piątek, 31 grudnia 2010

Sami

Tytuł mówi za siebie , tak jesteśmy sami , żegnać stary rok i witać nowy będziemy w swoim towarzystwie . Jest to miłe , bo najgorsza jest samotność , chociaż do tego też można przywyknąć , pod warunkiem , że zdrowie na to pozwala , że jeszcze idzie się cieszyć życiem normalnie . Dzisiaj z samego rana Marek poleciał do miasta po nasze polskie gazetki i brakujące produkty do jedzenia , mamy odwilż , i + 2 st. przyszedł do domu spocony z powodu szybkiego marszu , lubi szybko chodzić i czuje się z tym dobrze . Mnie nic nie korciło do spaceru , nawet się zrobiło brzydko , brudno , ciemno , świat za oknem bez tej świeżej bieli stracił swój urok , wszystko wróci do nas szybciej , jak myślimy , bo zapowiadają opady śniegu od jutra , czyli problem śniegowy nadal się będzie pogłębiał , bo brakuje na niego już miejsca na ziemi . Jestem zadowolona , że nasze wnuki dotarli do swoich domów szczęśliwie i pewnie dzisiaj balują w gronie swoich rówieśników , Karina ze mną dzisiaj długo rozmawiała przez telefon , bo zwykle rozmawiamy w internecie, i to nie jest taka rozległa rozmowa . Potem pogadałam z moją ukochaną Hanią , cieszę się ,że wróciła do zdrowia i może wśród swoich najbliższych cieszyć się życiem . Do cioci Danki tez dzwoniłam , zawsze martwię się o ich zdrowie , no niestety , ciocia zawsze płacze ,że bolą ją nogi , a Mój ukochany brat też się trzyma , mimo ogromnych przeszkód życiowych, co go spotykają na każdym kroku , ma hart ducha , przez wiele lat wyrobiony pływaniem na morzu i to stało się bardzo pomocne . Do pozostałych kochanych mi osób wysłałam wiadomości na komórkę , i też innym e-mal , dałam w ten sposób znać , że o nich wszystkich pamiętam i myślę . Wspomnieniami wróciłam do lat , gdy byłam jeszcze dzieckiem i moi Rodzice wybierali się na bal sylwestrowy w Rumi , powierzając opiekę nad nami Ciotce Agacie , to siostra mojej Mamy . Bracia starsi ode mnie , tej opieki nie potrzebowali, i ja nie byłam już mała , ale Ciocia miała pieczę nad całym gospodarstwem , domem i oczywiście nad nami . I zawsze w sylwestra wracam do opowiadania Cioci w tej nocy , ubarwiła odpowiednio swój głos , i jak były minuty przed wyciem syreny , zaczęła mówić , " i teraz idzie ten stary rok , przegięty wpół od ciężaru , który niesie na plecach , zmęczony , nogi go nie chcą słuchać i ledwo idzie , ale idzie, bo musi odejść , bo zaraz przyjdzie nowy rok , młody , silny i piękny , wszyscy natychmiast zapomną o tym starym , co od nas odchodzi " . Pamiętam to dokładnie , patrzyłyśmy obie przez okno , do szyb przyklejone nasze twarze i wpatrujemy się w ciemność za oknem , koniecznie chciałam zobaczyć , jak idzie ten stary rok , zrobiło mi sie od tego opowiadania bardzo smutno , i jak syrena zaczęła wyć , to jeszcze długo nie mogłam zapomnieć o tym biednym starym roku , który musiał odejść . Myślę , że ten smutek w starym roku szedł ze mną przez całe życie , bo zawsze mam te same refleksje , to po prostu przychodzi taki żal , że wszystko co pojawi się wraz z Nowym Rokiem , napawa nas niepokojem , bo tyle może się jeszcze wydarzyć , a to co minęło , mamy już za sobą, ale też jest ta świadomość , że jeden rok mamy więcej naszego życia , czyli jesteśmy starsi . Przyjęło się radować zaraz , jak wybiją dzwony , i zaczynamy Nowy Rok , to jest konieczne, bo przecież smutek zostawiliśmy w starym Roku, a teraz Nowy wypełnia radość i wszelkie nasze marzenia , co daje nam impuls na nasze dalsze życie już w nowym roku. Kochani , no to życzę nam wszystkim , żebyśmy przepędzali nasze smutki , i brali się do roboty , bo cały rok przed nami , a przy okazji , każda dobra , co się nawinie , weselić się i radować, bo to jeszcze nikomu nie zaszkodziło , tego nam wszystkim i sobie życzę na cały rok.Do gryzmolenia już w Nowym Roku...ha...ha...

wtorek, 28 grudnia 2010

Zaduma

Drugi dzień po świętach , Szymon już wczoraj wrócił do swojego domku , oczywiście byłam bardzo niespokojna z powodu śnieżycy , ale dzisiaj dał mi znać ,że szybko i dobrze zajechał . Sebastian z Dziadkiem wyruszyli do miasta , mam trochę luzu, bo jak są moi chłopcy , to nie mam co marzyc o pisaniu na kompa. A jeszcze zanim Sebastian wyruszy do domu, to musze z nim sprawdzic wszystkie moje wejścia do komputera, bo zawsze były dla mnie katastrofy, pozmieniali moje okienka i inne cuda .Nie jestem taka dobra, co prawda spodziewałam się dużo z moimi wnukami nauczyc, ale niestety nigdy to nie wychodzi z różnych powodów. Mamy piękny widok zimy za oknem , byłoby to cudownie kojące uczucie , niestety , z wychodzeniem na spacer przy większym mrozie jest to ryzykowne , ja zaraz obrywam kaszel , no do teraz , dzięki tym ostrożnościom zachowałam zdrowie , i cały czas jestem w dobrej formie psychicznej i fizycznej . Przyszła paczka z Japonii od Piotra , dopytywał sie dzisiaj w rozmowie internetowej, czy już nadeszła , uspokoiłam go ,że z pewnością dzisiaj, bo już wszystko zaczyna dochodzić , każdego dnia przychodzą od was karty i listy wysłane do nas , i jak u mnie się uspokoi i będzie normalka [chyba , nie będzie jej nigdy ] , to zaczynam ruszać z moją korespondencją . Myślałam ,że wnuki z nami pożegnają stary rok , ale są młodzi i biorą swoje przyjemności wśród rówieśników , tego się raczej spodziewałam . No cóż , w ubiegłym roku były z nami w Bremen dziewczynki, Elisabeth i Sara , ten rok stary pożegnamy z Markiem w swoim towarzystwie , cieszymy się z tego , bo co mają Ci mówić , co nie mają z kim witać Nowego Roku , a też go witają . Marek zawsze cieszy się z programów w telewizji , ale każdego roku , coraz bardziej wyraża się z niezadowoleniem , że zniknęły te piękne kobiety pokazywane w rewii francuskiej , faktycznie pamiętam, to były pokazy zjawiskowe , bogate . Tak , pomyślałam , że te wszystkie nowości nie muszą się wszystkim podobać , a poza tym , wnioskuję , że przede wszystkim chodzi o kasę , tam gdzie duża konkurencja , to pociąga za sobą większe koszta . W zeszłym roku podobały mi się bardzo wszystkie programy nasze z polski, ale w tym roku Marek poszaleje po tych kanałach , bo ma wykupiony pakiet cyfra +, i jest tego dużo , a ja mam niemiecki w razie sporu , gdyby z Markiem nie wypaliło wspólne oglądanie , nieraz jest bardzo kapryśny , i wychodzi ,że mamy odrębne gusta . Ważne , aby nasze zdrowie nadal nam dopisywało , i mogliśmy razem witać Nowy Rok , i koniecznie musimy sobie wypić lampkę na to wszystko co się dzieje dookoła , i wprowadzić w ruch nasze najskrytsze marzenia , bo one siedzą u każdego z nas , i głośno pragnąć ich spełnienia .Nie chcę o tym myśleć , że teraz jest zima i nadal ma być sroga, że czeka nas w związku z tym dużo utrapień , że będzie wpierw okropna chlapa , a potem będzie mróz , i znowu śnieg , i znowu odwilż , i tak dookoła , aż do wiosny , No cóż , dawno tak nie mieliśmy , było średnio na jeża , szło wytrzymać , pozbyłam się wszystkich kożuchów , a teraz one by mi się przydały , ale ubieram się dobrze i nie marznę . Moi panowie wrócili z miasta , i wypada mi kończyć moje dumanie . A więc do miłego ...

sobota, 25 grudnia 2010

Radujmy się

Cieszmy się ,że tradycja świętowania Bożego Narodzenia daje nam każdego roku możliwość przeżywania tych Świąt z naszymi najbliższymi , i co ciekawe , że absolutnie nie przeszkadza nam to,że zawsze jest tak samo. Przeciwnie , jak musimy już wyeliminować z naszego wigilijnego menu kolejną potrawę , z uwagi na to, że Ona po prostu nam już nie służy, lub nie zdołamy jej już zjeść[ ile to można ?], to przeżywamy to bardzo, świadczy o tym ,że już nam zdrowie nie pozwala, i ten fakt , mówi nam ,że nie jesteśmy już młodzi. Nasza Wigilia była udana ,humory i zdrowie nam dopisało , a najważniejsze ,że wnuki zdrowo i cało dotarli do nas w porę , Szymon odbywał podróż pociągiem , zmieniał ich aż pięć razy i był o 22.30. , Sebastian miał mniej szczęścia , jechał w nocy . Umówiony był na transport autem z Bremen , o godz 15, ale facet miał opóźnienie i wyjechał dopiero o 22.15., czyli 7godzin siedział na dworcu , zamiast kontynuować podróż . Noc miałam zawaloną , spałam z przerwami , martwiłam się z powodu niekorzystnej aury , było bardzo ślisko i słaba widoczność z powodu mgły. Dotarł nad ranem o godz. 4.30., moja radość była ogromna , że jest zdrowy i cały , a moja udręka się skończyła.Byliśmy z Markiem dobrze przygotowani i mogliśmy się zająć naszymi gośćmi , ja musiałam się bardzo skupić ,żeby znowu nie zalać całej zupy grzybowej śmietaną , jak w ubiegłym roku , więc dla Szymona odlałam wcześniej .Poza tym pierogi zrobiłam też oddzielnie dla Szymona , bo chce ciasto z mąki i wody , bez jajka , nawet lepiej je kleiłam i szybciej , jak te nasze z jajkiem . Udało mi się też zrobić moje rolady z kremem czekoladowym , to dla Sebastiana , On tak lubi je zajadać , ale Marek też okazał się łakomczuchem , i zajadał na równo z nim .Chłopaki zgłodnieli i na kolację był jeszcze czas , więc o godz. 15.30. zrobiłam kawę i do tego właśnie mój udany wypiek , niestety na długo nie uciszyłam ich apetytów, bo Sebastian o godz. 17 , meldował ,że chętnie zjadłby kolację . Uznaliśmy z Markiem , że jesteśmy gotowi , i zaczęliśmy podawać do stołu , poszło nam szybciej przy pomocy Szymona i Sebastiana . Były przygotowane prezenty , miło nas zaskoczyli wnuki,że pomyśleli o swoich Dziadkach , wszystko odbyło się w kolejności , wpierw łamanie się opłatkiem i życzenia , jest to moment utrzymania rodzinnej więzi i to właśnie bardzo tutaj odczuwamy , i widzę ,że jest to nam wszystkim bardzo potrzebne . Radujmy się dalej , nie tylko dzisiaj , czy przez święta , ale w naszym codziennym życiu , nie jest to łatwe dla nikogo , dla starych i młodych , starzy się martwią z powodu starości a młodzi ,że tyle marzeń przed nimi , a tak trudne do zrealizowania . Przyjdzie Nowy Roczek a z nim nasze marzenia , zróbmy trochę inaczej , mniej myślmy o sobie , a pokochajmy naszych najbliższych i więcej dajmy im odczuć, że ich kochamy takich , jacy są, nie muszą dla nas zmieniać swoich ideałów , przyzwyczajeń, pragnień , czy marzeń . Starajmy się być z nimi w ich codziennym życiu , nie odkładajmy okazywania swoich uczuć na inny czas , czy chwilę , może tak się wydarzyć , że nie zdążymy im tego wszystkiego powiedzieć lub dać , więc nie żałujmy okazywać miłość , obojętnie w jakiej postaci .Dzisiaj zaczęłam dzień radośnie , nasze Dzieci te z dala od nas , składały nam po raz kolejny życzenia , Piotr pisał w internecie , jak mieli udana wigilię z Rodziną , tak samo Karina i Monika dzwoniły , z życzeniami udanych świąt, i jednocześnie każda opowiadała , jakie były relacje wśród nich i ich dzieci .One obie są zasypane śniegiem , drogi , więc są przymusowo w domu ,maja zapasy i ciepło i świętują .Monice przewróciła się wystrojona choinka , potłukły się bombki , sprzątanie i od nowa wieszanie , ale wigilia udana pod każdym względem . Samuel w tym roku miał wielką radość w ubieraniu choinki , sam wieszał bombki i robił to bardzo delikatnie i żadnej nie zbił , potem się bardzo cieszył , jak była gotowa . Prezenty z rozpędu wszystkie pootwierał i potem nie było wiadomo , komu które gwiazdorek podarował , z tego chaosu najmniej martwił się sam sprawca tego zdarzenia . U nas też otwieraliśmy prezenty po kolacji i była taka sama radość z tego powodu , jak w domach moich Dzieci, Dziadek dostał model samolotu , i dzisiaj z Szymonem razem dokonali montażu , nawet im to poszło sprawnie . Przez cała noc leniwie sypał śnieg i rano wszystko było w bieli , bo jeszcze wczoraj wieczorem było brudne błotko i gołe drzewa , więc przyroda również przyoblekła świąteczne szaty ,co bardzo nam się podobało .Ten post już raz napisałam , niestety przy publikuj posta, została 1/3 a reszta poszła w sina dal , straciłam całkiem humor, bo dawno nic takiego mi sie nie wydarzyło , ale mam ich w tej chwili za dużo do korzystania z tego cudownego urządzenia i się coś poknociło , bardziej w treści podobało mi się , to co zniknęło, no trudno , tak widocznie miało być , przy okazji nauczę się czegoś więcej, na dzisiaj mam dosyć .

sobota, 18 grudnia 2010

Cisza

Cisza w naszym domku , cisza dookoła , musiałam się mocno wsłuchiwać w odgłos latających samolotów , dzień dzisiaj był piękny , słoneczny . Marek rano leciał po karmę dla ptaszków ,kupił gotowe kule i powiesił je na balkonie , ptaszki jeszcze nie wiedzą o ich istnieniu , pewnie jutro się zjawią . Siadają nadal na naszej brzozie i my również cieszymy nasze oczy , jest to żywe zjawisko , które o tej porze roku cieszy najwięcej ,resztę przyrody przykrył śnieżny puszek , co daje dodatkowy urok .Zakupy świąteczne robimy stopniowo , a tak za bardzo nie szalejemy, bo nie mamy tyle miejsca, w tej chwili jest mróz , można się ratować balkonem .Upiekłam na próbę rogaliki z jabłkami , i codziennie z Markiem jedliśmy je do popołudniowej herbatki , lubimy je jeść na ciepło , niestety dzisiaj poszła ostatnia porcja . Piekłam w tym piekarniku pierwszy raz , i jestem zadowolona i z moimi biszkoptami nie powinnam mieć problemów .Bardzo lubimy rolady z kremem czekoladowym i marmoladką w środku , najwięcej je zajada Sebastian ,ale i ja się stęskniłam za tym wypiekiem , chyba minął rok , kiedy je ostatnim razem piekłam . Dzisiaj odpoczywałam w domu, byłam tylko w piwnicy po nasza szopkę betlejemską , jest bardzo oryginalna , i Marek się o nią upomniał ,podoba mi się w naszym mieszkanku , jest ciepło i przytulnie , mój wystrój świąteczny daje miły nastrój , i lubię w nim przebywać . Codziennie przychodzą karty świąteczne od was wszystkich kochani , co o nas myślicie , i pomyśleć , że jutro już ostatnia niedziela Adwentu , a od poniedziałku już mamy tydzień prawie świąteczny . Jedziemy od samego rana do Kliniki kardiologicznej na wizytę lekarską , dzwonił do nas lekarz z Kliniki, że mamy wszystkie wyniki Marka zabrać , i mówił o swoich wnioskach o Marka arytmi serca , przygotował nas psychicznie do ewentualnego zabiegu , co nazywa się ablacją . We wtorek mamy jeszcze termin u neurologa , zrobi tez usg Marka tętnic szyjnych i głowy , po drodze zrobimy zakupy , a potem czeka nas solidna robota , zdecydowaliśmy się i zrobimy pasztet . Bez tej potrawy nie wiedziałabym do czego jeść buraczki z chrzanem , a bardzo lubię jesć jedno i drugie , a poza tym ten przysmak też zajada Sebastian, byłby rozczarowany , gdyby w tym roku go zabrakło . Wszystkie te sprawy mobilizują do działania , jednak nie jest to w połowie , co zwykle robiliśmy na Boże narodzenie , co roku jest mniej tych potraw , po prostu z tej przyczyny ,że już nie dajemy rady tyle jeść , niestety S.K.S. na każdym kroku daje nam się we znaki . Rozmawiałam z Szymonem i chce do nas zawitać 23.12., Sebastian tez zgłosił swój pobyt u nas , może przyjadą razem , chyba że Sebastian wymyśli dla siebie inny rodzaj spędzenia swoich ferii zimowych .Jestem przygotowana na pobyt naszych wnuków i dodaje mi to chęć do dalszego uzupełniania brakujących rzeczy , i w ogóle cieszy mnie ich pobyt ,to jest nasza czwarta gwiazdka , jaką spędzamy razem . Będzie to miłe , jeszcze z tego powodu,że razem powitamy Nowy Rok, a bedzie to nasz pierwszy Sylwester w stolicy Niemiec , możliwe że razem z wnukami czekają nas fajne przeżycia . Oczekiwanie i ten cały okres przedświąteczny , ma swój niepowtarzalny urok , udekorowane okna w domach prześcigają się w pomysłach , niektóre są po prostu piękne , ulice weselsze i ten ruch , szał zakupowy , dekoracje w witrynach wystawowych , kolorowe ulice i biegający ludzie . Po nowym Roku wszystko wejdzie w swoje utarte tryby , i życie poleci dalej , jednym mniej radośnie innym więcej, jedno jest pewne , że czas niesamowicie pędzi do przodu , przynajmniej mnie , jeden tydzień za drugim i potem miesiąc następny. I tak kochani do wiosny , tylko jeszcze cała zima przed nami, a to co teraz już jest , daje sie mocno wszystkim we znaki. No , ale , nie możemy tylko myśleć ponuro, życzę nam wszystkim optymistycznego patrzenia w przyszłość , to zawsze pomaga i życie staje się lżejsze , czego nam wszystkim z całego serca życzę i do miłego następnego pisania , nie wiem kiedy, trudno planować , jednak z pewnością jeszcze w stary roku .

niedziela, 5 grudnia 2010

Adwent

Dzisiaj niedziela , zaczyna się drugi tydzień adwentu , jeden tydzień poleciał szybko i tak będzie z następnym . Mam terminy do lekarzy z Markiem jeszcze w Grudniu , najbardziej denerwuję się z tym pobytem Marka w Klinice . No trudno , wszystko trzeba przeżyć , myślę,że specjaliści się dopasują do stanu Marka serduszka , i nic na siłę nie bedą mu robili, po to właśnie idzie do specjalistów, i w warunkach klinicznych nic mu nie zagraża , tylko więcej się dowiemy , jak faktycznie z nim jest . Od poniedziałku przygotuje mu rzeczy , które są niezbędne w takich okolicznościach , to mam zawsze w szafie pod ręką i wszystko pod kontrolą, bo niespodzianki mogą się wydarzyć w każdym momencie życia . Wszystko to sprawia, że nie jest mi radośnie , a pogoda też zrobiła się ponura, nie ma słońca , szaleje wiatr, który zdmuchuje śnieg leżący na dachach , i wygląda , jakby padał z nieba . Robię nam nastrój, zapaliłam wszystkie świeczki i lampeczki, spoglądam na naszą brzozę , i ona daje wyraz niezadowolenia, wierci się i kręci na prawo , na lewo, wachluje swymi rózgami , wiatr szaleje wokoło , nie widzę żywej duszy , nawet ptaki się pochowały ,jest jeszcze jasno , taka aura nie zachęca nikogo na spacery . Miałam dzisiaj od rana miły dzień , pogadałam sobie na kompa z moimi kochanymi dziećmi , Karina wiele mi napisała , jak sobie radzą w nowym miejscu , potrzebuję bardzo z nimi rozmowy, to działa na mnie kojąco , to tak jakby siedziały obok i rozmawiały . Piotr z samego rana zameldował radośnie , że przyszła od nas paczka , szła 10 dni , i bardzo nam dziękowali , włożyłam tam prezenty z ubrań , dla Juli na Urodziny (ma teraz 07.12.), oraz dla Luny , która miała Urodziny we wrześniu , poza tym słodycze na Mikołaja i inne na Boże Narodzenie , bardzo im sie rzeczy dla dzieci podobały i wszystko co było w paczce , serdecznie dziękowali . Wyruszyli na swoje japońskie balangi po knajpkach i klubach , wrócili cała japońska Rodzina weseli do domu , bo jeszcze przed snem Piotr zdążył się pochwalić tymi zdarzeniami . Marek siedzi wrośnięty w swoim fotelu i od rana męczy sport zimowy, że tez mu sie to nie znudzi , podziwiam, no ale , to jego dziedzina życiowa, co go jeszcze interesuje , oprócz filmów . Otwiera telewizje od rana i tam czatuje na filmy w swoich ulubionych programach , śmieję się z niego , że uzależnił się od tego , jak kobiety od swoich seriali , tym żyją , i nic im więcej do szczęścia nie jest potrzebne . Ja potrzebuję przede wszystkim reali i wszystko co żywe mnie otacza , obserwuję i moje własne życie bardzo mnie obchodzi , chcę być świadoma mojego istnienia w każdym momencie dnia , wszystko , co słyszę i widzę rejestruję , moje myśli też mi są bardzo drogie , cały mój świat mnie absorbuje , po prostu żyję , dzisiaj i każdym następnym dniem . Koniec na dzisiaj , bo już zrobiło się ciemno na dworze .

sobota, 4 grudnia 2010

Barbórka

Dzisiaj moje Imieniny , jestem zadowolona z mojego imienia, którym zostałam ochrzczona, do tej pory żyło mi się z nim w zgodzie, bo na pocieszenie mam jeszcze drugie imię Krystyna , ale to imię wybrałam sama. Pamiętam,że męczyłam Mamę,i prosiłam ją właśnie o wpis do mojej metryki tego imienia . Dziwne mi się dzisiaj to wydaje, dlaczego siedział we mnie taki upór, i dlaczego to imię a nie inne ? Byłam jeszcze dzieckiem , ale to zapamiętałam, bo dosyć długo o to Mamę prosiłam , i wreszcie się doczekałam. W moim życiu wyszło tak , że osoby z tym imieniem , Krystyna, wspominam wręcz źle. Byłam już dorosła, kiedy na mojej drodze do szczęścia w miłości stanęła kobieta o tym właśnie imieniu . Zaraz nie odczułam tego , jako utratę czegoś szczególnego, dopiero w późniejszym okresie życia , gdy nie spotkałam mojej wielkiej miłości życia,poznałam smak prawdy , co utraciłam . Sprawy zaszły za daleko, i nie miałam ochoty walczyć, chociaż los jakby zadrwił ze mnie, i oddał mi ukochanego , lecz nie w tym opakowaniu , w jakim dostała go Krystyna. Marzeniem każdej z nas jest przeżyć z ukochanym wszystko w kolejności, narzeczeństwo , przygotowania do ślubu zgodnie z tradycją , wyprawienie wesela w gronie najbliższych i w gronie przyjaciół. Byłam zła , na tę Krysię ,że to Ona dostała te marzenia, a dla mnie pozostał fakt, że muszę na swoje marzenia sobie poczekać. Nie spotkałam nigdy tej Krysi i jej nie znałam , a tak bardzo zaszkodziła mi , i uniemożliwiła mi szczęśliwe życie u boku ukochanego . Wiedziała o naszej wielkiej miłości, ale z czystego egoizmu wybrała drogę nieuczciwą , informując ,że spodziewa się dziecka , którego w tym czasie nie było. Dowiedziałam się później , że się rozeszli, bardzo krótko trwało ich pożycie , dziecko przyszło na świat ale w bardzo odległym terminie , więc wyszło , na to ,że oszukała swego wybranka , co wprost zostało powiedziane . Mój ukochany był wolny i ja byłam wolna , pracowałam w szpitalu w Redłowie jako położna na oddziale położniczym . Często po skończonej pracy czekał na mnie , prosił o spotkania , o wybaczenie , zapewniał mnie o swojej miłości, jednak we mnie siedział okropny żal, dlaczego tak właśnie się stało. W tamtych czasach kobieta , która odważyła się wyjść za rozwiedzionego, była jakby napiętnowana do końca życia , a Rumia była wtedy dziurą zacofaną , a poza tym nie mogłam swoim Rodzicom zrobić takiego numeru, ale może najwięcej obawiałam się fałszywego kroku w moim wolnym jeszcze stanie . Kiedyś przy kolejnym naszym przypadkowym spotkaniu , zawsze usłyszałam , że mam wybrać jego, a potem wyrzucił z Siebie ," gdyby Twoja miłość do mnie była silna, to byś się nie zastanawiała, bo miłość wszystko wybaczy " , potem te słowa szły za mną przez całe niemal moje młode życie , czy miałam wtedy iść za głosem serca ?, nie zważając na nic , i na nikogo ? Dzisiaj umiałabym powiedzieć młodym ludziom , że zawsze trzeba iść za głosem serca, nie oglądając się na nic , bo prawdziwa wielka miłość , nie przytrafia się za każdym razem, jeśli ktoś miał szczęście jej doznać , to powinien ja uszanować i skonsumować, i nawet o nią walczyć , bo to jest uczucie piękne podarowane przez życie tylko jeden raz. Następne Krysie już łagodniej zaznaczyły się w moim życiu, że nie warto o nich tutaj pisać, najwyżej o tej ostatniej Krystynie , tez nie była w moim zyciu , tylko raz , a tak mocno zaważyła na moich losach . Przeżyłam wiele , poznałam wiele ludzi, ale całkowicie urzekła mnie kobieta o tym imieniu w zeszłym roku latem , jedno spotkanie i jedno zauroczenie , wpłynęło tak mocno na moje życie , że ono się zmieniło .Przeprowadziłam się do Berlina przy pomocy tej właśnie Krystyny, było pięknie, az nagle przestałam się jej podobac , bo za dużo mówię , nie używam dobrych perfum , moje dzieci nie maja wyższego wykształcenia, i wiele , wiele innych wyliczanek , co już zapomniałam , no wiele z tych , co się w pale nie mieści. W moim wieku na szczęście nie muszę szukac nowych przyjaciół, bo już ich mam , starych sprawdzonych, w doli i niedoli, absolutnie nie muszę brać na siłę znajomości, która nie wypaliła, i jest tak dobrze. Miałam napisać coś o mojej Patronce Barbarze, a skończyłam na Krystynie. Życiorys św. Barbara miała smutny , więc nie będę tego pisała, ważne że to imię żyło do dzisiaj ze mną w zgodzie . Okej , na dzisiaj koniec , bo was zanudzę ha...ha... do miłego...

wtorek, 30 listopada 2010

Lata szkolne

Mam chęć napisać o latach szkolnych w podstawówce, były one dla mnie najlepszym przeżyciem , zawsze się coś działo, a jak się nic nie działo , to się postarałam , żeby nie było nudno , często moim wygłupianiem się ,rozśmieszałam klasę , czego nie znosili nauczyciele . Byłam po prostu ukarana , wypraszali mnie z klasy, co specjalnie mnie nie martwiło . Wakacje szkolne miałam od najmłodszych lat wypełnione obowiązkami , jak wspomniałam było gospodarstwo, dwie krowy, które przeważnie pasłam przez całe wakacje , do lat licealnych .Prace w polu , przy sianie , nieraz musiałam sama cały dzień grabić lub przewracać siano w walach .Bracia wykonywali inne prace w gospodarstwie ,które wymagały więcej siły , a dla mnie zostawiali grabienie siana . Była to praca na cały dzień , słońce piekło niesamowicie , moje picie , które zabierałam szybko się skończyło , ręce miałam w pęcherzach od grabi , owijałam je w szmatki i dalej pracowałam . Nie lubiłam tego zajęcia , bo dzień był długi , tylko ptaszki ćwierkały mi nad głową , w dali pasły się krowy innych gospodarzy , cisza , bezludzie , tylko żar z nieba , nie można się było ukryć , nie mówiąc o owadach , które mnie atakowały . Wolałam już paść krowy , ale na łąkach , gdzie teraz stoi sklep Biedronka , w Janowie , było mi okropnie nudno, bo tam tez bezludzie, jedną "atrakcją " to były tory kolejowe , po których jeździły pociągi towarowe do Oksywia , z nudów liczyłam wagony . Potem pędziłam krowy na lotnisko, tam lubiłam przebywać, było nas więcej dzieci pastuszków , inni mieli kozy , albo owce , wszystko co dało się paść . To było bombowe życie , łażenie po kanałach po wojennych , graliśmy tez w palanta , wszystkie gry wtedy dostępne , to rzucanie kamyczków , nabrałam ogromnej wprawy , że do 6-7 sztuk udało mi się złapać , granie w karty . Karty nigdy mnie nie pociągały , wolałam ruch , biegać , skakać , i inne sportowe rozrywki . Jeżeli chodzi o rozrywki, to były inne jak dzisiaj, jedno kino w Rumi , gdzie leciały filmy radzieckie , telewizji nie było . Największą moją rozrywką , to było przebywanie z rówieśnikami. Atrakcją dla dziewcząt w tamtym czasie , to byli chłopcy zakładowi , tak mówiliśmy o chłopcach mieszkających u księży Salezjanów . Dyrektorem tej placówki był ks. Feliks Cieplik . Latałyśmy do kościoła dwa razy dziennie , rano i wieczorem . Po wieczornym nabożeństwie był czas rekreacji , zaczęły się biegi po boisku , dzisiaj stoi w tym miejscu kościół N.M.P. Wspomożenia wiernych . Upatrzyłam sobie chłopaka , który najszybciej biegał , moim punktem honoru było doganianie jego , niekiedy mnie się to udało , gdy mi zdradził ,że zwolnił celowo ,żebym sie cieszyła zwycięstwem , to i tak się cieszyłam , bo tak szybko nie biegał nikt . Od dziecka byłam związana z małym czerwonym domkiem , ( jeden budynek z gospodarstwa moich Dziadków Żelewskich , który ocalał z pożogi wojennej ), gdzie była kuchnia i jadalnia dla księży i chłopaków zakładowych . Tam pracowała moja kochana Ciocia Agata Stromska przez długie lata , póki pozwalało jej zdrowie , ostatnie lata była szefową , to dodawało mi odwagi przebywania i pomocy przy kolacji , często stałam przy bębnie i podawałam na drugą stronę kolację dla chłopców i kleryków , potem razem z kuzynka Kasią -córką Agaty , pomogłyśmy Cioci jeszcze w kuchni i razem wracałyśmy do domu . Były to beztroskie lata podstawówki i na swój sposób byłyśmy szczęśliwe .

poniedziałek, 29 listopada 2010

Spacer

Wczoraj nasz spacer zaczęliśmy na tyłach naszego bloku, uliczka mała leci równolegle obok cmentarza, i kończy się przy głównej ulicy, którą szliśmy dalej. Aura nie ciekawa, ale miasto swym wyglądem, kusiło do dalszej wędrówki, poznawaliśmy nowe ulice, które znaliśmy tylko z planu miasta, cieszyło nas ,że mogliśmy je teraz zobaczyć. Mamy lepszą orientację w terenie, potrafimy sami dotrzeć do celu, a jeszcze sporo jest do załatwienia. Kardiolog po wszystkich badaniach u Marka, bez dyskusji dał nam skierowanie do Kliniki specjalistycznej, gdzie przeprowadza mu zabieg Ablacji , chcą ustalić , jak skorygować jego arytmię serca, ma zostać tam dwa dni. Byliśmy z Markiem trochę zaskoczeni, bo w Bremen Kardiolog powiedział,że musi sie z ta arytmią nauczyć żyć, to mu sie nie zmieni aż do śmierci.No to byliśmy na etapie uczenia się z tym żyć, aż tu nagle mówią ,że trzeba z tym coś robić, a następne , co sugerowali, być może w przyszłości rozrusznik , czyli zadanie domowe na dzień dzisiejszy , uczyć się żyć z myślą o rozruszniku . Termin jest na 13.12. , w przesądy nie wierzymy, ale wszystkie zabiegi , które Marek miał były w grudniu i wyszło pomyślnie. Tym razem również jesteśmy dobrej myśli, ale tym sposobem czas mi się rwie do przodu, i będą święta , to dobrze, nie będzie czasu na marudzenie . To nie koniec z badaniami , Marek jeszcze ma na 21.12. U.S.G.tętnic szyjnych i głowy , a ja mam na 15.12. badania w kierunku tarczycy , a jeszcze 07.12. Marek na badanie krwi , potrzebne przed zabiegiem w Klinice .Jutro idziemy do polskiego sklepu po gazety , po drodze karmimy kaczuszki chlebem , nie wyrzucamy, a ptaki zawsze głodne , w zwykły dzień nikt ich nie karmi , ale w weekend to są przekarmione , dużo ludzi tam przychodzi z dziećmi. Zima nadeszła znowu nie w porę , ale kiedy w ogóle jest coś w porę , wszystko inaczej , śniegu nie ma , ale wieje zimny wiatr i trzeba się opatulać , w nocy spada poniżej zera , w dzień + 1 , idzie wytrzymać , chodzić i tak musimy , bez względu na pogodę , dla zdrowia . Wierzyć się nie chce , że to pierwszy tydzień Adwentu , i tak to poleci , drugi i następny , cały świat za oknem nagle stał się kolorowy , to zmienia nastrój , i robi się radośnie, no nie wiem czy innym ludziom też jest przez to radośnie , ale mnie tak . Nasz Gospodarz bloku wczoraj dekorował świątecznie klatkę schodową, a właściwie hol , przy wejściu , ja zaraz poleciałam do piwnicy po nasze dekoracje świąteczne i też udekorowałam nasze mieszkanie , zrobiło się fajnie , odmiennie, świeczki i lampeczki mrugają do nas , adwentowa też codziennie świeci , i nie jest już smutno , każdy następny dzień da jakąś inną radość , obserwuję mój świat za oknem ,brzoza się kołysze , ptaszki urzędują , nieraz słoneczko zamruga , tylko się cieszyć. Dzisiaj Zosiu sprawiłaś ,że napisałam ten post , bo miałam chęć poczytać ,ale jeszcze zajrzałam , co sie dzieje w laptopie , i oczom nie wierzę , co Zosia napisała , super , teraz ja Ci napisze numer mojego gadu 875708 , resztę Ci dałam w Rumi, w gadu Basia . Dostałam list od Eli Z.i wiem , że spotkała Ciebie odmienioną i zwinną , jak sarenka .Moje gratulacje Zosiu ,że wytrwałaś i zwaliłaś sporo , ale to jest do podziwiania ile szłaś w zaparte , niejednej Babci nie chciało by się tego dokonać , chodzi o to , że masz tyle siły w sobie ,żeby walczyć , tak , i to właściwie w tej sprawie się liczy , BRAWO ! Do miłego następnego gadania .

czwartek, 18 listopada 2010

Dzieci

Dzieci były i są zawsze moją największą radością , nie wyobrażam sobie życia ,żeby chociaż przez moment w ciągu dnia , nie poświęcić myśli o nich , co robią , i jakie myśli zajmują ich głowy , co ich martwi , lub co ich cieszy , jakie maja marzenia , co im się udało dokonać , a czego nie ? . Ich życie od zawsze było moim życiem , ich radość moją radością , ich smutek moim smutkiem . Nie potrafiłam inaczej i nie potrafię , i tak pewnie zostanie do końca moich dni , co nie przeszkadza mi absolutnie , aby równolegle myśleć o swoim życiu , nie szkodzić sobie nadmiernym rozmyślaniem o rzeczach dla mnie niepomyślnych , na które moim postępowaniem niczego i tak nie zmienię . W tych słowach mam na uwadze postępowanie mojego najstarszego Brata Ludwika , i jego działalność wobec swojego Rodzeństwa , młodszego brata Mirosława i jedynej siostry Barbary , to znaczy mnie . Nie lubię o tej stronie naszego życia Rodzinnego myśleć , a jeszcze więcej nie lubię o tym pisać , bo to sie ciągnie już od naszych młodych lat , a dosłownie od momentu ,gdy Ludwik się ożenił , czyli prawie całe nasze życie . Jesteśmy już w wieku , kiedy wiele rzeczy przestaje już być ważnych , żyjąc nabraliśmy już ogromnego doświadczenia , zdobywa się tę świadomość , że być może , niewiele nam tego życia pozostało , to wszystko skłania do głębokiej refleksji w punkcie najczulszym naszego życia , czym jest i czym była dla mnie Rodzina ?. Rodzina była i jest dla mnie wszystkim , bez niej nie ma życia , i to było zawsze moją rozpaczą , gdy w Rodzinie działo się źle , mam cały ogromny worek najsmutniejszych przeżyć rodzinnych , że teraz brakuje mi sił , żeby ten worek taskać . Nadszedł moment , że powiedziałam dosyć , nie jest to łatwe , bo są rzeczy , które się wryły na zawsze , nie da się o tym zapomnieć , są rzeczy , że trzeba jeszcze teraz swoje stanowisko zająć , ale często towarzyszy pytanie , po co? , nie chcę wracać myślami do tego , co było złe , a swoim postępowaniem niczego nie nawrócę , i niczego nie zmienię . Łatwo mówić , łatwo pisać , ale chcę trochę sobie ulżyć , zwalić spory balast z tego mojego worka , bo ciągle tego dochodzi , i końca nie widać i końca nie widać . Byłam z moją Rodziną szczęśliwa , Mama , Tata i Rodzeństwo , kochałam ich wszystkich , byłam większą pomocą Mamy , zawsze lubiłam prać , sprzątać , robótki ręczne , tylko nie znosiłam cerowania skarpetek . W naszej Rodzinie nie było nieszczęść , mam na myśli kalectwo wrodzone , poważnych chorób , nic na miarę co by nasze życie paraliżowało , no było normalnie . Moi Rodzice byli urodziwi , wiadomo , że po nich mamy podobny wygląd , ale nie wszystko złoto co się świeci , oboje nie potrafili się porozumieć na tle majątkowym . Spokojne życie było , gdy Tata wypływał w morze , nie było kłótni , każdy z nas znał swoje obowiązki , grało jak w zegarku . Powroty Taty zawsze były wpierw pełne miłości , ale już wkrótce Tata znajdował w domu , czy w obejściu nasze niedbalstwo , kończyły się słodkie chwile , padały ostre słowa , chodziliśmy wszyscy smutni , żalu nie ukoiły nawet pomarańcze , które Tata nam przywoził , na tamte czasy , to był rarytas . Wracając myślą do tamtego naszego życia , byliśmy z tym pogodzeni , ze raz jest smutno , ale potem już było radośnie i być może , za wiele z tych rzeczy nie miałoby takiego wpływu na dalsze losy naszej Rodziny . Ludwik się ożenił , wprowadził swoją wybrankę w progi naszego rodzinnego mieszkania , na to nie było zezwolenia od strony Ojca , Mama tak zarządziła , i Tata od tego momentu poczuł się bardzo nieszczęśliwy . Brał długie rejsy na chiny , które trwały 8-9 miesięcy , po powrocie prosił Mamę o zmianę w ich życiu , chciał z Mamą zamieszkać , oddzielić się od Ludwika i jego żony , i szukał domu w innej miejscowości . Mama na te warunki się nie zgodziła , i tutaj rozpaczliwie zaczęłam ratować moją Rodzinę , nie chciałam utracić Ojca i Mamy , za wszelką cenę chciałam ich pogodzić , i robiłam wszystko , żeby ich nie utracić . Wówczas myślałam , że moja miłość tego dokona , tak bardzo ich kochałam , ale byłam naiwna , nie zostało nic , tylko moja miłość , z którą ciężko mi było dalej żyć . Tata nie mieszkał z nami , odszedł , za to był Ludwik z żoną , ja pracowałam w szpitalu , w systemie zmianowym, po nocach często , wpierw musiałam Mamie pomóc ogarnąć w kuchni , bo sama nieraz nie miała siły tego robić . Miałam chwilami dosyć takiego życia , bo bratowa nie chciała się włączyć do naszego życia Rodzinnego , towarzysko owszem , ale nie w obowiązki domowe, sprzątanie i inne czynności w naszej wspólnocie. Myślę ,że dzisiaj na tym zakończę ten post i wrócę na ciąg dalszy w dziejach naszej Rodziny innego dnia , bo nie jest mi obojętnie to wspominać , przeżywam to emocjonalnie , a przed spaniem muszę się jeszcze wyciszyć , co nie przychodzi łatwo . Myślałam ,że będzie to krótkie pisanie , ale moje życie było długie , i opowieść tez pewnie będzie długa , tego dzisiaj nie wiem , zobaczymy , co przyniesie jutro .

wtorek, 16 listopada 2010

Jesień

Jesień ma swój urok , i wiadomo , że to działa na wszystkich w różny sposób . Jedni zabezpieczają swoje zdrowie , wiedzą w jaki sposób ta właśnie pora roku może mieć negatywny wpływ na ich samopoczucie , wobec tego pamiętają o szczepieniu przeciw grypie , co w pewnym sensie łagodzi przebieg tej choroby w razie jej wystąpienia . Inni wszystko biorą jak leci , no nieważne , co jeszcze można na jesień wymyślać , o smutku , który nam towarzyszy w naszej codzienności , wiadomo , że powodem tego wszystkiego jest zmiana w przyrodzie . Wpierw zauroczenie kolorami jakie nam serwuje piękny pejzaż drzew , w parku , na ulicy , czy w dali las . Mieliśmy z Markiem w tym roku u Moniki , takie widoki , jeszcze więcej uroku przysporzyły góry , tam prowadził nas na wycieczki Frido , podwoził samochodem pod góry , a na szczyt wędrowaliśmy na nogach , aura dopisała wyjątkowo , niebo przejrzyste , wspaniała widoczność , gdzie okiem sięgnąć , i ta gama przepięknych kolorów mieszanego lasu , teren pokryty tymi cudami natury , to wszystko dawało nam niesamowite ukojenie naszym nastrojom , widząc to wszystko przed sobą i pod nami i w dali , czuliśmy się wspaniale , zmęczenia nie było wcale , chociaż , usiedliśmy w małej knajpce na szczycie , pojadając miejscowe frykasy , a jeszcze w drodze powrotnej małe co nieco w kafejce . To były piękne przeżycia na łonie natury , można jeszcze to piękno zobaczyć nadal , tutaj , gdzie mieszkamy , z naszych okien obserwuję świat , jak nadal jesień dokonuje swoje przemiany , mamy brzozę przed naszym domem , z okien mogę ja codziennie oglądać . To taka moja kumpelka , zawsze wiernie stoi w tym samym miejscu , jak przyjechalismy od Moniki, to jeszcze była w swojej dorodnej szacie , kolorowa i dostojna . Czas nam bardzo uciekał do przodu, wizyty u lekarzy , i inne sprawy, ale moje oczy zawsze śledziły , jak zmienia wygląd nasz brzoza przed oknem , liście gubiła szybko, kolory też , nagle po jednym wietrznym dniu , zgubiła je wszystkie , została goła , smuklejsza , cienkie gałązki zwisają ku dołowi , a dzisiaj deszcz dodatkowo udekorował ją w swoje kropelki , które wisiały , jak małe kryształki , i wcale nie była już smutna . Ja też nie byłam smutna , zawsze , gdy spoglądam przez okno , widzę na brzozie siedzące ptaszki , mniejsze fruwają , dzisiaj z Markiem naliczyliśmy około 20 , a i większe też sobie posiedzą , mam ten widok przed okiem, jak siedzę przy stole też , bo korona drzewa jest na wprost naszych okien . Bardzo mnie cieszy ten punkt obserwacyjny , bo nie jest martwy, tam zawsze się coś dzieje , w dali mam jeszcze inny widok , to park a właściwie cmentarz , tylko to co oglądam jest parkiem, nie widać nagrobków , są miejsca na ziemi i kamienne płyty z napisami , dla mnie widok z dala przypomina park , tam jeszcze jest zielono . Jutro z Markiem zawozimy Holter do kardiologa , który dzisiaj mu założyli , a potem jeszcze 23.11. jedziemy na pobranie krwi , i znowu wizyta u kardiologa , a następna u lekarza ogólnego 29.11. i myślę ,że na tym w tym miesiącu skończymy z tym łażeniem do lekarzy, mam inne roboty pilne w planie . Mówi się trudno i kocha się dalej, co trzeba , to trzeba i się nic na to nowego nie wymyśli , a poza tym mamy czas wypełniony , to też jest tak dobrze . Na dzisiaj koniec moich rozważań , bo jeszcze was tym zanudzę , a to nie jest moim zadaniem , mamy się cieszyć , nawet , jak nie ma z czego . do miłego.....

sobota, 13 listopada 2010

Berlin

Wreszcie jestem w Berlinie na dobre , mam internet i do roboty, mnie tam nie czekają nudy , mam czas wypełniony po brzegi .I to jest prawidłowo , bo z bezczynności przychodzą głupie myśli , no nie przesadzam , może nie tyle głupie , co smutne . W naszym poważnym wieku , nieraz samo się tak dzieje , jedna myśl goni druga , i jedna gorsza od drugiej , dlatego lepiej nie rozmyślać , a jeśli już , to tylko o fajnych rzeczach , o tym jak wypełnić wolny czas ,bez szkody dla naszego umysłu , i jeszcze ważniejsze bez uszczerbku dla ciała . No tak , na ciało musimy bardziej teraz uważać , jak w latach młodych , bo każdy uraz , utkwi w nas na zawsze , a potem, męcz się człowieku . Mam teraz okazję napisać o takim jednym wydarzeniu , co mnie spotkało na urlopie u Moniki , miałam wiele szczęścia , że jakoś mój upadek , minął mi bez szkody wielkiej w moim ciele , tylko stękałam przez dwa tygodnie i po sprawie. Wpierw przy tym wydarzeniu było dużo śmiechu dosłownie przez cały dzień, wszyscy nie mogliśmy powstrzymać naszych ataków śmiechu , a wiec postaram się słowami jakoś opisać ten moment pogoni za kurą . Dzień przed naszym powrotem do Berlina, Monika wyznaczyła na egzekucję kury , która znosiła jaja bez skorupki , za tę wadę , musiała być zabita . Wiele dni po trochu wszyscy psychicznie do tego momentu dojrzewali , tylko Marek był obojętny w tym temacie , a przecież , to On właśnie miał tego dokonać . Przygotowaliśmy się dobrze , miejsce na tyłach domu, pieniek odpowiedni , ja założyłam gumowe rękawiczki i zaraz po śniadaniu do roboty. Garnek z gotującą wodą do oparzenia tej kury stał opodal , Marek sobie tę kurę spokojnie układał na ty pieńku , dziwne ,że ona się w ogóle nie wyrywała, dała sobie tę głowę ułożyć i łup . Ja jeszcze Marka pouczałam, żeby czekał aż kura przestanie się ruszać , i dopiero wtedy miał ją uznać za martwą . Marek wszystko lubi szybko robic , i tym razem tez okazał pośpiech, do mnie krzyczy " dawaj wiadro ", i kurę wrzucił do wiadra . Kura miała głowę wiszącą na kawałku swojej skórki, i wyskoczyła z wiadra , uciekała z tą wiszącą głową. Ja się całym moim ciałem rzuciłam z ogromnym ruksem za kurą , niestety było tam mokro i nastąpił poślizg , co jeszcze ułatwiły moje gumowe rękawiczki , po prostu jechałam ze dwa metry , po małej pochyłej , upadając poczułam mocny krótki ból i to wszystko. pozbierałam sie szybko, bo trzeba było złapać tę nieszczęsną kurę .Monika , na ten moment mocno zacisnęła oczy , i otworzyła je , jak ja jechałam po tej świeżo skoszonej trawie , ruszyła do pomocy ale ja i tak byłam bliżej i kurę złapałam . Frido potem żałował, że nie było go przy tym , to była super scena na nagranie do kamery video , bo jeszcze musieliśmy mieć fajne miny , a tego sie nie da opisać . Miałam jeszcze zajęcie, żeby kurę oparzyć i opalić , to wszystko zrobiliśmy na dworze, a potem w domu na stole ją wypaproszyłam z jej wnętrzności , szkoda miała niesamowitą ilość jaj , no ale jak je znosiła bez skorupek , to jaj juz nie było szkoda. Podzieliłam ją na dwie połowy i do zamrażalki , Monika potem mi pisała ,że był bardzo smaczny rosołek , który ugotowała, jak byli zaziębieni , na wzmocnienie i znowu były wspomnienia tamtych chwil ogromnego śmiechu . Najgorzej było mi na drugi dzień , bo mieliśmy jedną walizkę i torbę podróżną , w Berlinie musieliśmy sobie sami z tym radzić , muszę przyznać , że wtedy cierpiałam i następne dwa tygodnie , najgorsze było spanie, nie wiedziałam , jak się ułożyć, aby mniej cierpieć . Czas mija na szczęście szybko , a z nim wszystkie cierpienia odeszły w siną dal, teraz znowu mogę się cieszyć swoją sprawnością i kondycja fizyczną , aby tak dalej , to do wiosny niedaleko . Mija już najgorszy miesiąc roku listopad, a potem , grudzień widzi nam się w zupełnie innych barwach .Jest kolorowo z dekoracjami świątecznymi i bajkowo ,wystawy i neony bawią naszą wyobraźnię , jesteśmy radośni i pełni oczekiwań przemiłych przeżyć z naszymi bliskimi , to zawsze działało pozytywnie . I tak będzie w tym roku , pod jednym warunkiem ,że nam wszystkim dopisze zdrowie, czego nam i wam wszystkim kochani , co mnie czytacie życzę z całego serca . A więc do miłego następnego pisania...

poniedziałek, 20 września 2010

Samuel

Aylien doczekała się małego braciszka . Samuel urodził się 23.09.2004 r. Gdy wiosną wyjeżdżaliśmy na nasz pobyt do Rumi , wiedzieliśmy od Kariny , że urodzi następne dziecko. W związku z tym , termin naszego powrotu do Niemiec został ustalony na początek września. Karina dobrze znosiła ciążę, nie mogła się rozczulać nad sobą, gdyż jej gromadka dzieci wymagała ciągłej troski , poza tym nadal miała sklep , co głównie przyczyniało się do napiętej sytuacji i ciągłych problemów. Starsze dzieci przyjeżdżały do nas na wakacje letnie, dawało nam to dużo radości. Organizowaliśmy im pobyt nad morzem , ułatwiały nam to wyjazdy naszym samochodem . Były to wyprawy na cały dzień , zabieraliśmy jedzenie, sprzęt plażowy, jak materace dmuchane, płotki, namioty - muszle, gdzie chowaliśmy się przed intensywnym słońcem . Późnym popołudniem wracaliśmy do domu , zmęczeni ,opaleni , ale zadowoleni . Wspólne spędzanie lata z naszymi kochanymi wnukami , zaliczamy do najszczęśliwszych okresów w naszym życiu . Po ich powrocie do domu , mieliśmy jeszcze piękne dni dla siebie na odpoczynek w naszym ogrodzie przy grillu z Rodziną . Rozpisałam się , a miałam napisać o Samuelu . I właśnie , po takich wakacjach wracaliśmy do Bremen , we wrześniu , gdy miał się urodzić Samuel . Karina prosiła mnie o pobyt i pomoc na czas porodu , miedzy innymi chodziło o to ,żebym zajęła się Aylien , gdy Karina będzie rodzić . Poród planowany był w domu , położna ta sama , co odbierała Aylien , więc nie było powodu do niepokoju, że mogą być problemy . W wypadku komplikacji jest możliwość , że poród może się odbyć w szpitalu , gdyby zaistniała taka potrzeba . Na szczęście ten poród również był fizjologiczny , wszystko skończyło się dobrze dla zdrowia matki i dziecka . Wiedzieliśmy , że dziecko urodzi się w nocy , więc położyłam się z Aylien wieczorem , aby się w tym czasie nie obudziła . Daniel przyszedł mi powiedzieć , że urodził się silny i zdrowy chłopczyk o godzinie 3 rano , ważył około 4 kg. Samuel długo był karmiony piersią , najdłużej od pozostałych dzieci , emocjonalnie jest bardzo związany z matką , taki pozostał do dzisiaj . Pamiętam , że wszędzie zabierali go ze sobą , do swojego sklepu , który jeszcze prowadziła , miała tam dobre warunki do jego pielęgnacji . Rozwijał się normalnie , nic nie wskazywało na to , że potem , gdy był trzyletnim dzieckiem , rozpoznano u niego autyzm . W niemowlęctwie nie działo się nic takiego , żeby uchwycić symptomy tej choroby , nic nie odbiegało od normy . Jedynie , nie chciał sam zasypiać , ale to robią też inne dzieci, więc się go usypiało . Miał też swoje ulubione potrawy, nie chciał wszystkiego jeść , ale to jeszcze nic nie dawało do myślenia ,że jest inny . Wszystkie czynności higieniczne załatwiał normalnie . Jego świat zabaw był inny , umiłował sobie rwanie papierów na paski i paseczki oraz rwanie foli , niekiedy całe mieszkanie było usłane tymi papierkami , a folia po prostu fruwała w pomieszczeniu . Obawiałam się ,że może wciągnąć oddechem folię do tchawicy, i nie pozwalałam mu tym się bawić . Po swoich trzecich urodzinach , wiedzieliśmy ,że Samuel jest inny , czekaliśmy , kiedy zacznie mówić , a potem , gdy już ukończył cztery lata , przeszedł przez badania specjalistyczne i stwierdzono u niego autyzm . Bawi się inaczej , układa różne rzeczy podłużnie , lub jedno pod drugim . Zabawki plastikowe i gumowe niszczy , tłucze , gryzie . Bardzo lubi oglądać bajki , śmieje się głośno i po swojemu wydaje okrzyki .Najwięcej lubi jazdę w samochodzie , po drodze ogląda świat , albo zaraz zasypia . W czasie posiłku jest samodzielny przy stole , napoje również nalewa sam , nie różni się przy tym od innych dzieci. Wszystkich zachwyca swoja urodą , ma piękne duże jasne oczy , długie i geste rzęsy , cała głowa w jasnych lokach , wygląda , jak mały cherubinek . Jest to dziecko , które by się chciało bez przerwy tulić pieścić i zabawiać . Niestety , chociaż jest bardzo przez nas kochany, to ukochać się nie daje , czasami uda się skraść jakiegoś całusa , ale On go nam nie dał . W tym roku 23.09. ukończy 6 lat , przez cały rok chodził do przedszkola , gdzie miał terapię mowy z Logopedą , dodatkowo dwa razy w tygodniu odbywał terapię , były to ćwiczenia rozwojowe w domu i w grupie . Nie wiem , jak przeżył swoją pierwsza zmianę w życiu , i tego pewnie się nie dowiemy , może po swojemu tęskni za miejscem , w którym żył do teraz ?. Wszystko tam znał , każdy kąt , dźwięki , które mu były znane w mieszkaniu lub na dworze , śpiew ptaków pod oknem , pianie koguta lub miauczenie kotów . Karina z Rodziną przeprowadziła się 27.08. w zupełnie inny świat , w góry , jest to miejscowość niedaleko miasta Kulbach , przy czeskiej granicy . Zdjęcie w blogu Kariny tych okolic przypomina mi widoki , jakie zapamiętałam u Moniki , też są dookoła lasy , góry i pagórki . Pogodziłam się dawno z Kariny decyzją , to jest jej życie , i sama wybiera swoje drogi życiowe , aby tylko były udane . Uświadomiło mi to , że nasze życie z Markiem , też uległo zmianie , przecież były to wnuki , które nas odwiedzały , znały i kochały . Zostaną im tylko wspomnienia , małe dzieci szybko zapomną co było , tylko Elisabeth prawie dorosła nas nie zapomni . Nie będziemy już znali życia Samuela z bliska , tylko dowiemy się o nim , co przekaże nam Karina . Udostępni nam zdjęcia w internecie , i tym musimy się zadowolić. Wierzymy , że Samuel zawsze będzie miał dobrą opiekę.

niedziela, 12 września 2010

Wrzesień

Miesiąc wrzesień ucieka nam najszybciej , z powodu naszego wyjazdu . Wszystko jest pod kontrolą , zakupy , no , i oczywiście drobne prezenty, końcowe prace w ogrodzie , ale to już jest działka Marka . Ja muszę ogarnąć wszystko , co dotyczy naszego wyjazdu , pakowanie , zapłacenie świadczeń dotyczących mieszkania , a najważniejsze zostawić porządek . Początek miesiąca był chłodny , nawet zimno , w nocy temp. 4 stopnie ,w dzień do 12-15 st. , wiatry i deszcze , taka aura nie zachęcała do spacerów . Podłapałam małe zaziębienie i zaraz zaczęłam się kurować , bo nie mogę sobie pozwolić na leżenie i niedomaganie . Od wczoraj pogoda się poprawiła , jest słonecznie i ciepło , bardzo się z tej zmiany ucieszyliśmy , mamy jeszcze parę wizyt do znajomych i przyjaciół , i wiadomo , że humor musi nam dopisywać , a taka udana pogoda nam to gwarantuje . Do Danki chodzimy prawie codziennie na kawkę i na gadkę , tego będzie nam najwięcej brakowało , bo nasze dyskusje nie są sporne, mamy podobne poglądy polityczne , co w obecnym czasie w Polsce jest bardzo ważne , inaczej mogłoby nam zabraknąć tematów , na szczęście to nam nie grozi . Bardzo będzie mi brakowało moich spotkań z Hanią , zawsze mam z nią miłe przeżycia i rozmowy , z Janką w tym roku nie miałam zbyt wiele spotkań , ale do lipca było super , potem zachorowała i te moje odwiedziny były bardzo rzadkie , szkoda , bo zawsze było nam wesoło i dużo zawsze się śmiałyśmy. Wszystko jednak przed nami , czas stracony będziemy mogły nadrobić w przyszłym roku , tak samo relacje z kuzynką Katarzyną miałam w czasie tego pobytu w Rumi przemiłe , niestety, wszystko , co piękne szybko się kończy , i to właśnie tego mi żal . Wczoraj byliśmy u Małgosi i Mariana , zawsze u nich sobie dogadzamy , Małgosia jest ambitną gospodynią , i jej potrawy smakują wyśmienicie , urozmaicone sałatki i pozostałe dania , zasługują na pochwały . Dzisiaj idziemy z Markiem do moich koleżanek , Helenki i Bożenki , One są bardzo wesołe i ludzkie, i znowu czeka nas przyjemny czas , i radość życia . W tym miejscu zakończę moje pisanie , bo nie chcę zapeszyć , tego , co nas jeszcze czeka do końca pobytu w Rumi .

środa, 4 sierpnia 2010

Lato

Lipiec przeminął niesamowicie szybko . Pogodę zapowiadaną w maju na miesiąc czerwiec i lipiec w gazecie nie przewidzieli spece od pogody , i oczywiście bardzo się pomylili , i to bardzo , bo upały , które były właśnie w tych miesiącach , nie przewidzieli , natomiast radzili wszystkim Rodakom brać urlop w sierpniu , bo w tym właśnie miesiącu przewiduje się normalne lato . No fajnie , pragniemy normalności , bo te upały tak mocno dały nam w kość , że dosłownie nic się nie chciało , codziennie tęsknie wyczekiwaliśmy jakiegoś deszczu lub ochłodzenia , noce bezsenne większości dały się we znaki , tego nie pamiętamy , zasłaniane okna i uszczelnianie , bo gorące powietrze z dworu , trudno było schłodzić w mieszkaniu , gdzie wszyscy zmuszeni byli się chować , aby uniknąć udaru. Z wielka ulgą przyjęliśmy wszyscy zmianę pogody , bo upały były wyjątkowo silne i długie , i każdy pragnął oddychać pełną piersią i rześkim powietrzem , a to mógł sprawić tylko deszcz , a przyroda również swoje wycierpiała , ale na szczęście wszystko wróciło do normy . Musiałam zorganizować moje urodziny , i to wypadło w te okropne upały , z tego powodu odbyły się w lokalu , jak w ubiegłe lata , w " Kredensie" . Lipiec , jest tym miesiącem , że zawsze jest ciepło , i żeby wszystko grało i było przyjemnie , urządzam przyjęcie urodzinowe w lokalu , a jeszcze najważniejszy powód taki, że lat mi przybywa a nie ubywa , i lenistwo wkrada się już na całego , nawet nie próbuję z tym walczyć. Jak to Zygfryd powiedział - " starość kurde starość" czyli jest mi łatwiej żyć z tą świadomością , wszystko ma swój czas i kres , i nie możemy robić się z tego powodu nieszczęśliwi , po prostu brać to nasze kochane życie , takie , jakie ono jest . W tym roku zabrakło nam w naszym gronie Zygfryda , takie jest życie , dlatego cieszyć się musimy każdym następnym dniem i nie dopatrywać się tylko smutnych rzeczy, one i tak nas nie ominą , z pogodą ducha staram się zaczynać i kończyć każdy dzień , nie jest to łatwe w tym wieku , o nie , ale w moim życiu zawsze sobie umiałam poradzić , przeżyłam różne okropności , ale fakt , że dzięki mojej naturze , szybko odpędzałam od siebie smutki , bardziej dogadzała mi wesołość , i nadal staram się taką być , za wszelką cenę ,ale nie po trupach , ha...ha... .Pogoda się wyklarowała , co mnie mocno cieszy, bo umawiam się z dekarzem , nasz dach wymaga już smarowania lepikiem , więc wszystko się dobrze układa zgodnie z moim planem. W tym roku na wakacje letnie przyjechał do nas Sebastian , był również moim gościem na urodzinach , a tydzień później zawitał drugi wnuk Szymon . Mieliśmy naszych dorodnych wnuków w gościnie , dawało nam to dużo radości , bo mieszkamy sami i każde odwiedziny wnuków zawsze nas cieszą . Szymon był tylko przez tydzień , wrócił ze swoich wojaży po świecie [Indie] , miał ogromną potrzebę podzielenia się z nami ze swoimi przeżyciami , wiadomościami z innego świata , jego radość była wielka , a moja jeszcze większa , że wrócił zdrowy i cały . Wykazał się niesamowitą odwagą , mając 19lat i wyruszył sam w ten nieznany świat , odetchnęłam z ulgą , gdy wrócił do domu . Sebastiana odwiozłam w poniedziałek 02.08. do Gdyni , gdzie odchodził jego autobus do Bremen . Mamy jeszcze z Markiem nadal nasze wakacje , ale ja biorę się na poważnie za roboty , które sobie zaplanowałam , oprócz dachu , zamawiam hydraulika do wyczyszczenia naszego pieca, w tym roku musi go wymontować i porządnie wypłukać wszystkie rurki . A potem , to co zawsze , generalne porządki w mieszkaniu , bo zostawiamy nasze gniazdko na pół roku , i musi wszystko być okej , bo jak wrócimy na wiosnę, to wtedy tylko mieszkamy, bo jest czysto i porządnie , i to właśnie lubię , jak wchodzimy , że wszystko w najlepszym porządeczku na nas czeka . Dzisiaj idziemy na małą imprezkę do Danki i Mirka , robią grilla , pogoda właśnie dopisała, jest piękne słońce i temp 24 st. w sam raz na siedzenie na tarasie . A sierpień już leci , czas się skraca, ale kto by tam się tym przejmował , pogoda na lato zamówiona dobra , taka , jak na lato powinna być , czyli nie za gorąco , normalna . Ano zobaczymy , poczekamy , czas pokaże , będzie , jak ma być .

niedziela, 18 lipca 2010

Ważny dzień

Uff, odsapnęłam, jeden dzień ulgi od upałów . Teraz mogę oddychać pełną piersią , lepsze dotlenienie mózgu i " główka" pracuje , o tak mam duże zaległości w pisaniu , a tyle ważnych rzeczy się wokół mnie wydarzyło . Zaczynam od Hani , przeżyłam piękne chwile z moją ukochaną przyjaciółką i to postanowiłam utrwalić w tym miejscu , żeby wszystko było jasne , co i dla kogo jest piękne. Wiemy w naszym gronie , że Hania musi w przyszłości wymienić zastawkę w swoim serduszku , jest to o tyle dziwne , że tylko osłuchowo stwierdzono tę dolegliwość, a sama pacjentka nie odczuwała żadnych symptomów , przeciwnie , jej zdrowe nóżki pozwalały na długie i szybkie spacery , serduszko miało się w tym czasie dobrze . Jednak Hania po cichu zaczęła sama działać i szukać nowych metod wymiany zastawki w sercu , jak dotąd robili to na otwartym sercu , ponieważ technika ma ogromny skok ku nowemu , tak samo , zaczęto w Polsce robić nowa metodą od 4 lat w Krakowie - przez pachwinę . Do tego zabiegu konieczna jest dokumentacja wszystkich badań w kierunku serca , najważniejsze z nich , to koronarografia nagrana na płytce , i po wysłaniu tego , czeka się na decyzję , czy dana osoba kwalifikuje się do tego zabiegu nowa metodą w Krakowie. Tu muszę podkreślić , że moja Hania znowu była " Wielka" i ostro się zabrała za porządki swojego organu , jest taka cwana i wie , że lepiej nie zwlekać i mieć to za sobą . Po otrzymaniu skierowania do Akademii med. pojechałyśmy do Gdańska , gdzie uzyskała dosyć szybki termin , bo zwykle się czeka dłużej . Decyzja była dobra , 27.06. musiała się zgłosić na oddział Kardiologii , była niedziela , więc na poniedziałek szykowana była do zabiegu. Pojechałam od rana do mojej Kochanej Hani , dać jej wsparcie i towarzystwo w tym dniu , czekałyśmy cały dzień i nic się nie działo . W końcu Hania ogromnie zgłodniała, bo od poprzedniego dnia wieczora , nie jadła i potem już odczuła drżenie z słabości , co sama poszła zgłosić pielęgniarkom , i natychmiast zaczęło się coś dziać, podłączono kroplówkę z elektrolitami, i moja Hania była już Sobą, a po chwili dowiedziałyśmy się ,że tego dnia "nici "z zabiegu , wiec z wielką ochotą zabrała się do pałaszowania , tego co miała . Kolejne moje odwiedziny zaplanowałam na czwartek, chciałam być do wieczora, czyli miałam nosa, bo to właśnie w tym dniu , 01.07. o godz . 12 , Hania miała zabieg , udrożnienie naczyń przy prawej aorcie w sercu , właśnie w tym miejscu przepuszczalność była zagrożona, zwężenie na 90 %. Doznałam szoku a jednocześnie ogromną ulgę ,że Hania tym sposobem uniknęła zawałowi serca . Muszę napisać, że zaplanowana koronarografia się odbyła we wtorek , 29.06. -kamerkę wprowadzili przez rękę , więc Hania mogła potem się swobodnie ruszać, w tym dniu był Władzio , więc Hania nie była sama . Całą wiedzę , co do dalszego postępowania , otrzymała w środę , w obecności drugiego Kardiochirurga , gdzie specjaliści zadecydowali o kolejnym koniecznym zabiegu, który właśnie miał miejsce w czwartek . Ucieszyła się , że chcą tego dokonać przez tętnicę udowa , a nie , jak wpierw planowali na otwartym sercu baypassy . Pobyt i zabiegi w Akademii Hania znosiła dzielnie , podziwiałam jej siłę , uśmiech nie schodził z jej twarzy, gdy jechała na wózku do zabiegu a po trzech godzinach , gdy wracała na salę , jej wielka radość , że zabieg się udał uwidaczniała się tym , że zaraz wszystko nam opowiadała , i oczywiście chciała jeść . Dla mnie były to chwile ogromnego szczęścia , że w tych ważnych momentach byłyśmy razem , rozumiałyśmy się bez słów , świadomość ,że już po wszystkim , wszystko co mogło się wydarzyć , przestało być ważne . I tak , sprawa zastawki przeszła na dalszy plan , nie jest to teraz konieczne , bo zwężenia , które zagrażały , udrożniono , a stan zastawki nie jest taki zły , jeszcze może popracować , lekarz wyraził się w tym momencie , że wytrzyma aż do śmierci . Wyszedł z tego niezły dowcip , bo nikt praktycznie nie wie , kiedy ta śmierć przyjdzie , mimo wszystko było radośnie , że te sprawy zakończyły się pomyślnie . Hania była w październiku ubiegłego roku na tym oddziale , lecz wtedy niczego nie zrobili, i była to właściwie okazja , żeby zrobić, to co teraz zrobili , widocznie tak miało być a dla mnie większa radocha , bo mogłam być i przeżywać wszystko razem z moją przyjaciółką . Teraz czuje się wolna od dużych trosk , i docenia to , że znowu życie zostało jej podarowane i jest ze sobą i swoim życiem w zgodzie . Wyjechała z mężem na zasłużony wypoczynek . Koniec mojego opowiadania , a pogoda jest cały dzień nieupalna , bez słońca , podobno upały maja wrócić od poniedziałku , musimy więc nabierać siły, żeby przetrwać .

środa, 23 czerwca 2010

Odszedł Przyjaciel


Weszło w tradycję, że spotykamy się na moich urodzinach w naszym gronie od dziesięciu lat. Bardzo cieszą mnie te spotkania, szczególnie odczuwam więzy rodzinne i serdeczność Przyjaciół, co sprawia, że moje życie jest spokojne i normalne. Pierwszy odszedł Bazyli Przybylski, brakowało mi jego słów i toastów na kolejnych spotkaniach Urodzinowych. Życzenia jego były mi bardzo miłe, że "jestem jak Gwiazda, która jasno świeci i mruga". Drugi odszedł Bolesław Klej, Marka Szwagier, nie zawsze bywał na moich urodzinach. W tym roku, po tych wszystkich smutnych wydarzeniach w Polsce, doszedł jeszcze jeden ogromny smutek--14 maja odszedł Zygfryd Pranga, mąż kuzynki Katarzyny. Udało nam się jeszcze spotkać z nim kilka razy, a ostatni raz miało to miejsce na Kasi Urodzinach 30.04. Był już smutny, bo jego serduszko zaczęło się buntować i miał kłopoty z oddychaniem. Spędziliśmy miły wspólny czas w gronie Rodziny Zygfryda, nikt z nas wtedy nie wiedział, że nadchodzi już jego czas. Był mi bliskim przyjacielem, zawsze życzliwy i uczynny, a jego dowcipne kawały, mocno mnie rozśmieszały. A ostatni z usłyszanych jego kawałów, szczególnie mi utkwił w pamięci, pytał mnie czy wiem, co to za nowa choroba - S.K.S. , [bo teraz często choroby pisze się skrótami ], oczywiście, że nie odgadłam. A Zyguś mnie uświadamia - "starość kurde starość ", takiego mam w pamięci, życzliwy i skory do żartów. Ostatnie nasze spotkania były mniej wesołe, nasz Zygfryd był smutny z wiadomych powodów. Zygfryd odszedł godnie, jego najbliżsi zadbali o wszystko, co mogło być najlepsze, a przede wszystkim nie był sam, dzieci i wnuki, żona Katarzyna, do końca byli z nim. Cieszyliśmy się z Markiem, że mogliśmy się pożegnać z Zygfrydem. Uroczystości pogrzebowe na życzenie Rodziny organizował Z.U.P. " Ostatnia Posługa ". Firma ta wywiązała się profesjonalnie w czynnościach pogrzebowych. Muszę przede wszystkim zaznaczyć, że Zygfryd był zasłużonym parafianinem, N.M.P.W.W. w Rumi , z powodu nieustannych usług - jako elektryk. Od najmłodszych lat służył swoimi umiejętnościami kościołowi, nie tylko w naszej parafii, można powiedzieć, że w innych Diecezjach, też wykonywał swoje usługi fachowe, robił to przez całe swoje życie, dopóki pozwalało mu zdrowie. W związku z tym w Kościele bardzo uroczyste były posługi pogrzebowe. Msza celebrowana w obecności 7 księży, mówiła sama za siebie, kazanie wzruszające, można było usłyszeć wszystko o Zygfrydzie, był dobrym Ojcem, mężem i człowiekiem. Pogrzeb miał piękny i dostojny, na cmentarzu żegnał Go Ks. Antoni przyjaciel Rodziny, rozmawiał z Nim, wspominał, co szczególnie zapamiętał. Byliśmy wszyscy pod wrażeniem tej rozmowy, bo tak się odczuwało, że On tam leży i słyszy, i my obecni żałobnicy bardzo serdecznie to odbieraliśmy. I przez to - "Pożegnanie-Rozmowę ", nie czuliśmy tej rozpaczy, co zwykle towarzyszy nad mogiłą. Odeszliśmy smutni, ale pogodzeni z faktem, że pożegnaliśmy naszego Przyjaciela na zawsze, i  że znajduje się  on w dobrych rękach u Pana Boga. Cześć Jego Pamięci!

czwartek, 3 czerwca 2010

Aura

Wszystkie ważne wydarzenia , które były w kwietniu , spowodowała pogoda , katastrofa samolotu Prezydenckiego w Smoleńsku , jak również tragiczne w skutkach powodzie , wysoka fala wody pozostawiała za sobą ogromne zniszczenia , a nieraz zabierała ze sobą , ludzi , zwierzęta i ich domostwa . Miesiąc kwiecień był bardzo smutny , ogromne przeżycie dla wszystkich ludzi w Polsce , nie można było spokojnie przejść obok smutku , który był tak namacalny , zginęli wspaniali obywatele naszego kraju , i ta świadomość w jakich okrutnych okolicznościach Oni wszyscy odeszli , jeszcze bardziej pogłębiało to przeżycie . Przez trzy tygodnie odbywały się wszystkie uroczystości pogrzebowe , nie można było nie przeżywać , oglądała cała Polska , w telewizji pokazywali wszystko , co odbywało się bardzo uroczyście , z wielkimi honorami , dla ważnych osób państwowych , jak również dla pozostałych zaginionych w katastrofie. Długo nie mogliśmy zmienić tego żałobnego nastroju , bo ciągle odbywały się pogrzeby tych , co odeszli . Aura cały czas była nieciekawa, bardzo pragnęliśmy słońca i ciepła , lecz nawet z tej strony byliśmy niepocieszeni , ubrani na ciepło i w mieszkaniu dalej ogrzewaliśmy , bo sie nie dało mieszkać. Niestety , nie przyszło pocieszenie z żadnej strony, przeciwnie , wyszło jeszcze gorzej, w maju zaczęły się powodzie , które trwają do teraz , ogromne zniszczenia i nieszczęścia ludzi , tragedie codzienne związane z powodziami , płacz, rozpacz i beznadzieja. Wiadomo , że te wszystkie przeżycia wciągają i nas w nastroje smutku, po prostu , nie dzieje się nic wesołego , nawet pogoda nawaliła , za dużo deszczu i zimna . Ten weekend na szczęście ma być udany , no nie chcę przechwalać ,ale dzisiaj pogoda niespodziewanie dopisała, a zapowiedzieli deszcze , ale to dopiero czwartek , u nas Boże Ciało , wiadomo to zamówiona pogoda przez wiernych wymodlona. Trzeba tylko mieć nadzieję , że ten miesiąc czerwiec zleci nam bardziej z lepszą pogodą na dworze, i z weselszą pogodą ducha , czego nam wszystkim życzę , do miłego następnego ...

niedziela, 9 maja 2010

Aylien


Moje odwiedziny u Kariny bywały dłuższe, przeważnie do jednego tygodnia, lub krócej, bardzo lubiłam przebywać u nich na wsi. Karina z Danielem starali się mnie ugościć, dbali o moje dobre samopoczucie u nich. Towarzystwo moich najbliższych, i przyroda dookoła, stwarzała klimat, którego mi brakowało na Vegasack. Ich ogród był pielęgnowany w inny sposób, miał swym wyglądem przypominać dziką naturę, ale zadbaną. Wszystkie siedziska i zakątki w ogrodzie, były wykorzystane w sposób naturalny, ławy z deski wokół paleniska , gdzie wypiekane były kiełbaski, i inne frykasy, a nawet tylko ognisko, dawało ciepło i urok tego miejsca. Lubiłam u nich spać, bo rankiem mogłam oczy nasycić naturą, zielenią i pięknymi widokami. W pokoju dziennym, gdzie dzień zaczęłam od śniadania, miałam możliwość obserwować ptaszki, a było ich dużo o każdej porze roku. Drzewa przed oknem były obwieszone pojemnikami z skorupy kokosu, wypełnionymi specjalną karmą zrobioną przez Daniela. Widok ten mnie nie nudził ,dawał mi radość przez cały dzień . Dalsze opisywanie moich pobytów u Kariny, muszę połączyć z przyjściem na świat naszej kolejnej kochanej wnuczki Aylien. Nie było nas w Bremen, gdy rodziła się Aylien 21 lipca 2003 roku, powitaliśmy ją po naszym powrocie z Rumi, miała już ponad dwa miesiące. Urodziła się w domu, siłami natury, przyjęła ją położna z Uthlede . Zaraz okrzyczano, że ma długie stópki, cecha charakterystyczna u Rodziny Ojca Daniela. Tak, nie tylko stópki , ale podobieństwo do Ojca jest widoczne bez zastrzeżeń . Ten okres dla Kariny był ciężki, próbowała za wszelką cenę uratować działalność ze swoim sklepem, ale nie dało się tego dokonać, ponieważ nie było zbytu , który gwarantował utrzymanie się sklepu , brakowało pieniędzy na zakup towaru, opłaty na utrzymanie i dla personelu. W tym czasie zauważało się w całym Bremen likwidację sklepów jeden z drugim , dotyczyło to różnych gałęzi handlowych. Sklepy plajtowały w szybkim tempie, Karina nadal walczyła ,żeby się utrzymać, było jej ciężko. Aylien wymagała długich pobytów w domu, tym samym nie mogła przypilnować sklepu, jak wymagała to zaistniała sytuacja . Poza tym dom , gdzie mieszkali remontowali w własnym zakresie, nie wszystkie wygody były dostępne . Jakiś czas później udało się im wykończyć łazienkę z ubikacją i kuchnią . Stale coś nie było zrobione lub niedokończone, a pieniędzy ciągle brakowało. Aylien rosła w trudnym okresie życia jej Rodziców , borykali się z ratowaniem sklepu i sprawami związanymi z działalnością sklepu . Przebywałam u nich , gdy Karina musiała być w sklepie, a domowe prace nie nadążała wykonać , jak również opiekowałam się i zajmowałam starszymi wnukami . Okres niemowlęctwa Aylien przeleciał dla nas niepostrzeżenie , w cieniu wszystkich piętrzących się problemów. Największą pomocą i wsparciem dla Kariny była jej córka Agata , która każdą wolną chwilę poświęciła swojej maleńkiej siostrzyczce, była dla niej , jak matka przez całe swoje wakacje. Aylien nie sprawiała żadnych kłopotów , była miłym dzieckiem , bawiła się kotkami, karmiła kurki , miała starsze rodzeństwo , Szymona, Sebastiana i Elisabeth . Gdy miała 14 miesięcy urodził się jej braciszek Samuel. Bardzo tęsknię za nią, umiała nam okazać swoją miłość , jak tylko dziecko potrafi, jest mądrą dziewczynką i bardzo wygadana , jak na swój wiek . W gadce prześcignęła swoje rodzeństwo, umie opowiadać ze szczegółami ,co u nich się dzieje, lub co się wydarzyło , jest bardzo ciekawa świata , umie okazać przywiązanie. Miałam z nią miłe pobyty w Uthlede, lubiła okazać swoja miłość i to z wielkim wdziękiem w sposób naturalny. Od zaraz byla bardzo samodzielna, sama się ubierała , w ogrodzie dzielnie zajmowała się swoim inwentarzem , doszły do karmienia króliczki i małe kurczaczki, o wszystko musiała sama zadbać. Była i jest dużą pociechą dla Rodziców , lubi się ładnie ubierać, ma śliczne duże oczy, które były pełne łez przy naszym pożegnaniu w Bremen . Te kochane jej Oczy widzę często, bo taką sobie ją zapamiętałam.

sobota, 8 maja 2010

Dzieje Rodziny

Kolejne lato spędziliśmy z naszymi wnukami w Rumi w roku 2002, i niczym specjalnie się nie różniło od poprzednich pobytów. Szymon i Sebastian, to Oni najczęściej byli z nami, Elisabeth była mała , więc pozostawała z Rodzicami w domu. Tego lata nastąpiły zmiany u naszej starszej córki Kariny, pojawił się nowy mężczyzna jej życia. Trudno nam było w to uwierzyć, ale fakty mówiły za siebie. Karina znowu się zakochała , i za obopólną zgodą, bez żalu rozstała się z Ojcem Sebastiana i Elisabeth. Nastąpiła nie tylko , zmiana partnera, ale również zmiana miejsca zamieszkania. Rodzina Kariny wyprowadziła się na wieś, jest pół godziny jazdy samochodem od nas , a autobusem podróż do nas trwa 1 godzinę. Dokonała się tym samym całkowita zmiana naszego życia codziennego, utraciliśmy codzienny kontakt z wnukami i Kariną. Odwiedziny nasze do nich, nie zastąpiły nam życia, które mieliśmy razem, gdy mieszkaliśmy blisko siebie. Dla nas Dziadków skończyła się wspaniała idylla rodzinna , brakowało nam tego bardzo.Na szczęście była jeszcze Monika z Rodziną, mieszkała niedaleko nas , mogliśmy ją odwiedzać. Gdy była ładna pogoda przebywaliśmy u niej w ogrodzie, gdzie Sara lubiła się bawić ze swoim kotem Teo. Monika z Markiem dbali o ogród, upiększali kwiatami, kopali grządki na warzywa i truskawki. Lubiłam do nich jeździć rowerem , a potem chętnie woziłam Sarę na długie spacery. Były tam ładne miejsca spacerowe park, a jeszcze dalej łąki i pastwiska z krowami. Ta bliskość Moniki i Sary pozwalała nam znieść nieobecność Kariny z Rodziną . Piotr z Rodziną również dawał nam radość cieszenia się ich towarzystwem. Zapraszali nas do Bremen z różnych okazji , wiele razy z powodu koncertu Myiuki , mieliśmy chwile radości i mogliśmy na żywo podziwiać i cieszyć się pięknym głosem naszej Synowej . Wielokrotnie spędzaliśmy Święta Bożego Narodzenia razem z Piotrem w Bremen . Te Święta nadal robiliśmy zgodnie z tradycją, kolacja Wigilijna , choinka wystrojona świeciła swoim blaskiem , co było konieczne , żeby w pełni odczuć atmosferę świąt. Piotr obowiązkowo przebierał się na Gwiazdora, raz wchodził przez balkon , innym razem drzwiami , z workami pełne prezentów. Wiadomo, że ta chwila była dla dzieci najważniejsza, każdy czekał na swoje prezenty od Gwiazdorka. Takiego Gwiazdorka w którego wcielał się Piotr, nigdy nie było w naszej Rodzinie. On jeden miał talent, tę rolę odgrywał z dużym humorem, że my dorośli zaśmiewaliśmy się , trzymając się za brzuchy, bo śmiech nas powalał. Do naszego grona często przychodziła Monika z Sarą, a dzieci Kariny przebywały u nas prawie w każdy weekend . Wnuki czuły się u nas dobrze, i chętnie oddawały się wszystkim dostępnym zabawom. Dziewczynki, Elisabeth, Julia i Sara , potrafiły się bawić godzinami, nie nudziły się w swoim towarzystwie, a ja z Markiem byliśmy szczęśliwi, że możemy mieć ich znowu blisko. Czasami do zabawy wyszukiwały sobie miejsca nietypowe. Łazienka, często spełniała salon ich zabaw z lalkami barbie , tam miały pod ręką wszystko, a przecież , to była zabawa na niby, wykorzystywały wyposażenie łazienki, ręczniki i inne rzeczy, co nadawało się do zabawy. Dziadek serwował ulubione zupki Sary, a Ona prosił o to danie , po kilka razy na dzień. Miejsce do spania znalazło się dla całej naszej kochanej gromadki, ratunkiem były materace na podłodze, co nikomu nie przeszkadzało. Dzisiaj koniec drogich wspomnień, jeszcze wrócę do tego.

czwartek, 6 maja 2010

Biały ogród

Nasz ogród odbija się w tle, biel wszystkich starych czereśni i wiśni zakrywa całą przestrzeń wokoło, kwiaty na drzewach gęsto i grubo rozkwitły, ich biel dominuje całkowicie nad zielenią liści, które ledwo co walczą o swoje miejsce. Jest to jedyne zjawisko co nas cieszy, niestety ciągłe zimno całkowicie uniemożliwia przyrodzie dalszych działań, noce sa blisko zera, a w dzień temperatura nawet nie przekracza 10 st. C. Wypatruję pracy owadów na tych pięknych kwiatach na drzewie , niestety nic nie lata i nie brzęczy, cisza, tylko zimny wiatr porusza tym dostojeństwem , słońce też zawiodło , nie świeci , albo pada nieustannie, albo sporadycznie, jednym słowem , jak na razie z pogodą totalna klapa, przynajmniej u nas . Obserwując wypowiedzi o pogodzie, lato nie przedstawiają nam normalne, przeważnie ma być zimno , lub lato z burzami, jakos stabilność pogody na lato nie jest przewidziana. A czas szybko ucieka, mamy już 06.05. i całe uroki maja na próżno wypatrywać, chętnie posiedziało by się w ogródku , bo wszystko w nim kusi , nie tylko kwiecie drzew, ale to co na dole. Żonkile dumnie trzymają swe główki w górze , a tulipany obok maja zamknięte swoje kielichy , czekają na ciepło. Poza tym zielono, trawa rosnie, i trzeba będzie ją kosić , żywopłot nie ma takiego tempa, ale też białe kwiatuszki kwitną , a listki zakryły już wszystkie dziury i wyglądają świeżo. Chodzimy ubrani w zimowe ciepłe kurtki, bo cały czas arktyczny wiatr sprawia, że jest jeszcze zimniej. Nie odbywam dalekich podróży , latam tylko po płotkach, wykorzystuję towarzystwo kochanych mi osób, a to jest czynność, która mi się nie znudziła , przeciwnie , zawsze pragnę tego towarzystwa więcej. Powinnam zabrać się za konkretną robotę , niestety brakuje mi chęci , odwlekam wszystko na potem. Uważam się usprawiedliwiona, pogoda nawaliła, więc ja także nie zmienię raptem mojego humoru , nie robię nic na siłę, mam czas , nic mi nie ucieknie . Cieszy mnie, że mimo niepogody Marek ma chęć zajmować się ogródkiem, zawsze ta czynność go uszczęśliwiała , a jak odpoczywa , i nie jest za zimno , to czyta swoją prasówkę w domku w ogrodzie , przy otwartych drzwiach , oczywiście, grzeje go tam słońce. Dzisiaj pojechał do Gdyni z dużym Aparatem fotograficznym, poszukać do niego baterię , lubi nim robić zdjęcia , ogród utrwala na kliszy , lubi się tym swoim dziełem pochwalić . Zauważyłam ,że jak mam spokój , jestem w ciszy , lubię usiąść do kompa , i sobie podumać , wychodzi mi wtedy wszystko znacznie lepiej. Czekam na nieco lepsza pogodę, wtedy zrobimy z Hanią nasz wypad do Gdyni , mamy swoje miejsce nad morzem , gdzie przy małym piwku gawędzimy o tym i owym , jedno jest pewne , że tematów nam nigdy nie zabraknie , i daje nam to ogromne zadowolenie, że zawsze mamy siebie. Taki stan , niech trwa jak najdłużęj, tego nikt nam nie jest wstanie zepsuć , ani odebrać , tkwi to w nas większość naszego życia , i co najlepsze ,że zawsze sprawia nam to wielką radość. Na tym marzeniu skończe dzisiaj moje pisanie , czekając z biciem serca na ocieplenie .

środa, 5 maja 2010

Sara


Sara jest córką naszej najmłodszej córki Moniki. Rodzice Sary poznali się w gronie swoich przyjaciół, na dyskotece. Początkowo była to tylko znajomość, lecz Ojciec Sary Dieter, wytrwale umawiał się na randki, i znajomość ich zakończyła się związkiem partnerskim. Monika mieszkała wówczas u swojej siostry Kariny. Decyzję tę powzięła z wielu powodów, a najbardziej skusił ją domek, wynajęty przez Karinę i Petra, oraz ogród, wszystko to przypominało jej dzieciństwo w Rumi. Monika po Maturze chodziła dwa lata do szkoły medycznej , i po jej ukończeniu otrzymała Dyplom Masażystki, na tym jej edukacja się zakończyła. Praktykę w zawodzie masażystki odbywała w Klinice w Bremen, potem zdecydowała na wspólne mieszkanie z Dieterem . Ostatecznie zdecydowali się na wynajęcie domu , gdzie Monika oczekiwała przyjścia na świat swojej córeczki. Sara urodziła się cieciem cesarskim dnia 19.05.2001roku, lekarze zdecydowali się na cięcie cesarskie z powodu braku postępu porodowego , wykonane nowa metodą, blizna jest niewidoczna, co daje komfort psychiczny kobiecie. Dieter od początku troszczył się o swoje Panie, odwiedzając je codziennie w szpitalu, lecz z chwilą jej poczęcia, nie krył swego niezadowolenia . Upatrzył sobie Monikę na partnerkę, ale w tym związku nie miało być dzieci. Psychika kobiety jest inna , główną rolą w jej życiu jest macierzyństwo , i nic dziwnego, że Monika pragnęła dziecka. Wiele łez wylała z tego powodu, obrywała kąśliwe uwagi , i słowa niezadowolenia od swego partnera-ojca Sary. Monika przez całą ciążę i macierzyństwo nie czuła opiekuńczości i ciepła, jakie powinno być ze strony ojca Sary. Kochała bardzo swoją córeczkę, i od początku się bardzo o nią troszczyła, była wzorową i odpowiedzialną matką, robiła wszystko, aby jej ukochanej istotce, nie zabrakło niczego, a przede wszystkim miłości. Sara od zaraz swoim głośnym płaczem oznajmiała wszystkim , że jest ważnym człowieczkiem. Nie lubiła leżeć sama, najchętniej lubiła być w ramionach mamy, przy piersi, gdzie się uspakajała. Potem miała swego opiekuna kota, spał z nią w łóżeczku, lizał jej główkę, odchodził na krótko, bo jego miejsce było obok Sary. Chętnie odwiedzałam moje dwie dziewczynki, lecz Sara nie była chętna do zabawy, cały czas wpatrywała się w swoją mamę, tak, jakby ją pilnowała, a gdy na moment znikała, wydzierała się okropnie, nie mogłam ją niczym zainteresować i uspokoić. Wszyscy bardzo kochaliśmy Sarę , cała nasza Rodzina , rosła i była miłą towarzyszką zabaw i dobrze się czuła w towarzystwie kuzynostwa . To Monika z Sarą najczęściej spędzała z nami lato w Rumu, pozostały nam miłe wspomnienia i pamiątki ,dzięki Monice , wzięliśmy się za nasz zaniedbany ogród i do dziś się cieszymy z jego uroków , i w nim chętnie siedzimy. Byliśmy z Markiem bardzo związani z Sarą, pięknie mówiła po polsku, i też odwzajemniała naszą miłość, często przebywaliśmy u Sary ,jak również Sara bywała często u nas. Ta bliskość z Sara zakończyła się dla nas , gdy Monika zdecydowała się wyprowadzić do Fuldy, ta rozłąka spowodowała, że zapominała już mówić po polsku, Monika nie postarała się, aby zachowała tę umiejętność , my Dziadki odczuliśmy to bardzo, bo nie było takiego porozumienia z nasza kochaną Sarą, chociaż jej miłość do nas zastała, daje nam to odczuć podczas naszych wizyt u nich , albo , gdy Sara odwiedza nas. Nigdy się nie nudziła, wymyślała sobie różne zabawy, miała swój świat, rozmawiała z ludzikami z fantazji, albo śpiewała, co bardzo lubiłam słuchać, przebierała się na księżniczki , ubierała długie suknie i korona na głowie, wyglądała pieknie i dostojnie, a najlepiej, że miny były dopasowane do każdej zabawy , którą wymyśliła. Pięknie się bawiły moje wnuczki, gdy nas odwiedzały, przebierały sie i malowały , tańczyły i spiewały, moje małe artystki, były to dla nas z Markiem szczęśliwe lata. Sara doczekała się rodzeństwa , nie jest już sama, ma Rodzinę , siostrę -Alinę, i brata Jonasa, jest mądrą i śliczna dziewczynką, chodzi do trzeciej klasy, teraz w maju skończy 9 lat. Mieszka od roku na wsi, niedaleko Fuldy, maja piękne duże mieszkanie, ogród , kotka , króliczki w ogrodzie, kurki, które znoszą jajeczka. Sara sama karmi zwierzęta, rodzeństwo jej w tym pomaga, w ogrodzie jest dużo miejsca do zabawy, gdzie cała trójeczka się wyżywa do woli. Jest też bardzo odpowiedzialną siostrą , uważa na Rodzeństwo , w wielu czynnościach wyręcza mamę, stara się być miłą i kochaną, co jej się jej udaje. Uwielbia konie, początkowo zbierała karty, gdzie były konie, potem wszystkie konie w różnych postaciach, figurki, zdjęcia, nawet zasłony ma z końmi. Ta pasja ciągle trwa, że my dorośli, nie wiemy , co jeszcze można jej kupić, gdzie będą konie. Na wszystkie wakacje wyjeżdża do Ojca, do Bremen, a tak naprawdę, to zajmuje się nią tam Babcia Ingrid, spotyka się tam z Ojca Rodzina, a babcia Ingrid organizuje jej wszystkie rozrywki podczas jej pobytów, w tym chodzenie na basen , a przede wszystkim jazda na koniu. Planujemy Rodzine Moniki odwiedzić na jesieni, musimy przypomnieć się naszym kochanym wnuczkom,zeby o nas nie zapomniały, Sara nas pamieta i bardzo za nami tęskni, gdy byliśmy w Bremen zawsze nas odwiedzała i spędzała u nas kila dni w towarzystwie Elisabeth, kuzynki czuły się mocno związane , też była u cioci Kariny , tam czuła się dobrze , tez na wsi. Zobaczymy, co nam życie przyniesie dalej, bedziemy Monikę odwiedzać, nie będzie to za często. Nic innego juz mi do głowy nie przychodzi w związku z Sara, więc ten post o niej zakończę.

środa, 14 kwietnia 2010

Codzienność

Moja radość życia wraca, z czego bardzo się cieszę. Sprawia to wiosna, ciągle jest zimno, ostatnie noce były nawet mroźne, tylko rano jest nieprzyjemnie wyruszyć w takie zimno, ale słońce grzeje i szybko się ociepla, lecz zimny arktyczny wiatr daje się we znaki , że zimno w głowę i marzną ręce. Moje spacery są krótkie i znajduję w tym przyjemność, bo idę do celu, zawsze kogoś odwiedzam i pogadam, a to daje mi zadowolenie i radość. Marek wyżywa się w ogrodzie, wiadomo,że tam zawsze jest dużo pracy na wiosnę, dobrze mu to robi , pobyt na świeżym powietrzu. Dzisiaj dosadził dwa krzaczki azali , pewnie na tym nie koniec, tulipany jeszcze zdążył wkopać , a pozostałe kwiaty są w pąkach, czekają , aż się ociepli i swoją krasą będą nas czarować. Powoli robi się już zielono , drobne małe listki nieśmiało zaczynają się pojawiać na krzakach, drzewa są jeszcze gołe, cała natura czeka na swój czas, czyli na ciepło. Połowa kwietnia za nami, teraz czas poleci szybko, co oznacza, że niedługo powitamy maj, ten miesiąc wszyscy oczekują z radością, natura swym pięknem nas cieszy , każdy dzień jest piękny, nawet , gdy zawodzi pogoda. Ważne, że nasza pogoda ducha jest dobra, dopasowuje się do naszego nastroju w ciągu dnia, i przez to , każdy nasz dzień jest udany, aby tak było dalej, to będzie fajnie i wiosna udana. Cieszy mnie,że wreszcie mogę bywać i rozmawiać u moich przyjaciół , mój smutek zaczyna się oddalać, i pewnie odejdzie w siną dal, szczera i serdeczna rozmowa, jest najpiękniejszą chwilą i muzą w moim sercu. Jeszcze rowery czekają , wpierw muszę zrobić przegląd techniczny i wio w świat, jeszcze jest trochę zimno, ale już warto o tym pomyśleć i wszystko przygotować. Mam chęć pisać, więc wraca chęć do wszystkiego, wrócę do moich wspomnień, kolejne wnuczki czekają, żeby o nich napisać, i tak każdy dzień będzie czymś miłym wypełniony, bo na coś niemiłego, nie mam absolutnie ochoty, i jak tylko się da , zrobię wszystko, żeby się tylko cieszyć, precz smutki i precz udręczenia, nie mam na to czasu, tyle mam jeszcze do zrobienia. Tak bardzo bym chciała w tym postanowieniu wytrwać , czuję,że mi się to uda. Dzisiaj dosyć was wszystkich obznajmiłam , co u mnie "piszczy", a teraz do następnego pisania musicie poczekać, ale się już rozkręcam ha....ha....

niedziela, 11 kwietnia 2010

Żałoba

Cały nasz kraj ogarnął smutek, zaduma, refleksje, wiele wspomnień, wszystko z powodu tragicznej katastrofy Prezydenckiego samolotu, który runął przy lądowaniu, na ziemię koło Smoleńska. Wszyscy zginęli, nie uratował się nikt, ogromna strata w ludziach, delegacja , na czele z Prezydentem Polski, i jego Małżonką, razem 96 osób. Nie dolecieli na uroczystość w Katyniu, gdzie wszystko zostało przygotowane na uczczenie poległych , zamordowanych Oficerów Polskich i Inteligencji Polskiej w Katyniu w kwietniu w 1940roku. Cała Polska w szoku, nie można spokojnie pogodzić się z tym, że to rzeczywistość, ale nadawane wiadomości w telewizji, dają pewność, że nie ma omyłek, że to najczarniejsza prawda, która spotkała nasz Kraj. Smutek pozostanie jeszcze długo wśród nas, bo nie da się wyrzucić z pamieci, ani zdarzeń , ani ludzi , którzy zginęli tak nagle i niespodziewanie, chociaż życie musi iść dalej, to pamięć o tej strasznej katastrofie będzie w nas długo. Trzeba przyznać,że czuje się ogromną lukę, bo zbyt dużo naszych polityków zginęło w jednym momencie, pewnie , że są już następni, którzy ich zastąpią, ale trzeba dużo czasu, aby następni byli tak samo dobrzy , jak Ci co odeszli. Cześć ich Pamięci! Nie wypada mi dzisiaj pisać o rzeczach małej wagi, po prostu muszę uszanować tych , ktorzy zginęli, jutro będzie następny dzień, może słoneczny , barwy naszego życia nabiorą jasności i wiarę w to co robimy.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Powrót

Było ciężko z tą naszą przeprowadzką, teraz , po upływie pewnego czasu, te wszystkie problemowe rzeczy, jakby zmalały, i myślę, że pobyt w Rumi całkowicie zmieni te wspomnienia ,i to co się wydawało bardzo trudne w tamtych momentach , teraz złagodnieje to odczucie , przejdzie do wspomnień mniej przykrych i w efekcie zostanie zadowolenie , że wszystko pokonaliśmy , i życie nasze znowu nabrało innych kolorów i jest po prostu radosne. Oczekiwałam wiosny, bo wiem z własnego przekonania, że jest to ta czarodziejka , która potrafi zadziałać pozytywnie w naszych codziennych nastrojach , i tym razem mnie nie zawiodła. Cieszę się bardzo ,że mogłam oddać się w jej magiczne siły, bo tylko wiosna budzi w nas ,te moce , co nas uskrzydlają i pozwalają poszaleć od nowa, no tak , bo zaczyna się wszystko od nowa . Mój blog zaczęłam pisać w kwietniu, i minął rok, tak szybko , jak krótka chwila , jest to dla mnie ogromne zadowolenie,że czynię to dalej - znak , że życie moje leci dalej, i mogę się cieszyć wszystkim co daje mi każdy następny dzień. Jestem szczęśliwa, że mam swoich przyjaciół blisko, mogę się z nimi spotykać, i od tej pory nic już nie jest smutne, i każda rozmowa i każda chwila z nimi daje mi siłę i radość , której mi tak bardzo brakowało w ostatnich tygodniach. Wspaniale, że udało nam się przyjechać na święta wielkanocne, bo to właśnie spotkania z Rodziną, dają mi tę radość życia , i dzisiaj spędziliśmy pięknie Niedzielę Wielkanocną z Rodziną Mirka i Danusi , jak zawsze Danka poszalała w swoich działaniach kulinarnych, nie ma jej równych w tych czynnościach, wszystko smaczne a w tak kochanym towarzystwie, święto było nadzwyczaj udane, a smaki Cioci wypieków nie da się zapomnieć, pałaszowałam i nie ominęłam żadnej potrawy i zaliczyłam wszystkie ciasta ,torty i co tylko było na stole świątecznym. Bardzo możliwe, że pyszne jedzenie przyczyniło się, że zadowolenie z tego spędzonego święta było jeszcze pełniejsze, bo wiadomo, że te sprawy przeważnie poprawiały humor i nastrój przy biesiadnym stole , tak bylo i zostanie, bo to ogromnie lubimy. Jestem zadowolona, bo to moje nadmierne objadanie się, wcale mi nie zaszkodziło, tymbardziej,że zaczęło się już to w sobotę , no to może nie jest przepisowo, ale w ten sposób zostaliśmy przywitani i ugoszczeni przez moją Rodzinkę, wprawiło mnie to od zaraz w doskonały humor, że na to konto chodzilam z życzeniami od zaraz , gdzie było mi najlepiej po drodze. I tak udało mi się jeszcze dotrzeć do Janeczki, jak zawsze nasze spotkanie w towarzystwie liżących czworonożnych przyjaciół, że w końcu się zagubiłam w uczuciach, i nie wiedziałam czym więcej się cieszyć , czy towarzystwem Janki , czy tych jej rozkosznych i pieknych psiaczków, bo te jej kuleczki puszyste, piękne w swej krasie, czarowały mnie, że byłam zachwycona tą krótką wizytą, i znowu mnie tam ciągnie, żeby to przeżyć jeszcze raz. Wieczorem udało mnie się jeszcze złożyć wizyte mojej kochanej przyjaciółce Hani i moje szczęście było całkowite, bo w jednym dniu przeżyłam tyle pięknych chwil i to wszystko spowodowało, że byłam rzeczywiście radosna i czułam , że ta wiosna tak samo jak poprzednie, sprawi i zadziala w ten sposób, że kazdy nastepny dzień bedzie jeszcze lepszy i jeszcze bardziej radosny , jak wszystkie inne. Jutro drugie święto - poniedziałek wielkanocny, jedziemy do Ewy, będzie to spotkanie z Rodziną Marka, tam Ciocia Ewa też pokazuje, co potrafi najlepszego, jest wszystko smaczne i czeka nas fajny dzień, tylko nie wiem , czy dam radę tyle zjeść, co dzisiaj, myślę, że trochę przecholowalam, bo powinnam trochę zachować umiar, bo jutro cały dzień czeka nas uczta u Ewy , a tam sa ogromne bomby kaloryczne , to sa lody.Postaram się to wszystko przeżyć godnie z uszanowaniem dla mojego żołądka i nie doprowadzić siebie do stanu pożałowania. Dobra koniec na dzisiaj, reszta pisania zostawiam na potem .Jeszcze tyle pieknych dni przede mną, z czego otwarcie się cieszę, już na zapas.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Awaria

Nie idzie to pisanie, jak powinno być, w czasie pisania nastąpiła przerwa , nie z mojej winy, ale post poszedł niedokończony i siedzi, a ja nie potrafię się wycofać, więc piszę drugi , czyli ciąg dalszy. Do moich wniosków doszłam za późno i nie było już rady , musiałam iść z tym wszystkim dalej. Muszę być silna, za nas oboje, i nie poddawać się. Całe szczęście, że zdrowie , jak na razie mi dopisuje, jeśli tak zostanie, to po prostu muszę dopatrzyć się w tym wszystkim radosnej strony życia, że dane jest mi na nowo w nowym miejscu się rozgościć, poznać nowych ludzi, ująć ich i przekonać do nas , bo bardzo będziemy potrzebowali od nich wsparcia w każdym momencie naszego nowego życia, trzeba w to wierzyć , że nam się to uda, zawsze jeszcze są dobrzy ludzie na świecie, trzeba umieć ich poznać . Wnuk Szymon obiecał nam, że nas odwiedzi zaraz 01.03. w nowym miejscu, ofiarował nam pomoc w urządzaniu sie , ustawienie mebli i inne dla nas za ciężkie zajęcia, nie mamy sami się szarpać, mamy z tym poczekać na niego, lepiej w tym czasie mamy iść na spacer i doszukać się uroku w tym co robimy, zwiedzanie nowych miejsc krok po kroku, to ma nam przynieść radość a nie smutek. Kochany Szymon, tak młody a potrafi tak dobrze nas zrozumieć, bardzo nas to cieszy z Markiem, bo jego pomoc będzie nieodzowna we wszystkim, musimy przy jego pomocy opanować komunikację miejską ,bilety autobusy itd. to jest konieczne na pierwszy ogień, a potem powolutku się rozkręcimy i nabierzemy wprawy we wszystkim.Dzisiaj Karina przyjechała z dziećmi nas pożegnać, mały był nieco zdziwiony, ze tak pustawo i wszystko na biało, niewiele wiedzial,że nas przyszedł pożegnać, ale Alyen bardzo przeżywała, i jak nas żegnała to płakała, to znaczy miała swoje wielkie oczy pełne łez i mocno nas ściskała, natomiast Elisabeth juz wydoroślała, była smutna na swój sposób, bardzo czule się z nami też tuliła. Karina powiedziała, że nas odwiedzą i też możemy do nich przyjechac w goście, takie życie, które musi iść dalej, i też idzie . Postanowiłam dzisiaj napisać o nas, bo nie wiem kiedy będe miała okazję zrobić to znowu, bo na podłaczeni na nowo musimy poczekac około dwóch tygodni, ten czas nam upłynie, przy urzadzaniu się i chodzeniu, w naszych koniecznych sprawach po urzędach, lekarze kasa chorych , do meldunkowego i tp. Najważniejsze kochani idzie już marzec, w tym miesiącu witamy wiosnę , kolejną naszego życia, ma byc zimna, a kto by sie tym przejmowal, wiosna , jak pisalam w moich pierwszych postach ma swoja silna moc , czerpiemy z niej nowe soki życia tak , jak otaczająca nas przyroda, jesteśmy z nią złączeni i radość do nas zawita z pierwszym dniem wiosny , bez względu na pogodę, ważne ,żeby zachować pogodę ducha a tego dokonamy w co mocno wierzę. A więc życzę sobie i wam kochani, co mnie czytacie, miłego oczekiwania na wiosnę , bo to jest w naszej naturze cieszyć się i rozkwitac wraz z nią. Życzę wam tego kochani z calego serca , spotkamy sie znowu, przy pieknej słonecznej pogodzie, a słońce sprawi , że nasze życie będzie radosne i wesołe jak promyczki słońca. Nie wiem , kiedy teraz napiszę, ale postaram się zrobić to jak najszybciej , do miłego następnego, pa...pa...

Zmiana

Nadszedł czas naszej przeprowadzki, już za dwa dni, jestem już gotowa psychicznie i fizycznie, chociaż nigdy nie przypuszczałam ,że tak mocno będę wszystko przeżywać.Było ciężko dopiąć wszystko do końca, w urzędach miałam sporo latania, od lekarzy ściągnąć dla siebie i dla Marka dowody leczenia, z tym malowaniem tutaj tych ścian też było trudne, biała farba wyschła, Marek malowal w tym czasie , jak byłam w Berlinie, załatwiać nam nowe mieszkanie, pomagał mu Ali, a raz też przyjechał Daniel. Musiałam ze wszystkim dobrnąć do końca, chociaż przyszło załamanie w najmniej niespodziewanym dla mnie momencie, gdy już mieszkanie było załatwione a ja siedziałam w pociągu , wracałam do Bremen, nie mogłam opanować płaczu, i tak do końca podróży, aż do domu. Chciałam się z tego wycofać, ale nie było już odwrotu. Doszłam za późno do tego wniosku, i życie leci dalej , na co nie mamy wpływu , żeby to zmienić. wierzę w powodzenie naszej sprawy , pomyślnie dobrniemy do końca.

wtorek, 2 lutego 2010

Dalsze wiadomości

Pisałam, że było czarno , śnieg znikł, mamy już wszystko od nowa, świeży puszek, w nocy przymrozki, ale dzisiaj dziwna ta aura, od rana grube gęste płaty śniegu waliły z nieba, i świat zmieniał się w szybkim tempie, drzewa uroczo białe, wszystko dookoła bajecznie i przyciąga wzrok. Nie trwało to długo, bo zaraz popołudniu, dodatnia temperatura spowodowała roztopy, urok zimy natychmiast uległ zmianie, mokro na ziemi, i jeszcze zaczął padać deszcz, że jak tu się cieszyć , kiedy taka pogoda zniechęca do spacerów. Ja teraz wychodzę, gdy muszę coś załatwić, a jest tej papierkowej roboty z powodu przeprowadzki sporo, wysyłać potrzebne papiery z naszymi podpisami, to zrobić kopie , czy wysłać fax, i jeszcze ogarnąć wszystko ,co musi być zrobione w domu, i do naszej tutaj spółdzielni też zanoszę pisma , cały czas mam głowę tym naszpikowaną, i jeszcze codzienne rozmowy z Berlina, co mam zrobić , lub co mam wysłać , i jeszcze nie widać końca, bo teraz czekamy na decyzję, czy ta spółdzielnia w Berlinie nas przyjmie, a jest ich dwie. W tej pierwszej jest mieszkanie na drugim piętrze, a w tej drugiej są aż trzy, na pierwszym piętrze , czwartym i siódmym, jak na razie, widziałam zdjęcia tego na czwartym, ładnie obudowana kuchnia , mieszkanie ładne, ale i tak czekam na odpowiedz tych spółdzielni, i wtedy muszę jechać do Berlina i ostatecznie w tej sp. pokazać oryginały, tego co wysłałam i przyjąć mieszkanie i ostatecznie podpisać. Jutro jestem umówiona z Kariny Danielem, pojedzie z Markiem do sklepu po farbę białą, ponieważ musimy wszystko wymalować na biało- ściany-tapety, dobrze że mamy tapety do malowania, to nam doradziła Monika , jak sie tutaj wprowadzaliśmy, powiedziała, że potem nie będzie tyle roboty , tylko malować , a wałkiem , to pójdzie szybko, tylko ja będę tańczyła po mieszkaniu, żeby nie nachlapać farbą, bo potem mam dodatkową pracę z czyszczeniem, a to , mnie czeka i tak , bo trzeba wszystko zostawić czyste. Wystawkę mieliśmy 01.02. w poniedziałek, w związku z tym zaczęliśmy wynosić już w sobotę, to była trochę nerwówka, bo Marek rzucał byle jak i sie bardzo spieszył, niepotrzebnie, bo miałam zamówionych pomagierów, przyjechał do nas Sebastian i Daniel i wszystko sprawnie wynosili i na dole układali, żeby nie zajęło dużo miejsca, i jakoś porządnie wyglądało. Marek musiał zdjąć boazerię z drzewa w kuchni z jednej ściany, szafe mieliśmy dużą, więc były to duże i długie części do noszenia, ze stołowego kredens rozkręcony też miał długie części, no i to drzewo z kuchni. Jeszcze w ciągu tygodnia cały czas składowałam inne rzeczy na wystawkę, bo w piwnicy zostały te rzeczy , które zabieramy, w sumie było sporo tego latania i wynoszenia, ale z tym poradzili sobie świetnie moi panowie. Wszystko tak na razie idzie składnie i ładnie, nie mam nawalenia ,że wszystko tak się układa, jakby po kolei, więc nerwy są , ale mniejsze. Ja uważam ,że jeszcze będzie gorąco z tym wszystkim,bo muszę wreszcie ustalić dzień naszego wyjazdu, i iść do firmy i się umówić-konkretnie , który dzień, ato jest w tym momencie najtrudniejsze, bo nie wiem właśnie który? Jutro , jak będę rozmawiała z Berlinem, to muszę spróbować to ustalic, bo ta firma też będzie chciała mieć wcześniejszy termin, a nie krótko przed, bo muszą sobie zaplanować z innymi zgłoszeniami od ludzi. Poza tym , jeszcze rano sie umówiłam iść do sąsiada, i napisze mi krótkie pisemko, że prosze obecna spółdz. mieszkaniowa o zwrot naszej kaucji, którą wpłacilismy, bo to i tak bardzo długo trwa podobno , ten zwrot, około roku. Takie to są różne sprawy ,co trzeba wszystko ogarnąć, i załatwic , nie myślę jednak o tym zbyt wiele, bo i tak te noce nie są spokojne, nie zawsze uda mi sie zasnąć bez tabletki. A tu jeszcze piszą o pogodzie, że wiosna tego roku będzie póżna albo wcale jej nie będzie, no ładnie, to znaczy ,że tak szybko nie wyskoczymy z naszych łaszków zimowych. jest zasada,żeby się nie martwić na zapas, ale ze mną jest ta trudność, że zamartwiam sie na zapas, chociaż, zwalcam tę moją wadę na każdym kroku, lecz nie zawsze z pozytywnym skutkiem. I jak tu sie pocieszyć , skoro powiedzonko, " aby do wiosny" w tym momencie nie pasuje, skoro wróżą,że ma jej nie być ?- bo ja wiem , czy to warto tak we wszystkie prognozy wierzyć , którymi nas tak bez przerwy karmią ? , no ja się musze tylko pilnować , żeby pozostac przy zdrowiu, bo mojej roboty i tak nikt nie odwali za mnie, nie ma co się łudzić, dobrze o tym wiem. No dobra , na dzisiaj koniec, bo jeszcze czeka mnie jutro ale pisac będę ciąg dalszy , jak sie nazbierają wiadomośći konkretne, a na razie pozdrawiam wszystkich, którzy wiernia mi kibicują i czytają moje pisanie i wierzę, że są po prostu ze mną, to pa...pa... na razie do miłego......

wtorek, 26 stycznia 2010

Zima trzyma

Jest mróz, -10 rano, ale w ciągu dnia jest przyjemnie, spacer zdrowy, lecz nie za długi. W zasadzie sytuacja u nas ciągle taka sama, ja dalej pakuję w kartony i do worków, a ostatnie nasze rzeczy z szafy musiałam wyjąć, bo przyszedł Ali i już rozkręcaliśmy meble, przeznaczone na wystawkę. W związku z tym , nasze rzeczy włożyłam już do torby, dla każdego oddzielną, żeby sie nie porobił bałagan, teraz musimy tak wytrwać do końca. W sobotę wynosimy meble na wystawkę, będzie to gruba robota, ale potem już będzie więcej miejsca w mieszkaniu, bo musimy sie jeszcze uporać z malowaniem, i po prostu zostawić czyste mieszkanie, więc czeka mnie jeszcze gruntowne mycie okien, drzwi i podłóg , jakoś sobie z tym wszystkim radzę, ponieważ rozdzielam spokojnie czynności na każdy dzień i nie jest mi za ciężko. Prawie całe nasze mienie jest teraz w piwnicy, w sobotę byli u nas Pawłowscy na kawce, i Heniek zaniósł ciężkie kartony do piwnicy, byłam ucieszona, bo nie zalega mi i nie przeszkadza w mieszkaniu, gdy musze następne rzeczy pakować. Panuję cały czas nad sytuacją, kolejno planuję moje codzienne czynności i potem je realizuję, umawiam się z ludzmi , którzy nam pomagają, jak do tej pory się nie zawiodlam i wszystko gra. Krystyna z Berlina prawie codziennie dzwoni, często musimy wysyłać do nich potrzebne papiery przez nas podpisane, a teraz jeszcze raz dodatkowo, bo drugie mieszkanie należy do innej spółdzielni, i wszystkie papiery takie same od nowa, musieli dzisiaj jechac do biura tej spółdzielni , która jest w innej dzielnicy, troche błądzili, a mróz dodatkowo utrudniał jazdę, ale pomyślnie załatwili, na tyle ,że dalej się załatwia, końca nie widać. Musimy z Markiem sami załatwić jedno ważne pismo, na zaraz, bo szkoda czasu na czekanie, umówiliśmy sie z P. Brandt, do Bremen, gdzie On nam pomoże uzyskac zaświadczenie, że nie jesteśmy na liście dłużników, od ręki otrzymamy, unikniemy czekania, w naszej sytuacji, jest to ogromne przyspieszenie, bo wtedy już jadę do tej spółdzielni i podpisuję z nimi umowę o najem mieszkania w Berlinie. Nie musimy sie denerwować, bo do końca lutego możemy tutaj być, a tymczasem robimy wszystko tutaj, z tym zdaniem tego mieszkania. Zabraknie mi czasu na martwienie się, czy sie uda czy nie, bo to już wszystkie sprawy potoczą się szybko , jedna za drugą, umawianie firmy na przeprowadzkę, to idzie z nami Ali, zna tego Turka i będzie ta sprawa okej. Do Berlina pojadę, jak już cała sprawa będzie dopięta, tylko przyjąć i podpisać, potem tylko wszystko zakończyć tutaj w Bremen, ale to juz niewiele tego zostanie do zrobienia, to mycie w mrozie mi sie nie uśmiecha, okna, no i troche balkon,ale bez przesady, teraz nie jest brudno, więc wiecej sie nie nabrudzi, tylko ten mróz i tak mi się nie podoba, ale co zrobić.Ogladamy wiadomości z Markiem z Polski, to żal serce ściska , jak ludzie się męczą bez prądu i mają tęgie mrozy, czego dawno nie doswiadczali, wszystko dla nich niedostępne, to jest klęska , ale na wybrzeżu takie silne mrozy nie występują, w nocy jednak przyszpila srogo, nie ma co, jestem w strachu, żeby tylko nam jakis szkód znowu, nie narobiło. Najważniejsze ,że się nie denerwuję, po prostu zżyłam się z tą obecną sytuacją, i juz mnie nie niepokoi, jakoś to będzie. Ważne, żeby na nowym miejscu nam sie dobrze mieszkało, Krysia mówi,że jak tam poszla oglądać mieszkanie, to są ludzie przyjażni, wszyscy się mile kłaniali, wnioskuje, że powinno być dobrze. To pierwsze mieszkanie, nie jest jeszcze wolne, ta Babka cały czas szuka dla siebie 3 pokojowe, i Krysia potem znalazła , to co teraz załatwia, i uważ ,żę to bedzie pewniejsze, bo juz jest wolne, więc tylko załatwic wszystkie formalności trzeba, ale niestety za szybko , to nie idzie- biurokracja okropna. Berlinczycy robią nam ogromna przysługę, sami byśmy tego nie załatwili, tutaj w naszym mieściebez problemu, ale to juz jest inny land, i w dzisiejszym czasie kryzysu wszyscy , co maja do czynienia z pieniędzmi, są ostrożni, i całe zalatwianie jest przez to dłuższe, mam jednak nadzieje,że w czasie się zmieścimy, jak nie jedno , to drugie mieszkanie wypali, a to już niedługo będzie wszystko jasne. Koniec mojego rozważania na dzień dzisiejszy, a dalej i tak jestem okropnie zajeta, więc coraz mniej będzie rozmyslań,a wiecej konkretnych kroków w wiadomym nam kierunku, a więc nic innego, tylko trzeba nam życzyc pomyślnych ukończeń naszych obecnych spraw. Ziemia jest zmarznięta, czarna, bo śniegu u nas juz niema, zobaczymy , jak świat bedzie wyglądał póżniej, ale mamy zimę,więc będzie zima i basta. Jest ciemno i póżna pora wieczoru czas iść spać, a jutro wszystko od nowa, ale najwazniejsze,że słoneczko już drugi dzień nam świeci, jest jasno i skończyla się ta ciemnica---na razie jest okej.