , praca w polu i przy sianie. Do prac codziennych byliśmy wdrażani od dzieckai było absolutne posłuszeństwo. My dziewczeta chetnie bawilismy się na naszej ulicy i przeważnie grałyśmy w piłke, w dwa albo w cztery ognie . Nie zawsze mogłam z nimi grać, gdyz musiałam cwiczyc moje lekcje na pianinie, słyszałam jak mnie wołały i serce się rwało do grania w piłkę. Dziewczeta chętnie pomagały mi w pracach ogrodowych, lub na polu. Gdy spotykamy sie dzisiaj ,to czesto wspominamy te czasy. O innych rozrywkach w twmtych latach napiszę w następnym post.