wtorek, 30 listopada 2010

Lata szkolne

Mam chęć napisać o latach szkolnych w podstawówce, były one dla mnie najlepszym przeżyciem , zawsze się coś działo, a jak się nic nie działo , to się postarałam , żeby nie było nudno , często moim wygłupianiem się ,rozśmieszałam klasę , czego nie znosili nauczyciele . Byłam po prostu ukarana , wypraszali mnie z klasy, co specjalnie mnie nie martwiło . Wakacje szkolne miałam od najmłodszych lat wypełnione obowiązkami , jak wspomniałam było gospodarstwo, dwie krowy, które przeważnie pasłam przez całe wakacje , do lat licealnych .Prace w polu , przy sianie , nieraz musiałam sama cały dzień grabić lub przewracać siano w walach .Bracia wykonywali inne prace w gospodarstwie ,które wymagały więcej siły , a dla mnie zostawiali grabienie siana . Była to praca na cały dzień , słońce piekło niesamowicie , moje picie , które zabierałam szybko się skończyło , ręce miałam w pęcherzach od grabi , owijałam je w szmatki i dalej pracowałam . Nie lubiłam tego zajęcia , bo dzień był długi , tylko ptaszki ćwierkały mi nad głową , w dali pasły się krowy innych gospodarzy , cisza , bezludzie , tylko żar z nieba , nie można się było ukryć , nie mówiąc o owadach , które mnie atakowały . Wolałam już paść krowy , ale na łąkach , gdzie teraz stoi sklep Biedronka , w Janowie , było mi okropnie nudno, bo tam tez bezludzie, jedną "atrakcją " to były tory kolejowe , po których jeździły pociągi towarowe do Oksywia , z nudów liczyłam wagony . Potem pędziłam krowy na lotnisko, tam lubiłam przebywać, było nas więcej dzieci pastuszków , inni mieli kozy , albo owce , wszystko co dało się paść . To było bombowe życie , łażenie po kanałach po wojennych , graliśmy tez w palanta , wszystkie gry wtedy dostępne , to rzucanie kamyczków , nabrałam ogromnej wprawy , że do 6-7 sztuk udało mi się złapać , granie w karty . Karty nigdy mnie nie pociągały , wolałam ruch , biegać , skakać , i inne sportowe rozrywki . Jeżeli chodzi o rozrywki, to były inne jak dzisiaj, jedno kino w Rumi , gdzie leciały filmy radzieckie , telewizji nie było . Największą moją rozrywką , to było przebywanie z rówieśnikami. Atrakcją dla dziewcząt w tamtym czasie , to byli chłopcy zakładowi , tak mówiliśmy o chłopcach mieszkających u księży Salezjanów . Dyrektorem tej placówki był ks. Feliks Cieplik . Latałyśmy do kościoła dwa razy dziennie , rano i wieczorem . Po wieczornym nabożeństwie był czas rekreacji , zaczęły się biegi po boisku , dzisiaj stoi w tym miejscu kościół N.M.P. Wspomożenia wiernych . Upatrzyłam sobie chłopaka , który najszybciej biegał , moim punktem honoru było doganianie jego , niekiedy mnie się to udało , gdy mi zdradził ,że zwolnił celowo ,żebym sie cieszyła zwycięstwem , to i tak się cieszyłam , bo tak szybko nie biegał nikt . Od dziecka byłam związana z małym czerwonym domkiem , ( jeden budynek z gospodarstwa moich Dziadków Żelewskich , który ocalał z pożogi wojennej ), gdzie była kuchnia i jadalnia dla księży i chłopaków zakładowych . Tam pracowała moja kochana Ciocia Agata Stromska przez długie lata , póki pozwalało jej zdrowie , ostatnie lata była szefową , to dodawało mi odwagi przebywania i pomocy przy kolacji , często stałam przy bębnie i podawałam na drugą stronę kolację dla chłopców i kleryków , potem razem z kuzynka Kasią -córką Agaty , pomogłyśmy Cioci jeszcze w kuchni i razem wracałyśmy do domu . Były to beztroskie lata podstawówki i na swój sposób byłyśmy szczęśliwe .

poniedziałek, 29 listopada 2010

Spacer

Wczoraj nasz spacer zaczęliśmy na tyłach naszego bloku, uliczka mała leci równolegle obok cmentarza, i kończy się przy głównej ulicy, którą szliśmy dalej. Aura nie ciekawa, ale miasto swym wyglądem, kusiło do dalszej wędrówki, poznawaliśmy nowe ulice, które znaliśmy tylko z planu miasta, cieszyło nas ,że mogliśmy je teraz zobaczyć. Mamy lepszą orientację w terenie, potrafimy sami dotrzeć do celu, a jeszcze sporo jest do załatwienia. Kardiolog po wszystkich badaniach u Marka, bez dyskusji dał nam skierowanie do Kliniki specjalistycznej, gdzie przeprowadza mu zabieg Ablacji , chcą ustalić , jak skorygować jego arytmię serca, ma zostać tam dwa dni. Byliśmy z Markiem trochę zaskoczeni, bo w Bremen Kardiolog powiedział,że musi sie z ta arytmią nauczyć żyć, to mu sie nie zmieni aż do śmierci.No to byliśmy na etapie uczenia się z tym żyć, aż tu nagle mówią ,że trzeba z tym coś robić, a następne , co sugerowali, być może w przyszłości rozrusznik , czyli zadanie domowe na dzień dzisiejszy , uczyć się żyć z myślą o rozruszniku . Termin jest na 13.12. , w przesądy nie wierzymy, ale wszystkie zabiegi , które Marek miał były w grudniu i wyszło pomyślnie. Tym razem również jesteśmy dobrej myśli, ale tym sposobem czas mi się rwie do przodu, i będą święta , to dobrze, nie będzie czasu na marudzenie . To nie koniec z badaniami , Marek jeszcze ma na 21.12. U.S.G.tętnic szyjnych i głowy , a ja mam na 15.12. badania w kierunku tarczycy , a jeszcze 07.12. Marek na badanie krwi , potrzebne przed zabiegiem w Klinice .Jutro idziemy do polskiego sklepu po gazety , po drodze karmimy kaczuszki chlebem , nie wyrzucamy, a ptaki zawsze głodne , w zwykły dzień nikt ich nie karmi , ale w weekend to są przekarmione , dużo ludzi tam przychodzi z dziećmi. Zima nadeszła znowu nie w porę , ale kiedy w ogóle jest coś w porę , wszystko inaczej , śniegu nie ma , ale wieje zimny wiatr i trzeba się opatulać , w nocy spada poniżej zera , w dzień + 1 , idzie wytrzymać , chodzić i tak musimy , bez względu na pogodę , dla zdrowia . Wierzyć się nie chce , że to pierwszy tydzień Adwentu , i tak to poleci , drugi i następny , cały świat za oknem nagle stał się kolorowy , to zmienia nastrój , i robi się radośnie, no nie wiem czy innym ludziom też jest przez to radośnie , ale mnie tak . Nasz Gospodarz bloku wczoraj dekorował świątecznie klatkę schodową, a właściwie hol , przy wejściu , ja zaraz poleciałam do piwnicy po nasze dekoracje świąteczne i też udekorowałam nasze mieszkanie , zrobiło się fajnie , odmiennie, świeczki i lampeczki mrugają do nas , adwentowa też codziennie świeci , i nie jest już smutno , każdy następny dzień da jakąś inną radość , obserwuję mój świat za oknem ,brzoza się kołysze , ptaszki urzędują , nieraz słoneczko zamruga , tylko się cieszyć. Dzisiaj Zosiu sprawiłaś ,że napisałam ten post , bo miałam chęć poczytać ,ale jeszcze zajrzałam , co sie dzieje w laptopie , i oczom nie wierzę , co Zosia napisała , super , teraz ja Ci napisze numer mojego gadu 875708 , resztę Ci dałam w Rumi, w gadu Basia . Dostałam list od Eli Z.i wiem , że spotkała Ciebie odmienioną i zwinną , jak sarenka .Moje gratulacje Zosiu ,że wytrwałaś i zwaliłaś sporo , ale to jest do podziwiania ile szłaś w zaparte , niejednej Babci nie chciało by się tego dokonać , chodzi o to , że masz tyle siły w sobie ,żeby walczyć , tak , i to właściwie w tej sprawie się liczy , BRAWO ! Do miłego następnego gadania .

czwartek, 18 listopada 2010

Dzieci

Dzieci były i są zawsze moją największą radością , nie wyobrażam sobie życia ,żeby chociaż przez moment w ciągu dnia , nie poświęcić myśli o nich , co robią , i jakie myśli zajmują ich głowy , co ich martwi , lub co ich cieszy , jakie maja marzenia , co im się udało dokonać , a czego nie ? . Ich życie od zawsze było moim życiem , ich radość moją radością , ich smutek moim smutkiem . Nie potrafiłam inaczej i nie potrafię , i tak pewnie zostanie do końca moich dni , co nie przeszkadza mi absolutnie , aby równolegle myśleć o swoim życiu , nie szkodzić sobie nadmiernym rozmyślaniem o rzeczach dla mnie niepomyślnych , na które moim postępowaniem niczego i tak nie zmienię . W tych słowach mam na uwadze postępowanie mojego najstarszego Brata Ludwika , i jego działalność wobec swojego Rodzeństwa , młodszego brata Mirosława i jedynej siostry Barbary , to znaczy mnie . Nie lubię o tej stronie naszego życia Rodzinnego myśleć , a jeszcze więcej nie lubię o tym pisać , bo to sie ciągnie już od naszych młodych lat , a dosłownie od momentu ,gdy Ludwik się ożenił , czyli prawie całe nasze życie . Jesteśmy już w wieku , kiedy wiele rzeczy przestaje już być ważnych , żyjąc nabraliśmy już ogromnego doświadczenia , zdobywa się tę świadomość , że być może , niewiele nam tego życia pozostało , to wszystko skłania do głębokiej refleksji w punkcie najczulszym naszego życia , czym jest i czym była dla mnie Rodzina ?. Rodzina była i jest dla mnie wszystkim , bez niej nie ma życia , i to było zawsze moją rozpaczą , gdy w Rodzinie działo się źle , mam cały ogromny worek najsmutniejszych przeżyć rodzinnych , że teraz brakuje mi sił , żeby ten worek taskać . Nadszedł moment , że powiedziałam dosyć , nie jest to łatwe , bo są rzeczy , które się wryły na zawsze , nie da się o tym zapomnieć , są rzeczy , że trzeba jeszcze teraz swoje stanowisko zająć , ale często towarzyszy pytanie , po co? , nie chcę wracać myślami do tego , co było złe , a swoim postępowaniem niczego nie nawrócę , i niczego nie zmienię . Łatwo mówić , łatwo pisać , ale chcę trochę sobie ulżyć , zwalić spory balast z tego mojego worka , bo ciągle tego dochodzi , i końca nie widać i końca nie widać . Byłam z moją Rodziną szczęśliwa , Mama , Tata i Rodzeństwo , kochałam ich wszystkich , byłam większą pomocą Mamy , zawsze lubiłam prać , sprzątać , robótki ręczne , tylko nie znosiłam cerowania skarpetek . W naszej Rodzinie nie było nieszczęść , mam na myśli kalectwo wrodzone , poważnych chorób , nic na miarę co by nasze życie paraliżowało , no było normalnie . Moi Rodzice byli urodziwi , wiadomo , że po nich mamy podobny wygląd , ale nie wszystko złoto co się świeci , oboje nie potrafili się porozumieć na tle majątkowym . Spokojne życie było , gdy Tata wypływał w morze , nie było kłótni , każdy z nas znał swoje obowiązki , grało jak w zegarku . Powroty Taty zawsze były wpierw pełne miłości , ale już wkrótce Tata znajdował w domu , czy w obejściu nasze niedbalstwo , kończyły się słodkie chwile , padały ostre słowa , chodziliśmy wszyscy smutni , żalu nie ukoiły nawet pomarańcze , które Tata nam przywoził , na tamte czasy , to był rarytas . Wracając myślą do tamtego naszego życia , byliśmy z tym pogodzeni , ze raz jest smutno , ale potem już było radośnie i być może , za wiele z tych rzeczy nie miałoby takiego wpływu na dalsze losy naszej Rodziny . Ludwik się ożenił , wprowadził swoją wybrankę w progi naszego rodzinnego mieszkania , na to nie było zezwolenia od strony Ojca , Mama tak zarządziła , i Tata od tego momentu poczuł się bardzo nieszczęśliwy . Brał długie rejsy na chiny , które trwały 8-9 miesięcy , po powrocie prosił Mamę o zmianę w ich życiu , chciał z Mamą zamieszkać , oddzielić się od Ludwika i jego żony , i szukał domu w innej miejscowości . Mama na te warunki się nie zgodziła , i tutaj rozpaczliwie zaczęłam ratować moją Rodzinę , nie chciałam utracić Ojca i Mamy , za wszelką cenę chciałam ich pogodzić , i robiłam wszystko , żeby ich nie utracić . Wówczas myślałam , że moja miłość tego dokona , tak bardzo ich kochałam , ale byłam naiwna , nie zostało nic , tylko moja miłość , z którą ciężko mi było dalej żyć . Tata nie mieszkał z nami , odszedł , za to był Ludwik z żoną , ja pracowałam w szpitalu , w systemie zmianowym, po nocach często , wpierw musiałam Mamie pomóc ogarnąć w kuchni , bo sama nieraz nie miała siły tego robić . Miałam chwilami dosyć takiego życia , bo bratowa nie chciała się włączyć do naszego życia Rodzinnego , towarzysko owszem , ale nie w obowiązki domowe, sprzątanie i inne czynności w naszej wspólnocie. Myślę ,że dzisiaj na tym zakończę ten post i wrócę na ciąg dalszy w dziejach naszej Rodziny innego dnia , bo nie jest mi obojętnie to wspominać , przeżywam to emocjonalnie , a przed spaniem muszę się jeszcze wyciszyć , co nie przychodzi łatwo . Myślałam ,że będzie to krótkie pisanie , ale moje życie było długie , i opowieść tez pewnie będzie długa , tego dzisiaj nie wiem , zobaczymy , co przyniesie jutro .

wtorek, 16 listopada 2010

Jesień

Jesień ma swój urok , i wiadomo , że to działa na wszystkich w różny sposób . Jedni zabezpieczają swoje zdrowie , wiedzą w jaki sposób ta właśnie pora roku może mieć negatywny wpływ na ich samopoczucie , wobec tego pamiętają o szczepieniu przeciw grypie , co w pewnym sensie łagodzi przebieg tej choroby w razie jej wystąpienia . Inni wszystko biorą jak leci , no nieważne , co jeszcze można na jesień wymyślać , o smutku , który nam towarzyszy w naszej codzienności , wiadomo , że powodem tego wszystkiego jest zmiana w przyrodzie . Wpierw zauroczenie kolorami jakie nam serwuje piękny pejzaż drzew , w parku , na ulicy , czy w dali las . Mieliśmy z Markiem w tym roku u Moniki , takie widoki , jeszcze więcej uroku przysporzyły góry , tam prowadził nas na wycieczki Frido , podwoził samochodem pod góry , a na szczyt wędrowaliśmy na nogach , aura dopisała wyjątkowo , niebo przejrzyste , wspaniała widoczność , gdzie okiem sięgnąć , i ta gama przepięknych kolorów mieszanego lasu , teren pokryty tymi cudami natury , to wszystko dawało nam niesamowite ukojenie naszym nastrojom , widząc to wszystko przed sobą i pod nami i w dali , czuliśmy się wspaniale , zmęczenia nie było wcale , chociaż , usiedliśmy w małej knajpce na szczycie , pojadając miejscowe frykasy , a jeszcze w drodze powrotnej małe co nieco w kafejce . To były piękne przeżycia na łonie natury , można jeszcze to piękno zobaczyć nadal , tutaj , gdzie mieszkamy , z naszych okien obserwuję świat , jak nadal jesień dokonuje swoje przemiany , mamy brzozę przed naszym domem , z okien mogę ja codziennie oglądać . To taka moja kumpelka , zawsze wiernie stoi w tym samym miejscu , jak przyjechalismy od Moniki, to jeszcze była w swojej dorodnej szacie , kolorowa i dostojna . Czas nam bardzo uciekał do przodu, wizyty u lekarzy , i inne sprawy, ale moje oczy zawsze śledziły , jak zmienia wygląd nasz brzoza przed oknem , liście gubiła szybko, kolory też , nagle po jednym wietrznym dniu , zgubiła je wszystkie , została goła , smuklejsza , cienkie gałązki zwisają ku dołowi , a dzisiaj deszcz dodatkowo udekorował ją w swoje kropelki , które wisiały , jak małe kryształki , i wcale nie była już smutna . Ja też nie byłam smutna , zawsze , gdy spoglądam przez okno , widzę na brzozie siedzące ptaszki , mniejsze fruwają , dzisiaj z Markiem naliczyliśmy około 20 , a i większe też sobie posiedzą , mam ten widok przed okiem, jak siedzę przy stole też , bo korona drzewa jest na wprost naszych okien . Bardzo mnie cieszy ten punkt obserwacyjny , bo nie jest martwy, tam zawsze się coś dzieje , w dali mam jeszcze inny widok , to park a właściwie cmentarz , tylko to co oglądam jest parkiem, nie widać nagrobków , są miejsca na ziemi i kamienne płyty z napisami , dla mnie widok z dala przypomina park , tam jeszcze jest zielono . Jutro z Markiem zawozimy Holter do kardiologa , który dzisiaj mu założyli , a potem jeszcze 23.11. jedziemy na pobranie krwi , i znowu wizyta u kardiologa , a następna u lekarza ogólnego 29.11. i myślę ,że na tym w tym miesiącu skończymy z tym łażeniem do lekarzy, mam inne roboty pilne w planie . Mówi się trudno i kocha się dalej, co trzeba , to trzeba i się nic na to nowego nie wymyśli , a poza tym mamy czas wypełniony , to też jest tak dobrze . Na dzisiaj koniec moich rozważań , bo jeszcze was tym zanudzę , a to nie jest moim zadaniem , mamy się cieszyć , nawet , jak nie ma z czego . do miłego.....

sobota, 13 listopada 2010

Berlin

Wreszcie jestem w Berlinie na dobre , mam internet i do roboty, mnie tam nie czekają nudy , mam czas wypełniony po brzegi .I to jest prawidłowo , bo z bezczynności przychodzą głupie myśli , no nie przesadzam , może nie tyle głupie , co smutne . W naszym poważnym wieku , nieraz samo się tak dzieje , jedna myśl goni druga , i jedna gorsza od drugiej , dlatego lepiej nie rozmyślać , a jeśli już , to tylko o fajnych rzeczach , o tym jak wypełnić wolny czas ,bez szkody dla naszego umysłu , i jeszcze ważniejsze bez uszczerbku dla ciała . No tak , na ciało musimy bardziej teraz uważać , jak w latach młodych , bo każdy uraz , utkwi w nas na zawsze , a potem, męcz się człowieku . Mam teraz okazję napisać o takim jednym wydarzeniu , co mnie spotkało na urlopie u Moniki , miałam wiele szczęścia , że jakoś mój upadek , minął mi bez szkody wielkiej w moim ciele , tylko stękałam przez dwa tygodnie i po sprawie. Wpierw przy tym wydarzeniu było dużo śmiechu dosłownie przez cały dzień, wszyscy nie mogliśmy powstrzymać naszych ataków śmiechu , a wiec postaram się słowami jakoś opisać ten moment pogoni za kurą . Dzień przed naszym powrotem do Berlina, Monika wyznaczyła na egzekucję kury , która znosiła jaja bez skorupki , za tę wadę , musiała być zabita . Wiele dni po trochu wszyscy psychicznie do tego momentu dojrzewali , tylko Marek był obojętny w tym temacie , a przecież , to On właśnie miał tego dokonać . Przygotowaliśmy się dobrze , miejsce na tyłach domu, pieniek odpowiedni , ja założyłam gumowe rękawiczki i zaraz po śniadaniu do roboty. Garnek z gotującą wodą do oparzenia tej kury stał opodal , Marek sobie tę kurę spokojnie układał na ty pieńku , dziwne ,że ona się w ogóle nie wyrywała, dała sobie tę głowę ułożyć i łup . Ja jeszcze Marka pouczałam, żeby czekał aż kura przestanie się ruszać , i dopiero wtedy miał ją uznać za martwą . Marek wszystko lubi szybko robic , i tym razem tez okazał pośpiech, do mnie krzyczy " dawaj wiadro ", i kurę wrzucił do wiadra . Kura miała głowę wiszącą na kawałku swojej skórki, i wyskoczyła z wiadra , uciekała z tą wiszącą głową. Ja się całym moim ciałem rzuciłam z ogromnym ruksem za kurą , niestety było tam mokro i nastąpił poślizg , co jeszcze ułatwiły moje gumowe rękawiczki , po prostu jechałam ze dwa metry , po małej pochyłej , upadając poczułam mocny krótki ból i to wszystko. pozbierałam sie szybko, bo trzeba było złapać tę nieszczęsną kurę .Monika , na ten moment mocno zacisnęła oczy , i otworzyła je , jak ja jechałam po tej świeżo skoszonej trawie , ruszyła do pomocy ale ja i tak byłam bliżej i kurę złapałam . Frido potem żałował, że nie było go przy tym , to była super scena na nagranie do kamery video , bo jeszcze musieliśmy mieć fajne miny , a tego sie nie da opisać . Miałam jeszcze zajęcie, żeby kurę oparzyć i opalić , to wszystko zrobiliśmy na dworze, a potem w domu na stole ją wypaproszyłam z jej wnętrzności , szkoda miała niesamowitą ilość jaj , no ale jak je znosiła bez skorupek , to jaj juz nie było szkoda. Podzieliłam ją na dwie połowy i do zamrażalki , Monika potem mi pisała ,że był bardzo smaczny rosołek , który ugotowała, jak byli zaziębieni , na wzmocnienie i znowu były wspomnienia tamtych chwil ogromnego śmiechu . Najgorzej było mi na drugi dzień , bo mieliśmy jedną walizkę i torbę podróżną , w Berlinie musieliśmy sobie sami z tym radzić , muszę przyznać , że wtedy cierpiałam i następne dwa tygodnie , najgorsze było spanie, nie wiedziałam , jak się ułożyć, aby mniej cierpieć . Czas mija na szczęście szybko , a z nim wszystkie cierpienia odeszły w siną dal, teraz znowu mogę się cieszyć swoją sprawnością i kondycja fizyczną , aby tak dalej , to do wiosny niedaleko . Mija już najgorszy miesiąc roku listopad, a potem , grudzień widzi nam się w zupełnie innych barwach .Jest kolorowo z dekoracjami świątecznymi i bajkowo ,wystawy i neony bawią naszą wyobraźnię , jesteśmy radośni i pełni oczekiwań przemiłych przeżyć z naszymi bliskimi , to zawsze działało pozytywnie . I tak będzie w tym roku , pod jednym warunkiem ,że nam wszystkim dopisze zdrowie, czego nam i wam wszystkim kochani , co mnie czytacie życzę z całego serca . A więc do miłego następnego pisania...