niedziela, 16 sierpnia 2009

Powrót Taty

Były lata powojenne, a Tata nie wracał, czekaliśmy wszyscy, z wiarą, że to nastąpi. Było ciemno, gdy wszedł do pokoju, gdzie spaliśmy w pierzynach na podłodze. Niedowierzanie i ogromna radość spowodowała, że nie mówiliśmy nic, lecz pamiętam ten moment, ogromnego szczęścia dziecka, że Tata powrócił. Dzisiaj już dokładnie nie pamiętam, ale w innych domach Rodziny , albo już się doczekały powrotu ojca, albo miało to dopiero nastąpić, albo nie nastąpiło wcale. Wraz z powrotem Taty zrobiło się weselej w naszym życiu, po prostu byliśmy Rodziną, która się rozwijała , jak każda inna, raz lepiej , raz gorzej, ale nigdy nie było źle.Ja nie znałam Taty, Mama pokazywała nam zawsze jedno zdjęcie, które udało jej się zachować z pożogi wojennej. Nie mogłam się nacieszyć patrzeniem na Tatę żywego, bardzo go kochałam ze zdjęcia , ale żywy stał się dla mnie uwielbianym Tatą, lubiłam patrzeć jak się uśmiecha, był najładniejszym Tatusiem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Od zaraz otoczył nas opieką, jego starania zaowocowały, w naszym mieszkaniu przybywało coraz więcej mebli, i w całości nasze życie zaczęło się zmieniać na lepsze. Czułam jego miłość od początku, bardzo się cieszył, że byłam podobna do niego, często podkreślał , przy każdej okazji, sadzał mnie na kolana, przytulał, i mówił , że jestem jego oczkiem w głowie. Kochał nas wszystkich, i często nas zapewniał, że bardzo za nami tęsknił, mocno chciał wrócić do Rodziny, i tak się stało. Tata zarabiał pływaniem na statkach handlowych ( drugi mechanik ) odczuwałam jego nieobecność, chciałam , żeby zawsze był z nami. Potem przyszły rozczarowania, miałam swoje marzenia, prosiłam, żeby mi przywiózł to i owo, ale dostałam nie to, o czym marzyłam, tylko to, co sam uważał kupić. I tak się bardzo cieszyłam, z tych prezentów, bo były zawsze bardzo ładne. Byliśmy wychowywani dość surowo, była dyscyplina i posłuszeństwo, a przede wszystkim musieliśmy pomagać Mamusi we wszystkich czynnościach domowych, a potem na gospodarstwie.Dom prowadzony był bardzo oszczędnie, Tato kupował ziemie, i w ten sposób doszły nam obowiązki, praca w domu i w obejściu. Nie było szpanowania, buty i ubrania nosiliśmy jeden po drugim , a mnie Babcia Julianna szyła sukienki kombinowane z różnych części materiałów. Wszystko znosiłam pogodnie , miałam naturę dziecka wesołego, beztroskiego i nie dopuszczałam do siebie smutku. Cała nasza trójka, Lutek ,Mirek i ja, chodziliśmy do szkoły podstawowej w Janowie. Czasy szkolne wspominam jako najszczęśliwsze w życiu, tam mogłam dać upust mojej naturze, lubiłam się wygłupiać i rozśmieszać innych, w takich chwilach byłam w swoim żywiole. Od początku miałam kłopoty z koncentracją na lekcji i po pół godzinie pa rzestało mnie interesować , co działo się na lekcji, przeszkadzałam na różne sposoby, przez co ,byłam wyrzucana z klasy. Z czasem zaczęło mi się to podobać, chętnie powodowałam takie sytuacje ,żeby wyjść, nie stałam za drzwiami, jak chciała Pani, tylko szłam swoją drogą. Obok szkoły janowskiej ( stoi do dziś), była duża hala , tam spędzałam czas , aż do dzwonka na przerwę. W pierwszej klasie przychodziłam do domu , często z popuchniętymi rękami , ślady na dłoni od bicia kablem, za nieposłuszeństwo. Uczyły nas stare panny, bliżniaczki, jedna waliła wiecej od drugiej. W trzeciej klasie ,to już nie było bicia , ale za to ,wywalanie za drzwi, co wcale nie odczuwałam jako karę. Lubiłam dużo biegać na dworzu, chętnie robiłam to z moimi kuzynkami, albo dziećmi z sąsiedztwa. Im byliśmy starsi, tym mniej pozwalano nam na takie beztroskie harce, dochodziło nam coraz więcej obowiązków, co wspominam ,jako ograniczenie naszej swawolnej wolności. Pomoc nasza była niezbędna , bo mamie dochodziło coraz wiecej pracy, prowadzenie domu zadbanie o trzodę chlewną i jeszcze Tato otworzył sklep kolonialny. pomagali wszyscy ,Dziadek furmanką przywoził towary z Wejherowa, trzeba bylo stać za ladą i sprzedawać, do pomocy też była zatrudniona kuzynka Jadzia, sprzedawała i prowadziła księgowość i dokumentację sklepu. Wszystko to sprawiło , że życie robiło się nerwowe, były kłótnie , my dzieci nie chcieliśmy zbyt wiele pomagać, ale musieliśmy. A ja bardzo lubiłam być w sklepie, podobały mi się kolorowe cukierki w papierkach i inne słodkie wyroby. Musiałam wchodzić na drabinę sklepową , żeby je dosięgnąć i to nie było przeszkodą w wyjadaniu ich. Przychodziły dzieci i ich obdarowywałam , jak tylko była okazja. Lubiłam dawać , i sprawiać tym radość innym. Sklep nie dawal zysków, nastały czasy stalinowskie, i prywata dostała w łebi skończyła się zabawa. Tata z rejsu przywoził pomarańcze, którymi się chetnie dzieliłam , moje koleżanki z sąsiedztwa, Marysia, Elenora i Jadzia Bach, często mnie u siebie gościły i ogromnie lubiłam z nimi jeść obiad , jak wracałyśmy ze szkoły i tu czulam potrzebę ,żeby im się odwdzięczyć, to jak tylko była okazja obdarowywalam je pomarańczami. Mama i Tata bardzo dbali o naszą edukację i w związku z tym pobieraliśmy prywatne lekcje w domu , z języka angielskiego, a ja muzyki(pianino), uczył nas prof. Gorski. Mieliśmy dobrą opiekę od Rodziców, szkoła i sprawy zdrowotne, zawsze były na pierwszym miejscu. Wakacje od najmłodszych lat mieliśmy wypełnione obowiazkami. Gospodarka się powiększyła , były już krowy , które ja przeważnie pasłam,aż do klas licealnych , praca w polu i przy sianie. Do prac codziennych byliśmy wdrażani od dzieckai było absolutne posłuszeństwo. My dziewczeta chetnie bawilismy się na naszej ulicy i przeważnie grałyśmy w piłke, w dwa albo w cztery ognie . Nie zawsze mogłam z nimi grać, gdyz musiałam cwiczyc moje lekcje na pianinie, słyszałam jak mnie wołały i serce się rwało do grania w piłkę. Dziewczeta chętnie pomagały mi w pracach ogrodowych, lub na polu. Gdy spotykamy sie dzisiaj ,to czesto wspominamy te czasy. O innych rozrywkach w twmtych latach napiszę w następnym post.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz